Największe skarby, jakie wyniósł z domu rodzinnego w Siedliszowicach nad Dunajcem, to na pierwszym miejscu wiara - ufna i głęboka, bez zbędnych pytań, dywagacji oraz szacunek do innych ludzi. - Nigdy nie słyszałem, aby w domu mówiło się źle o Niemcach czy Rosjanach, choć przecież dziadkowie i rodzice pamiętali okupację. Naszymi sąsiadami byli Żydzi, kiedy mama otrzymywała paczkę z Ameryki, babcia prosiła, aby wybrała sobie najładniejszą sukienkę, reszta szła dla sąsiadów - opowiada. - Może dlatego nie postrzegałem człowieka przez pryzmat ubrania czy bogactwa. Filipińczycy mówią mi, że mają kompleksy, bo mają ciemną skórę i płaski nos. Ja odpowiadam im: „A mnie się właśnie tacy podobają”.
Zakon to wspólnota i drugi współbrat
Reklama
Życie na wsi nauczyło go uczciwej, solidnej pracy. Tutaj kto nie pracuje, ten nie je. Trzeba było najpierw włożyć wiele wysiłku, aby coś wyrosło. Niedziela była czasem tylko dla Boga. Priorytetem - Msza św., potem w dalszej kolejności zabawa czy gra w piłkę. O powołaniu zakonnym pomyślał już pod koniec szkoły podstawowej. - Nie planowałem dużo. Z natury jestem nieśmiały. Poszedłem do Seminarium w Stopnicy na rozmowę. Myślałam: „Jeśli taka wola Boża, On to jakoś poukłada”. Przyznaje - poszło sprawnie. W 1983 r. wstąpił do Nowicjatu w Stopnicy, wybrał zakon sercanów. - Seminarium dało mi wykształcenie intelektualne i religijne. Miałem dobrych profesorów, przekazywali mi wiedzę, która pozwala mi dziś dobrze pracować - tłumaczy. Otrzymał święcenia kapłańskie w 1990 r. Podkreśla, że zakon daje poczucie wspólnoty, jest drugi współbrat, jest jak w rodzinie. Po święceniach trafił do parafii w Lublinie. Dobrze mu się pracowało. Podczas dnia skupienia dla księży sercanów, ksiądz prowincjał powiedział, że szuka kandydatów na misje na Filipiny. - Coś mi piknęło, może uda się pomóc - pomyślał. W tym samym dniu napisał list, w którym wyraził chęć wyjazdu na misje.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Podzielą się wszystkim, co najlepsze
Reklama
Trafił na Mindanao, do diecezji Pagadian i miejscowości Dumalinao. Uczył się Filipin. Musiał przywyknąć do dwóch pór roku: suchej i deszczowej. Na szczęście nie ma tu huraganów jak na Luzonie. Pierwszym zadaniem misjonarza było opanowanie języka cebuano, którym posługuje się tutejsza ludność. Półtora roku pobytu (w tym 6 miesięcy szkoły) wystarczyło, aby móc rozpocząć pracę duszpasterską.Filipiny ukształtowała katolicka Hiszpania - wraz z wyprawą Ferdynanda Magellana w 1521 r. rozpoczęła się kolonizacja hiszpańska i chrystianizacja. Po wojnie hiszpańsko-amerykańskiej w 1898 r. wyspy zostały oddane pod władzę amerykańską. Podczas II wojny światowej Amerykanie toczyli walki o Filipiny z Japończykami. W 1946 r., 4 czerwca, oficjalnie ogłoszono niepodległość. Filipiny to republika z dość fasadową demokracją. Po Amerykanach zostało szkolnictwo i administracja. O ludności ks. Burzawa mówi: - Filipińczycy są bardzo życzliwi, nie szukają zwady, omijają konflikty, potrafią się cieszyć z tego, co mają i podzielą się wszystkim, co najlepsze.
Dom dla Filipińczyka nie jest największym bogactwem. Zbudowany ze znalezionych desek i materiałów drewnianych, z pokryciem z twardych łodyg palm, zazwyczaj jednoizbowy z matą do spania, przetrwa najwyżej kilka lat. Po tym czasie rozsypie się i trzeba będzie wznieść nowy. Ale nie lokum jest najważniejsze, a rodzina, najczęściej z pięciorgiem, sześciorgiem dzieci i żyjąca więcej niż skromnie. Podstawowym składnikiem diety jest ryż, jedzony w dużych ilościach, i ryby, od święta jakieś mięso typu drób lub wieprzowina. Południowa część Mindanao to obszar głównie rolniczy. Na pagórkach powulkanicznych, małych poletkach o schodkowym ukształtowaniu uprawia się kukurydzę, w dolinie, gdzie jest odpowiednia wilgotność, rzeki - rośnie ryż. Na utrzymanie pracują wszyscy od najmłodszych po najstarszych.
Na terenie pierwszej parafii, w której zdobywał doświadczenie misjonarza, istnieją 24 wioski, w każdej z nich jest skromna kaplica. Kościół i miasteczko zniszczone było po pożarze i zamieszkach za rządów dyktatora Markosa w latach 70. Ks. Janusz mieszkał na plebanii wraz z dwoma misjonarzami. W parafii nawet udało się wybudować kościół. Kolejną parafią był obszar z 31 kaplicami i 13 tys. wiernych. Dużą część mieszkańców stanowią tutaj muzułmanie. - Współżycie katolików i muzułmanów układa się poprawnie. Na ogół w szkołach muzułmańska dyrekcja doceniała współpracę z katolickim duchownym. Obie strony respektowały swoje prawa, choć nie brak było punktów zapalnych. W tej części Filipin dość częste zdarzały się porwania dla okupu. Ofiarą porywaczy padł współbrat ks. Janusza - Włoch o. Giuseppe. W parafii został sam ks. Janusz. Giuseppe był przetrzymywany przez sześć miesięcy. Kiedy pytano go, jak to zniósł, odpowiedział, „że były to najdłuższe rekolekcje w jego życiu”. Po tym fakcie misjonarze jednak musieli opuścić wioskę.
Praca misjonarza wiąże się nie tylko udzielaniem sakramentów świętych i posługą duszpasterską. Świadczy on o Chrystusie samą swoją obecnością. Na Filipinach przeciętna, uboga rodzina na wsi nie ma samochodu. Wszelki pojazd to luksus. - Bardzo często służymy ze współbraćmi mieszkańcom naszym wysłużonym jeepem. Woziłem i wożę chorych i kobiety rodzące do szpitala, pomagam w czasie wypadków czy strzelaniny (co nie jest tutaj rzadkością), odwożąc rannych do lekarza. Oni wiedzą, że zawsze otrzymają pomoc od księdza - mówi ks. Janusz. Wsparcie ma wieloraki sposób - kogoś nie stać na zakup lekarstw, komuś spłonął dom, ktoś inny ma zdolne dziecko, ale nie ma pieniędzy, by zapewnić mu dalszą edukację. Wtedy pomaga parafia.
Znam ich wszystkich
- Filipińczycy są naturalnie religijni, jednak potrzebna jest ciągła praca nad wiarą bardziej świadomą i dojrzałą - wyjaśnia. Specyfiką tutejszego duszpasterstwa jest duże zaangażowanie świeckich. Bez nich nie byłoby misji na Filipinach. Działanie Kościoła opiera się podobnie jak w Ameryce Południowej na małych wspólnotach - Baisic Ecclesial Community, do których należy tutaj każdy katolik. Są to sąsiedzkie grupy (7-12) z liderem, sekretarzem i skarbnikiem. Taka grupa jest małym Kościołem. Co miesiąc spotykają się z księdzem. Raz w tygodniu odbywają wspólną modlitwę, czytają Pismo Święte, są dyskusje na bieżące tematy związane z przygotowaniem do liturgii, uroczystości, świąt itp. W parafii pracuje 360 katechetek. Żadna nie ma pensji. Posługuje również 230 szafarzy Eucharystii. W całej parafii jest 400 grup. - Zasadniczo 15 dni w miesiącu poświęcamy na spotkania właśnie z liderami i wspólnotami BEC. To taka nieustająca „kolęda”. Znam ich wszystkich. Podczas wizyt omawiane są najważniejsze sprawy i planowane działania duszpasterskie. Wszystkie informacje ks. Janusz przekazuje wiernym w specjalnych broszurach i gazetkach, redagowanych i drukowanych w parafii na maszynie. To największa część wydatków parafii, ale i podstawa w przekazie Ewangelii.
Zmartwychwstały najpierw ukazał się Matce
W parafii św. Izydora Labradora, w której pracował przez ostatnie lata, udało się wybudować nowy kościół. Trudno sobie wyobrazić, ale ks. Janusz sprawuje Mszę św. o czwartej, piątej rano. - Musiałem przywyknąć, wtedy jest pełny kościół ludzi, potem wszyscy rozchodzą się do innych zajęć - mówi. Filipińczycy celebrują święta, a uroczystości kościelne mają tutaj bogatą i nieco odmienną oprawę. Na przykład Wielki Piątek rozpoczyna Droga Krzyżowa po wiosce o godz. 5 rano. Trwa bardzo długo, wierni rozważają siedem ostatnich słów Pana Jezusa. Potem o godz. 15 jest Liturgia, a kończy ją procesja Santo Intero z figurą zmarłego Pana Jezusa. W sobotę nie ma święcenia pokarmów. Wierni uczestniczą w Wigilii Paschalnej. Najbardziej wymowna jest procesja, w której następuje spotkanie Matki Bożej ze Zmartwychwstałym Panem. Filipińczycy wierzą, że ukazał się On najpierw swojej Matce. Figura, która obleczona była w czarny welon, ozdobiona jest teraz białym welonem. Msza św. jest sprawowana na ołtarzu polowym. Anioły śpiewają radosne pieśni i rzucają kwiatami. Filipińczycy nie obchodzą Wigilii, jednak dzięki misjonarzom wprowadzono w tym dniu dzień pojednania, poświęcony rodzinie. Zwyczaj bardzo się przyjął. Adwent to czas przygotowań do Świąt. Przez dziewięć dni dzieci codziennie przychodzą do kościoła na Nowennę i otrzymują fragmenty puzzli. Frekwencja jest bardzo wysoka. Ostatnio rozdano ich dzieciom aż 3, 5 tys. - Na Święta Bożego Narodzenia przygotowujemy wielkie Christmas party ze słodyczami dla dzieci i rodziców. To inwestycja w duszpasterstwo. Nie chodzi o przekupstwo za cukierka. Ubogie dziecko może poczuć Pana Boga także poprzez coś smacznego w ustach - przekonuje. Wiele z tych dzieci przychodzi potem do scholi parafialnej czy zapisują się na ministrantow. Chętnie angażują się w teatr. Ostatnio dzieci pokazały sztukę „Gość nieoczekiwany”. Misjonarz chwali maluchy: - Jest w nich wielki potencjał. Choć warunki edukacji są dalekie od europejskich standardów, to tutejsze dzieci uczą się pilnie. Wszyscy uczniowie noszą schludne mundurki. Klasy liczą po 60-70 osób, ale szacunek do nauczyciela jest na pierwszym miejscu. Najzdolniejszym uczniom czy chłopcom pragnącym wstąpić do seminarium pomagają misjonarze.
Promuje ekologię i społeczeństwo obywatelskie
Kościół żyje w głównym nurcie spraw zwyczajnych ludzi, nie obok nich. Dlatego misjonarz to także ktoś, kto promuje ekologiczną żywność, ucząc jak uprawiać ryż w taki sposób, aby nadmiernym nawożeniem (w celu zwiększenia wydajności upraw) nie doprowadzić do jego skażenia. Kościół napomina rybaków, aby łowili ryby, nie niszcząc narybku. Racjonalne wykorzystanie dóbr natury, to „być albo nie być” tutejszej ludności. Parafia ofiaruje liderom świniaka, który dzięki trosce całej małej wspólnoty może być pożywieniem dla wielu rodzin. - Robimy chlewy i specjalne kojce dla świń. Kiedy hodowla się powiększy, zwierzęta trafią do następnych osób. Uczymy, by umieli szanować dobro wspólne - wyjaśnia.
- Angażujemy się w politykę, pokazujemy, jak brać odpowiedzialność za sprawy swojego kraju. Fasadowa demokracja jest przykrywką dla ogromnej korupcji w państwie. Ludzie przestali wierzyć, że coś od nich zależy. My staramy się bronić praw obywatela. Kościół przy każdych wyborach ma swoich obserwatorów, jeśli łamane są przepisy - reagujemy. Kiedyś podczas wyborów zorganizowaliśmy akcję zrywania plakatów wywieszonych w niedozwolonym miejscu. Chcemy powiedzieć obywatelom, aby nie bali się walczyć o standardy prawa - zaznacza.
Praca na misji daje mu ogromną satysfakcję, choć ma świadomość, że ktoś inny sieje, a ktoś inny zbiera. - Nie wszystko wychodzi. Czasem włoży się wiele wysiłku w organizację jakiegoś święta, wydarzenia, w inicjatywę, a tu plajta - śmieje się.
Od prawie roku ks. Janusz Burzawa przebywa w Rzymie na pierwszym od 17 lat rocznym urlopie, tzw. roku szabatowym. Niedługo powróci na Filipiny, by objąć nową parafię w dużym mieście Cagayan de Oro na Mindanao. - Lubię pracować. Dobrze czuję się w pracy duszpasterskiej. Pan Bóg to jakoś ułoży - mówi, myśląc o nowym zadaniu.
W następnym numerze sylwetka s. Benigny Julii Westwalewicz (1908-55), nazaretanki, przełożonej i dyrektorki szkoły w Kielcach, więzionej przez komunistów w latach 1952-53