Jest też pewien aspekt potrzeby spowiedzi, czyli wyznania grzechów,
na który może nie zwraca się uwagi. Ponieważ przyznanie się do grzechu
jest sprawą trudną, bo nikt nie ma ochoty się przyznawać do porażek,
perspektywa konieczności wyznania grzechów na spowiedzi ma też powstrzymywać
od lekkomyślności w popełnianiu grzesznych czynów. "Nie grzesz, to
nie będziesz musiał się wstydzić na spowiedzi" - zdaje się mówić
sumienie. Nie chcesz się wstydzić, nie chcesz mieć oporów przed konfesjonałem
- nie grzesz! A więc nie kradnij, abyś nie musiał mówić "Ukradłem"
i co więcej - oddać, coś ukradł; nie obmawiaj, abyś nie musiał przepraszać,
nie oczerniaj, abyś nie musiał odwoływać, nie grzesz przeciw świętości
swego ciała, bo to dodatkowo komplikuje życie itd. Oczywiście, taka
motywacja do niegrzeszenia jest niska, przyziemna, infantylna, ale
to już coś! Mniej ambitnym duchowo wystarcza.
Aby zrozumieć i zaakceptować głębszy sens spowiedzi,
trzeba się zwrócić w nieco inną stronę. Swoje grzechy, ułomności,
niewierności, niesprawiedliwości należy zobaczyć przede wszystkim
na tle i w odniesieniu do miłości, którą Bóg objawił w tym samym
Piśmie Świętym przez Jezusa Chrystusa. Najkrócej mówiąc: zanim zaczniesz
robić rachunek sumienia z grzechów, zrób najpierw obrachunek z dobra,
które otrzymałeś od Boga, od ludzi, od życia! Jeśli pomyślisz dobrze,
zobaczysz, jak wiele tego jest! To bardzo ważne, istotne: zobaczyć
najpierw dobro dziejące się wszędzie i otrzymane całkiem za darmo!
Zobaczysz równocześnie, że zła jest znacznie mniej. Wtedy będzie
łatwiej zadać sobie pytanie: czym i jak to otrzymane dobro odwzajemniłeś,
czy je pomnożyłeś również bezinteresownie chociaż raz? Czy też czekałeś
na wzajemność, mówiąc sobie: niech najpierw inni zaczną? A co powiedział
Chrystus, którego zdanie jest dla nas wiążące? Otóż stwierdził m.
in.: "Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę
mieć będziecie? Czyż i celnicy (wtedy najbardziej pogardzani, bo
uważani za ludzi bez zasad, bez sumienia - przypis Autor) tego nie
czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego
czynicie? Czyż i poganie (ludzie kierujący się tylko zasadą wzajemności
i grzeczności - przypis Autor) tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali,
jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski" (Mt 5, 46-48). Chrześcijaństwo
tym się wyróżnia, że czyni dobro nie "ponieważ", lecz "mimo wszystko"
. Masz za złe, że nie jest tak? Dlaczego? Grzechem jest również zaniedbanie
dobra, które winno być uczynione niezależnie od nadziei na wzajemność.
Na tyle mamy prawo nosić imię chrześcijan, na ile zdanie Chrystusa
jest dla nas wiążące.
Grzech to brak miłości, zdrada miłości Bożej, dlatego
grzech widać dopiero na tle dobra, które miłość rodzi, a zło zabija.
Jak w tej historii z pszenicą i chwastem (kąkolem), którą opowiedział
Chrystus, aby zilustrować problem obecności zła na świecie (por.
Mt 13, 24-30). Spowiedź rodzi się z potrzeby serca, które zdaje sobie
sprawę, że miłość nie jest przez nie kochana, że tak dalece nie dorasta,
by otrzymywać tyle dobra, co więcej, że dotąd odpłacało je niewdzięcznością,
małodusznością, złością, nienawiścią itd. Kiedy się pomyśli, że Bóg
jest tak dobry (Jego słońce świeci nad dobrymi i nad złymi, Jego
deszcz użyźnia pola jednych i drugich - por. Mt 5, 45), że właśnie
za nasze grzechy umarł Chrystus na krzyżu (por. J 3, 16-17), to czy
ta myśl nie jest w stanie poruszyć nas do głębi? Czy nadal myślimy,
że to tylko człowiekowi się zwierzamy podczas spowiedzi? A nawet
i to jest prawdą, czy nie zawiniliśmy wobec bliźnich, wobec społeczności,
wobec Kościoła? Jeżeli tak myślelibyśmy, to by znaczyło, że nie zrozumieliśmy,
czym jest prawdziwa miłość, czym jest chrześcijaństwo, Ewangelia.
Znaczyłoby to, że brak nam elementarnej uczciwości i prawdy; że kręcimy
się dalej tylko dokoła samych siebie i siebie czynimy miarą moralności.
Wtedy autentyczne chrześcijaństwo byłoby od nas dalekie jak serce
Sahary od morza. Do kogo biegnie dziecko, które ma jeszcze zdrowy
instynkt samozachowawczy (to taka pierwsza nitka wiodąca do kłębka
- prawdy o zbawieniu), gdy sobie zrobi krzywdę? Do psa, kota, sąsiadki,
obcego czy też do matki, która jest dla niego ucieleśnieniem miłości,
nadzieją ratunku, gwarancją pomocy, zbawienia? I czy nie powie, co
się stało? Co je boli? W kim miłość Boga i bliźniego jest żywa, będzie
miał co wyznać, bo ta miłość ukaże mu dobro, które czeka(ło) na spełnienie,
i obudzi tęsknotę za jeszcze większą miłością, do której droga prowadzi
przez podzielenie się tym smutkiem. Tak staną się prawdziwe słowa
św. Pawła: "Gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej
rozlała się łaska" (Rz 5, 20).
cdn.
Pomóż w rozwoju naszego portalu