Maciek po swoim nawróceniu chciał poświęcić życie mówieniu innym
o Jezusie. Najpierw odnalazł wspólnotę, w której stał się liderem
i specem od ewangelizowania innych. Maciek dawał świadectwo na każdych
rekolekcjach i historia jego nawrócenia robiła na wszystkich niezapomniane
wrażenie. Szybko został głównym animatorem wspólnoty. Przygotowywał
spotkania, prowadził grupy dzielenia, rozdawał zadania do wykonania
i kontrolował realizację przyjętych zobowiązań. Czuł, że przez to
wszystko uczestniczy w pasterskiej misji Chrystusa, tak bardzo chciał
być dla swojej wspólnoty dobrym pasterzem. Poświęcał jej najlepszą
część swojego życia. Miał przez to coraz mniej czasu dla siebie i,
co najgorsze, również dla Boga. Tłumaczył sobie jednak, że brak osobistego
namiotu spotkania, modlitwy czy lektury Pisma Świętego nie wynika
przecież z lenistwa, ale z wielkich zobowiązań, jakie ma wobec wspólnoty.
Potwierdzeniem było to, że dzięki jego sprytowi i zaangażowaniu wszystko
naprawdę zaczęło się rozwijać. Powstał świetny zespół wokalny, diakonia
liturgiczna, porządkowa. We wspólnocie zapanował wręcz wzorowy porządek.
Maciek był w tym tak perfekcyjny, że nauczył ludzi porządnie składać
śpiewniki, ustawiać po sobie ławki i sprzątać salkę. Często zbierając
pochwały, czuł w sobie odrobinę dumy, że jest takim dobrym pasterzem.
Zaczął więc coraz bardziej śrubować poziom. Precyzyjnie rozliczał
wszystkich z powierzonych zadań i był bezkompromisowy wobec tych,
którzy zawalali robotę.
I kiedy wszystko było już u szczytu rozwoju, nagle coś zaczęło
psuć się i pękać. Ludzie przestali mu mówić o swoich osobistych problemach
i zaczęli traktować go jako tego, kto ma władzę. Bezdusznie wykonywali
zadania lub nawet próbowali oszukiwać w ich wypełnianiu. Maciek nie
poddawał się. Wymyślał coraz to ostrzejsze karty wspólnoty, regulaminy
wzajemnego postępowania i zachowania. Był przygotowany na każdą ludzką
wymówkę lub niedbalstwo. Stworzył w końcu tak doskonały system, że
trudno było się migać czy w czymś oszukać. Maciek wiedział zawsze
o wszystkim i umiał odpowiednio zaganiać ludzi do roboty, a nawet
reżyserować każdy szczególik wspólnej modlitwy. Porządek był taki
wielki, że rola pozostałych polegała tylko na podporządkowywaniu
się i spełnianiu tego, co określał i wymyślał Maciek.
Rósł jednak wielki mur między nim a wspólnotą. Coraz częściej
w myślach zaczął posądzać ludzi z grupy o głupotę i prymitywizm.
O ile wcześniej mówił o nich, że są jego ukochanymi owieczkami, tak
teraz bardziej kojarzyli mu się ze stadem baranów, których trzeba
od czasu do czasu poganiać batem i poszczuć psem.
Trwało to może ponad pół roku. Na pierwsze spotkanie po
świątecznej przerwie przyszedł ktoś nowy. Od razu zaczął kontrować
pomysły Maćka i, co najgorsze, po jego stronie stanęła niemal cała
wspólnota. "Tyle dla nich robię, sam nie mam dla siebie czasu, a
oni potrafią być tak niewdzięczni" - żalił się gdzieś głęboko w sercu.
To była dla niego naprawdę wielka porażka. Postanowił poszukać jej
przyczyn na zamkniętych rekolekcjach u ojców karmelitów. Umówił się
na długą rozmowę w tej sprawie z jednym z ojców. "Widzi ojciec, jacy
ludzie potrafią być niewdzięczni. Chciałem być dla nich dobrym pasterzem,
a oni wybrali kogoś obcego, kto wdarł się ukradkiem do wspólnoty"
- tłumaczył całą sytuację. Zakonnik zmarszczył brwi, potem podszedł
do biblioteczki i wyjął z półki dwa albumy, jeden o polskich Tatrach,
a drugi o Ziemi Świętej. "Proponuję, żebyśmy sobie najpierw pooglądali
zdjęcia. Może coś w nich znajdziemy ciekawego" - zaproponował. Następnie
otworzył albumy w miejscach gdzie były zdjęcia z górami, na których
pasły się stada owiec. "Przyjrzyj się dobrze i spróbuj porównać pasterza
z Podhala z tym z Ziemi Świętej" - poprosił zakonnik. Maciek ledwie
zaczął się przyglądać, niemal natychmiast wszystko zrozumiał. Pasterz
z polskiego Podhala szedł na końcu stada owiec, poganiał je kijem
i szczuł psem. Ten z Ziemi Świętej szedł na przedzie stada, a owce
jakoś instynktownie podążały za nim. "Właśnie po to tu przyjechałem.
Dziękuję ojcu za tak wielką pomoc. Zrozumiałem, że bycie dobrym pasterzem
polega na tym, żeby iść z przodu, a nie na samym tylko poganianiu
stada" - powiedział na zakończenie tej odkrywczej dla siebie rozmowy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu