16 października owego 1978 r. to był poniedziałek. Jeden z trzech dni, obok niedzieli i czwartku, który bardzo lubiłem, bo w te dni nabożeństwa były przed kolacją. Potem pozostawał długi, jak na seminaryjne warunki, wieczór. Tego wieczora zaplanowano spektakl telewizyjny „Pojedynek” Aleksandra Kuprina. Nie zamierzałem oglądać, więc marzyłem o lekturze, o wieczorze dla siebie. Tuż przed 18.30 wychodziliśmy z kaplicy na kolację. Szuranie nogami, wyjmowanie różańców z kieszeni, bo był zwyczaj odmawiania Różańca w drodze na posiłki. Cała pobożność legła w gruzach w memencie, kiedy ujrzeliśmy na schodach ks. rektora Stefana Moskwę z radioodbiornikiem w ręku. Musiało stać się coś w świecie, albo… nie daj Boże z… rektorem - przemknęła myśl. To niewyobrażalne. Zawsze perfekcyjny, elegancki, a tu tak niesamowity wyraz twarzy, kompletny, zda się, brak kontroli nad zachowaniem. Krótka modlitwa przed kolacją i Ksiądz Rektor z tym radiem, zasapany wykrztusza z siebie zdławionym od wzruszenia głosem to, o czym już wiedziała większość Polaków. Jeden wielki huk uderzania w blaty stołów. Radość.
To z pewnością był Wielki Tydzień 1993 r. Pracowałem jako wikariusz przy katedrze i pamiętam, siedziałem w konfesjonale od wczesnego rana. Około południa podszedł do konfesjonału jeden z moich kolegów i, wykorzystując przerwę w słuchaniu spowiedzi, wyszeptał tajemniczo: „Wiesz, kto przychodzi do Przemyśla?”. A widząc moje zdziwienie szybko dopowiedział - „Michalik”. Niewiele mnie to zajęło, tym bardziej, że wiadomość była niepewna i nieoficjalna. Jedyna myśl, jaką pamiętam, to nieco złośliwa konstatacja, że tutaj kolejkom nie ma końca, a w kurii zajmują się plotkami.
Tak, w różnym czasie i na różnych poziomach, zaczęła się historia, której jakaś puenta czeka nas tej niedzieli. Dziękując Panu Bogu za dar wyniesienia na ołtarze Jana Pawła II, śpiewamy milionami głosów dziękczynienie i wspominamy doświadczenie 27 lat pontyfikatu i kolejne po nim lata innej, szczególnej obecności. W tym wielkim chórze słychać także tony wdzięczności za 25 lat biskupiej posługi naszego Księdza Arcybiskupa.
Nasz Metropolita nie chciał organizować z okazji swojego jubileuszu specjalnych uroczystości. To człowiek skromny, a przy tym zdecydowany, Księża Biskupi musieli więc sporo się natrudzić, aby nakłonić go do tego. Przypuszczam, że spodziewając się sprzeciwu, wybrali scenariusz, na który Przewodniczący Episkopatu nie mógł się nie zgodzić - Konferencja Episkopatu i zakończenie roku wdzięczności. I stąd od kilku dni gościmy Hierarchów w naszym pięknym mieście, a dziś w południe w uroczystej Eucharystii zamkniemy te dwa radosne momenty. Słynne już „przyznanie się” Papieża do przyjaźni w Metropolitą Przemyskim, wypowiedziane na krakowskich Błoniach, dopełnia się również w sferze ducha. Tak, można powiedzieć, że to świętowanie przyjaźni dwóch ludzi, których Opatrzność jakoś dziwnie złączyła ze sobą mimo różnicy wieku, miejsca pochodzenia.
Znamy z opowieści historię ich spotkań w Kolegium Polskim. Z pewną zazdrością słuchałem wspomnień o odwiedzinach Metropolity u Ojca Świętego w pierwszy wieczór po wyborze. To tylko zarysy chronionej pilnie tajemnicy przyjaźni. Ale coś udało się „wykraść”. Oto choćby ten obiad u Ojca Świętego, po niespodziewanej śmierci biskupa gorzowskiego Wilhelma Pluty i ujawnienie przez Ojca Świętego woli posłania na tę stolicę. „Odpowiedziałem dość szybko: «Ojcu Świętemu się nie odmawia»”. I tak od marzeń o maleńkiej parafijce wśród łomżyńskich lasów, trzeba było przejść do podjęcia posługi w miejscu odległym i kulturowo nieznanym. Stąd nie dziwi, że pierwsze kroki w drodze do Gorzowa postawił nowy Biskup Gorzowski w Rokitnie u Matki Miłosiernie Słuchającej.
Jeśli dobrze pamiętam, to i decyzja o przejściu do Przemyśla została przekazana przy stole papieskim. „Było mi w Gorzowie dobrze. Nie myślałem o zmianie miejsca, o awansach - snuje swoją refleksję o historii kolejnego exodusu Ksiądz Arcybiskup. - Miałem świadomość, że wtedy, kiedy padła ta propozycja, sprawa miała już swój bieg. Wieczorem po tej rozmowie napisałem list, w którym, przyjmując posłanie, powtórzyłem słowa sprzed nominacji na biskupa. Ojcu Świętemu się nie odmawia. Pojawił się jeszcze jeden argument - przemyski. W diecezji był kłopot z obsadzeniem niewielkiej parafii. Sprawa była znana. I oto, niedługo przez nominacją do Przemyśla, przyszedł do mnie ksiądz pochodzący z tej diecezji, ale pracujący w gorzowsko-zielonogórskiej i powiedział, że jeśli nie ma innego kandydata, to on chętnie tam pójdzie. Wzruszył mnie. Opowiedziałem Ojcu Świętemu o tym wydarzeniu i tak zostałem skierowany do Przemyśla”. Te cytaty pewnie nie są dosłowne, ale tak je poskładałem, jako bukiet pamięci z wielu naszych rozmów.
„W Gorzowie było mi dobrze” - często powtarza Jubilat. W bardzo nietypowy sposób przekonałem się o prawdziwości tych słów. Przed uroczystością ingresu abp. Michalika do archikatedry przemyskiej odwiedziłem moją pierwszą parafię, z której pochodził ks. Stanisław Jastkowski, pracujący w diecezji gorzowskiej. Znaliśmy się od lat i oczywiście rozmowa poszła w stronę zmiany Pasterza. Ksiądz Stasiu nie mógł się nachwalić odchodzącego Biskupa. Chcąc nieco „podkręcić” atmosferę, wyraziłem swoją opinię - „No cóż, biskup jak biskup”. I wtedy, będąc jak zwykle blady, chyba poczerwieniałem, bo Stanisław zwyczajnie się wzruszył i powiedział, że on nie wie, jak teraz przyjdzie się mu przyzwyczaić do nowego biskupa, a ja nie wiem, co mówię.
O dziełach tych dwudziestu pięciu lat sporo będzie w czasie samej uroczystości i relacja z nich odnotuje te wypowiedzi. Chciałbym niejako klamrą spiąć te dwa wydarzenia, a klamra ta ma kształt słowa „przyjaźń”. Słynne „Józiu!” z krakowskich Błoni, które rezonowało długo w mediach i prywatnych rozmowach, nie było wynikiem emocji czy papieskiego wzruszenia. To było świadectwo przyjaźni. Na zakończenie Roku Jubileuszowego 2000 miałem szczęście być razem z Księdzem Arcybiskupem i bp. Adamem na obiedzie u Ojca Świętego. Był czas kolędowy. Po obiedzie, kiedy już wychodziliśmy, Ojciec Święty stanął przy komodzie, na której leżały polskie kantyczki. Tęsknym wzrokiem spojrzał na odchodzących i zwrócił się do Księdza Arcybiskupa: „Józiu! Wcale dziś nie kolędowaliśmy! - Też o tym myślałem, ale nie będę przecież pouczał Ojca Świętego - zażartował w odpowiedzi Ksiądz Arcybiskup. - Dobrze, dobrze, przyjedź na kolację, to pokolędujemy”. I rzeczywiście, Ksiądz Arcybiskup jeszcze raz wybrał się w ten dzień na Watykan, by pokolędować.
Była to przyjaźń pokorna. Warto chyba wspomnieć o innej wizycie - tuż przed pielgrzymką Ojca Świętego do Krosna. Papież był wówczas bardzo chory. Ksiądz Arcybiskup, jadąc do Rzymu, zabrał ze sobą zwyczajną, plastikową butelkę wody z pustelni św. Jana z Dukli. Pokornie poprosił ks. sekretarza Dziwisza o możliwość pięciu minut prywatnej rozmowy z Papieżem. Wtedy to wręczył Ojcu Świętemu swój dar. I znowu wspomnienie - refleksja: „Wziął ode mnie tę butelkę z prostotą dziecka. Przytulił do serca i powiedział - bardzo dziękuję, bardzo”.
Wielu, korzystając ze spotkań z Papieżem, mniej lub bardziej wykorzystywało je publicystycznie. Ksiądz Arcybiskup, mimo licznych namów, nie chciał się zgodzić, by z okazji beatyfikacji Jana Pawła II wydać fragmenty listów, które od niego otrzymał. „Jeszcze nie teraz” - powtarzał niezmiennie. Fragment jednego z tych listów zapamiętałem i wykorzystam go do złożenia życzeń, które w ten sposób będą życzeniami bł. Jana Pawła II. W jednym z listów Ojciec Święty, odpowiadając na list Księdza Arcybiskupa, przesłany w okolicach imienin, zauważa: „Piszesz o kłopotach. Ja też je mam. Ale ja mam za patrona tylko św. Karola, a Ty samego Opiekuna Pana Jezusa. Niech On Cię wspomaga”. Pewnie lepszych życzeń wymyśleć nie można. Zatem niech wspomaga, w parze z bł. Janem Pawłem II. Do spotkania na Złotym Jubileuszu biskupstwa.
Pomóż w rozwoju naszego portalu