Włoski uczony Severino Antinori ogłosił wszem i wobec, że pierwsza
na świecie kobieta z wszczepionym do macicy sklonowanym ludzkim zarodkiem
jest w ósmym tygodniu ciąży. 12 kwietnia opublikował tę informację
prestiżowy brytyjski tygodnik naukowy New Scientist. W ten sposób
klonowanie ludzi staje się rzeczywistością.
Równocześnie brytyjski sąd - na wniosek zainteresowanej
- wydał wyrok zezwalający na odłączenie aparatury podtrzymującej
życie sparaliżowanej kobiety. Ogłoszenie tego wyroku wywołało na
nowo dyskusje na temat wartości ludzkiego życia i legalizacji eutanazji.
Działania te mają wspólny cel. W gruncie rzeczy chodzi
bowiem o to, by stworzyć doskonałe społeczeństwo, którego charakterystyka
da się sprowadzić do kilku zasadniczych rysów: udoskonalona maksymalnie
pula genetyczna ludzkości, racjonalna organizacja społeczeństwa oparta
na naukowych metodach socjotechnicznych, planowane sterowanie procesami
społecznego rozwoju, a wreszcie optymalna struktura społeczna. Jak
bumerang powraca idea stworzenia doskonałego, perfekcyjnego społeczeństwa,
w którym nie może być miejsca na słabość, na błędy, na cierpienie.
Działania te mają też wspólny skutek. Powodują bowiem
zacieranie się granic. Powiedziałabym nawet, że zacieranie się granic,
rozmywanie podziałów jest dziś jedną z modniejszych - prawie do perfekcji
dopracowaną - ludzką umiejętnością. Najpierw granice się przesuwa.
Tłumaczy się, że przecież eksperymenty genetyczne same w sobie nie
są złe, że to dla dobra nas wszystkich. Od laboratorium niedaleko
już do eksperymentów na zwierzętach. Po sklonowaniu owcy Dolly rozgorzała
dyskusja nad granicą manipulacji genetycznych. Czy ten sam eksperyment
może się udać, gdy chodzi o człowieka? Czy potrafimy to zrobić? Ale
pytano też, czy powinniśmy? Czy należy iść w tym kierunku i prowadzić
badania nad sklonowaniem człowieka? Nastąpiło kolejne przesunięcie
granicy. Zwyciężył argument, że przecież te badania mogą przyczynić
się choćby do "wyhodowania" tak potrzebnych narządów do przeszczepu,
mogą pomóc w usuwaniu wad genetycznych.
Te i im podobne argumenty, wpajane nam nieustannie, powodują,
że powoli przestaje istnieć jakakolwiek granica. Jeżeli coś jest
możliwe, to należy to zrobić z samej racji możliwości, bez zastanawiania
się nad konsekwencjami podejmowanego działania. Czy tak jednak być
powinno? Czy powinniśmy się na to godzić? Teraz bowiem nie chodzi
już o granice ludzkich możliwości, bo te zdają się nieograniczone,
teraz trzeba zadać sobie pytanie o granicę przyzwoitości, moralności,
dopuszczalności. A to już zupełnie inna sprawa. Bo w przypadku tych
pierwszych, chodzi przede wszystkim o ich przekraczanie, o usuwanie
przeszkód, a w przypadku tych drugich, chodzi raczej o ich zachowywanie,
strzeżenie i nieprzekraczanie.
Żadne z naszych czynów nie pozostaje bez wpływu na świat,
w którym żyjemy. Musimy sobie z tego z całą stanowczością zdać sprawę.
Nie jesteśmy, jak chcieliby tego niektórzy filozofowie, samotnymi
monadami. Nasze działania pozostawiają po sobie ślad. Taki jest też
wydźwięk prawnych precedensów. Jeden nietypowy przypadek jest w stanie
zmienić całe obowiązujące prawo. Trzeba zatem umieć powiedzieć "nie!"
. Trzeba umieć zawrócić z drogi, która - choć wydaje się wspaniała
- wiedzie ku przepaści. A ta przepaść jest nieunikniona, choćby dlatego,
że idealne, doskonałe społeczeństwo, to w rezultacie koszmar, w którym
nie ma miejsca na prawdzie ludzkie pragnienia, marzenia, uczucia.
A kto z nas - tak naprawdę - chciałby się ich wyrzec?
Pomóż w rozwoju naszego portalu