Ostatni etap istnienia Polskiego Państwa Podziemnego i Powstanie Warszawskie łączą się z historią naszego miasta. Od października 1944 r. do stycznia 1945 r. Częstochowa była miejscem postoju Sztabu Komendy Głównej Armii Krajowej. W domu przy ul. 7 Kamienic (obecnie numer 21) mieścił się konspiracyjny lokal ostatniego komendanta AK gen. Leopolda Okulickiego „Niedźwiadka”. W naszym mieście przebywali także m.in.: płk Janusz Bokszczanin - szef Sztabu AK, kpt. Kazimierz Moczarski - szef Biura Informacji i Propagandy ZWZ-AK, autor głośnej książki „Rozmowy z katem”, ppłk Jan Mazurkiewicz - szef Wydziału Dywersji oraz gen. Emil August Fieldorf „Nil” - komendant organizacji NIE. Schronieniem dla powstańców warszawskich, którzy w czasie i tuż po upadku powstania trafili do Częstochowy, było mieszkanie burmistrza naszego grodu Stanisława Rybickiego (jego brat Józef był szefem Kedywu; w Warszawie walczył i zginął syn burmistrza Zdzisław). Mieszkał tam m.in. ciężko ranny Stanisław Sosabowski, syn dowódcy słynnej brygady spadochronowej.
Na pomoc Warszawie
Reklama
Nasze miasto było zaangażowane w pomoc militarną walczącym w stolicy. Już 6 sierpnia 1944 r. niemieckie władze okupacyjne odpowiedziały na to rozkazem, na mocy którego miano aresztować i wymordować niemal 10 tys.mieszkańców Częstochowy za wspomaganie powstańców.
Gdy powstanie upadło, tysiące mieszkańców skazanej na zagładę Warszawy przybyło do Częstochowy. Ich zakwaterowanie i wyżywienie było sprawą bardzo trudną (miał nad tym pieczę burmistrz Rybicki). W tej sytuacji 13 września 1944 r. otwarto biuro dla ewakuowanych ze stolicy. Pomocy warszawiakom udzielał także Polski Komitet Opiekuńczy w Częstochowie.
Biskup częstochowski Teodor Kubina wystosował 7 października 1944 r. specjalny apel do wiernych, odczytany z ambon w niedzielę 8 października, w którym pisał m.in.: „przestała istnieć Warszawa, stolica naszego kraju, (…) jest to chwila najboleśniejsza w tej strasznej wojnie (…) ale jest to chwila zbawienna, jeśli z naszymi nieszczęśliwymi braćmi dzielić się będziemy tym wszystkim, co jeszcze sami posiadamy”.
Po apelu bp. Kubiny w kościołach złożono wielkie ilości darów dla wysiedleńców z Warszawy, jak i znaczące sumy pieniężne (jeszcze raz taką zbiórkę przeprowadzono w kościołach częstochowskich 17 grudnia 1944 r.). Wielu warszawian korzystało z dwóch kuchni dla najbiedniejszych, kierowanych przez s. Zofię Szulc. Były to: Kuchnia Główna prowadzona przez siostry zmartwychwstanki oraz kuchnia prowadzona przez siostry magdalenki i paulinów. Mieszkańcy stolicy znaleźli też opiekę w domach zakonnych i przy parafiach. Szczególną rolę odegrała parafia św. Jakuba i jej proboszcz ks. Wojciech Mondry (pierwszy redaktor naczelny „Niedzieli”, w latach 1926-37), gdzie przy kościele schronienie znaleźli kapłani, których losy wojenne przywiodły do Częstochowy.
Warszawiacy - ludzie kultury, którzy ocaleli z Powstania Warszawskiego i osiedli w naszym mieście, wywarli znaczący wpływ na życie Częstochowy. Jedną z tych osób była Zofia Kossak-Szatkowska (Kossak-Szczucka) - znana pisarka i działaczka katolicka. Po upadku powstania, w czasie którego pisywała do prasy powstańczej, opuściła Warszawę i pod koniec października 1944 r. przybyła ze swoją córką Anną do Częstochowy. Jej mąż i syn byli w niewoli niemieckiej.
Oprócz pisania książki „Z otchłani”, podjęła także starania o wznowienie „Niedzieli”. W lutym 1945 r. zwróciła się do bp. Kubiny z propozycją, aby wznowić wydawanie tygodnika katolickiego. Ksiądz Biskup przyjął tę inicjatywę i wkrótce powołał ks. Antoniego Marchewkę na stanowisko redaktora naczelnego „Niedzieli”. Kossak zajęła się wraz z ks. Marchewką organizowaniem redakcji i zaczęła publikować na łamach pisma.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ze wspomnień ks. Marchewki
Ks. Antoni Marchewka także był w Warszawie w czasie powstania. Przeżycia z tego okresu odnotował w swoich wspomnieniach, które zostały wydane w „Bibliotece Niedzieli” w 2008 r. pt. „«…Nadejdzie kiedyś dzień wolności». Wspomnienia”. Oto ich fragment: „Wreszcie dnia l sierpnia 1944 r. w godzinach popołudniowych wybuchło powstanie. Podczas powstania, przez cały prawie sierpień, większą część dnia i nocy spędzałem w schronie klasztoru ojców kapucynów i tam też wcześnie rano, ok. godz. 4.00, odprawiałem Mszę św.
W ciągu zaś dnia, w przerwach między nalotami stukasów niemieckich i bombardowaniem miasta, chodziłem po schronach i spowiadałem proszących o tę przysługę. Najczęściej działo się to w szpitalach - schronach, gdzie przy świecy lekarze chirurdzy dokonywali różnych operacji rannych żołnierzy - powstańców. Wieczorem zaś, gdy cichły walki, grzebaliśmy zabitych - i to w ogródkach lub na skwerach.
Jednego dnia, pod koniec sierpnia, podczas silnego nalotu bombowców niemieckich na Stare Miasto, byłem w schronie przy ul. Miodowej, róg Kapucyńskiej. Wtedy to zostały zburzone przez bomby liczne domy aż do piwnic, w których zginęło bardzo dużo ludzi, oczywiście cywilnych. W moim schronie sklepienie wytrzymało napór bomb. W tym schronie razem ze mną ocalało osiem osób. Tuż obok mnie zginął młody lekarz z dwojgiem małych dzieci, ocalała tylko jego żona, choć też była zasypana gruzem.
Podczas innego nalotu byłem w schronie klasztoru ojców kapucynów. Schron znajdował się pod kuchnią. Potężna bomba wpadła do kuchni, zdemolowała wszystko, ale nie wybuchła. Dzięki temu schron nie uległ zniszczeniu i kilkoro z nas ocalało. Pod koniec sierpnia sytuacja na Starówce stawała się beznadziejna i mówiło się o szybkim upadku powstania w tej dzielnicy. Nie chcąc dostać się w ręce Niemców, postanowiłem przejść kanałem do Śródmieścia, bo łudziłem się, że tam będzie bezpieczniej. Wczas rano, ok. godz. 5.00, udało mi się przy pomocy oficera AK zejść do kanału przez właz na placu Krasińskich. Tym oficerem był senior Odrodzenia.
Wędrówka kanałem w wodzie, a raczej w błocie, aż do wyłazu na ul. Nowy Świat, przy wlocie do ul. Wareckiej, trwała do godz. 8.00 rano. Cały czas w ciemnościach i w dużej ciszy, żeby nie zdradzać swojej obecności w kanale. Nad nami byli Niemcy, którzy nieraz wrzucali do kanału granaty, gdy usłyszeli w nich ruch.
Pierwszą noc w Śródmieściu spędziłem u księży marianów przy ul. Moniuszki 3. Tam zmieniłem bieliznę zniszczoną w kanale. Drugą noc spałem u brata Ignacego, który mieszkał w domu Warszawskiego Towarzystwa Kredytowego przy ul. Czackiego 19, gdzie od wielu lat był pracownikiem. Tam też w jednej z sal, zamienionej na kaplicę, odprawiłem Mszę św.
Lecz i tu spodziewano się w każdej chwili wtargnięcia żołnierzy niemieckich. Front szedł ul. Traugutta. Wobec tego, brat przeprowadził mnie pod barykadami na ul. Tamkę 35, do sióstr szarytek. Cała ta dzielnica - Powiśle Warszawy - była wtedy jeszcze w rękach powstańców.
Niestety, dnia 6 września Niemcy, po uprzednim bardzo silnym bombardowaniu z pociągu pancernego, zajęli i tę dzielnicę, a ludność ewakuowali. W klasztorze pozostały tylko starsze i chore siostry i trzech księży: ks. prał. Mystkowski, proboszcz parafii św. Jakuba w Warszawie, którego tam powstanie zastało i nie mógł wrócić do swej plebanii, oraz ksiądz z diecezji krakowskiej, obecnie cysters, i ja. I tu pewnej nocy, gdy z ks. Mystkowskim spaliśmy w schronie klasztoru, około północy wtargnęli do nas dwaj żołnierze niemieccy w towarzystwie przewodnika Polaka. Ks. Mystkowskiemu podrzucili do walizeczki rewolwer, twierdząc, że jest bandytą i chcieli nas rozstrzelać. Oczywiście, ograbili nas z zegarków i pieniędzy.
I wtedy stała się rzecz niezwykła. W mojej małej walizeczce był złoty krzyż z pielgrzymki mego brata, ks. Stanisława, do Ziemi Świętej. Jeden z tych żołnierzy niemieckich, oddając mi ten krzyż, powiedział do mnie: bleiben, und ich bin catholik [pozostań, ja też jestem katolikiem] i natychmiast obaj opuścili nasz schron.
Wkrótce po tej tragicznej nocy, 11 września, przyszła do sióstr szarytek na Tamkę moja znajoma szarytka, s. Jezierska, która dziwnym zbiegiem okoliczności dostała od komendanta miasta Warszawy, majora Nóthe, przepustkę na wyjazd z Warszawy. Bardzo się ucieszyła ze spotkania ze mną i zaproponowała mi, żebym z nią opuścił Warszawę i wydobył się z tego piekła powstania. Oczywiście, chętnie zgodziłem się na tę propozycję pod tym warunkiem, że wyjedna i dla mnie przepustkę u komendanta, co też udało się jej pomyślnie załatwić.
Tenże komendant, 13 września, autem wojskowym odwiózł nas na dworzec Warszawa Zachodnia i polecił komendantowi tego dworca, by nam ułatwił wyjazd z Warszawy pierwszym pociągiem, jaki wyruszy z tego dworca w stronę Częstochowy. I tak się też stało. Zanim jednak wyruszyliśmy, kilkakrotnie legitymowano nas, ale przepustka komendanta z Wehrmachtu ratowała przed ewentualnym aresztowaniem i wywiezieniem do obozu w Pruszkowie.
Wreszcie, po parogodzinnym czekaniu, wsiedliśmy do pociągu, który z żołnierzami i niewielu cywilnymi osobami wyruszył w stronę Katowic. Po kilku godzinach dość męczącej jazdy, ale z uczuciem ulgi, że nareszcie wydostałem się z ruin płonącej stolicy, wysiadłem w Częstochowie”.
Więź między Częstochową a Warszawą
Obok autorki „Pożogi”, przybyli z Warszawy do Częstochowy m.in. Tadeusz Różewicz, Marek Hłasko, Lesław Bartelski, Zofia Trzcińska-Kamińska, która otworzyła pracownię rzeźbiarską w obserwatorium astronomicznym w parku Staszica, a także duże grono warszawskich muzyków, pracowników naukowych Uniwersytetu Warszawskiego, Szkoły Głównej Handlowej i Politechniki Warszawskiej. Pod kierownictwem prof. Romana Pollaka i prof. Tadeusza Woyno powstał w Częstochowie największy w Polsce „podziemny uniwersytet” kształcący 700 młodych ludzi. Dzięki Klasztorowi Jasnogórskiemu, który ofiarował budynek, powstał w naszym mieście Szpital Warszawski. Tu leczono powstańców, tu także pracowali znakomici lekarze ze stolicy, m.in. dr Jan Mazurkiewicz ps. „Radosław” i dr Jerzy Hagmajer ps. „Kiejstut”. W Częstochowie działał także warszawski Szpital Maltański, zwany szpitalem walczącego podziemia. Kierujący nim dr Jerzy Dreyza osiedlił się na stałe w Częstochowie. Organizował on m.in. opiekę medyczną dla pielgrzymów przybywających na Jasną Górę. Stworzona silna więź między Częstochową a Warszawą zaistniała również w harcerstwie. Rokrocznie 1 sierpnia harcerze częstochowscy przybywają do Warszawy, by tam uczcić pamięć Eugeniusza Stasieckiego „Pomiana” - pochodzącego z naszego miasta, poległego w czasie Powstania Warszawskiego zastępcy Naczelnika Szarych Szeregów. Z Częstochową związany był też Wojciech Omyła, który walczył m.in. o zdobycie obozu „Gęsiówka”, a zginął 8 sierpnia 1944 r. na Woli. Jego osobę także przywołuje się zawsze w Częstochowie w rocznicę powstania.
W gronie częstochowian, uczestników powstania, ważną postacią jest Gustaw Gracki - żołnierz 6. kompanii batalionu „Kiliński”, który jako 17-latek przystąpił do powstania. Inne ważne postacie to: Barbara Sielewicz - sanitariuszka w powstaniu, Władysław Aniołek czy Bogumiła Kulik. Budujące jest to, że pamięć o Powstaniu Warszawskim kultywuje częstochowska młodzież, skupiona w Grupie Rekonstrukcyjnej „Radosław”. Są też w naszym mieście szkoły pod „powstańczym” patronatem, jak np. Szkoła Podstawowa nr 52 w Częstochowie-Dźbowie imienia Małego Powstańca - warszawskiego dziecka sierpnia 1944 r. Na sztandarze tej szkoły widnieje wizerunek Małego Powstańca.