Reklama

Zbigniew Petri - przyjaciel niechcianych

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Ćwierć wieku temu korowód stu osób wyróżnionych przyjęciem Komunii św. z rąk Jana Pawła II na szczecińskich Jasnych Błoniach zamykał zawsze skromny i usuwający się w cień dr Zbigniew Petri. Nie dziwiłem się temu papieskiemu uhonorowaniu, skoro ten stargardzki pediatra całe swoje życie poświęcił służbie dzieci niekochanych przez własnych rodziców i opiekunów. Przez nie został wyróżniony unikalnym odznaczeniem w skali światowej - Orderem Uśmiechu. Miałem szczęście być na tej wzruszającej uroczystości w Warszawie, gdy zespół „Gawęda” specjalnie dla kochanego Doktora zaśpiewał rytmiczną i pełną miłości piosenkę. Innych odznaczeń nie miał, zresztą nigdy nie zabiegał o nie ani do takich wyróżnień nie przykładał wagi. Władze Stargardu zaliczyły go do sześciu najbardziej zasłużonych obywateli w powojennych dziejach 70-tysięcznego grodu zachodniopomorskiego. Dla tego „stargardzkiego Judyma” nie było w życiu ważniejszej sprawy niż dobro dziecka, jego zdrowie i bezpieczna przyszłość. A zapłata? Wystarczył szczery dziecięcy uśmiech malucha, którego dorośli pozbawili beztroskiego dzieciństwa.
Dr Zbigniew Petri urodził się 6 lipca 1925 r. w Stanisławowie. Gdy przed laty odwiedziłem „stargardzkiego Korczaka” w prowadzonym przez niego Domu Małych Dzieci, powiedział mi: - W tym domu w okresie międzywojennym mieściła się prywatna klinika ginekologiczna, potem był tu dom starców, natomiast po zakończeniu II wojny światowej miały w nim opiekę samotne matki z dzieckiem oraz kobiety w ciąży. Pojawiłem się tu w roku 1952 po zakończeniu studiów medycznych w Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi, najpierw jako lekarz wojskowy, a potem już jako cywilny pediatra. Postanowiłem, że będę leczył dzieci.
Początki powojenne były chyba bardzo trudne? - wtrąciłem.
- Oczywiście - uśmiechnął się doktor. - Musiałem walczyć z brudem, plagą wszy, świerzbu i pluskiew. Dzieci masowo chorowały na biegunkę, koklusz i inne choroby zakaźne. Śmiertelność dochodziła wtedy do 25 dzieci rocznie na 210 maluchów. Było ich wtedy prawie trzykrotnie więcej niż dziś, a warunki... Dużo zrobiliśmy sami, z ówczesnym bardzo ofiarnym personelem, nieoczekującym zapłaty ani nieliczącym się z własnym czasem. Ważne było tylko dobro dzieci. Wtedy to były autentyczne sieroty, teraz nie ma ani jednej prawdziwej sieroty. Wszystkie dzieci są sierotami społecznymi. Te, które przyszły wówczas do nas z matkami, korzystniej na tym wychodziły, bo matki od razu angażowaliśmy do pracy.
Zbigniew Petri ze stargardzką placówką opiekuńczą był związany przez ponad czterdzieści lat aż do swej śmierci w dniu 21 grudnia 1995 r.
Był postacią znaną, legendą budowy ośrodka rehabilitacji, przykładem niezwykłej aktywności i zaangażowania przede w sprawy dzieci: chorych i opuszczonych. Pomaganie im było treścią słynnego pediatry. Ze szczególną satysfakcją kierował Wojewódzkim Ośrodkiem Rehabilitacji Dziecięcej. Współpracowników uczył stałej gotowości niesienia pomocy, nie ograniczając się w trudzie i czasie. Wymagał przede wszystkim od siebie, ale także od innych. Petri umiał przywrócić dobrą atmosferę, a wspólna praca przy osieroconych dzieciach była nacechowana spokojem i miłością. Nie uznawał funkcji i podziału obowiązków. Przy budowie kompleksu rehabilitacji dziecięcej był wszystkim: kierownikiem, zaopatrzeniowcem, a nawet robotnikiem w gumowych butach (takiego go widziałem). Nie oszczędzał się, pracując po 12, a nawet 16 godzin dziennie. Potrafił przezwyciężać rozmaite trudności i przeszkody, tworząc często coś z niczego. Dawniejsi jego współpracownicy wspominają:
- Dla doktora nie było rzeczy niemożliwych do wykonania. Świadomość jego obecności dawała nam poczucie bezpieczeństwa i psychicznego komfortu. Kiedy był doktor, nie mogło się nic złego stać.
Nawet na emeryturze, nie siedział bezczynnie. Dalej był czynnym lekarzem i radnym (nawet przewodniczącym Rady Miasta) w Stargardzie, a jego niezwykła aktywność, wola i upór przyczyniły się do rozwiązania wielu miejskich problemów. Nie tylko wspomniany ośrodek rehabilitacji dziecięcej jest dziełem Zbigniewa Petriego, ale szereg innych obiektów i budowli miasta nad Iną.
Bp Stanisław Stefanek, ówczesny sufragan diecezji szczecińsko-kamieńskiej, w rozmowie ze mną, zachwycając się postawą Przyjaciela Dzieci Opuszczonych, wskazał na wprowadzenie do stargardzkiego Domu Małych Dzieci obowiązkowego „matkowania” wszystkim podopiecznym, co pozwalało likwidować tzw. chorobę sierocą. Każdy pracownik sierocińca miał pod stałą opieką jedno lub dwoje dzieci, dla których był „matką” lub „ojcem”. Dziecko miało w ten sposób przyjaciela, któremu zwierzało się ze swoich dziecięcych problemów, radości i smutków, zamiast... do poduszki. Było zapraszane do domu swej „matki” lub „ojca” w niedzielę, święta kościelne lub inne okazje. Chętnie szło na spacer, po zakupy... Czuło coraz większą więź, tak potrzebną, by nie odczuwało samotności.
Przypominam sobie, jak dr Zbigniew Petri oznajmił mi: - Nikt nie potrafi dziecku zastąpić naturalnej rodziny, dlatego od pewnego okresu czasu, gdy nasi podopieczni osiągają trzeci lub czwarty rok życia, nie oddajemy go do domu dziecka, aby nie powiększać jego dramatu dziecka niekochanego, lecz czekamy na taką rodzinę, która zechce je adoptować. Na szczęście więcej jest rodzin pragnących zaadoptować naszych małych wychowanków niż samych dzieci. Miałem aż osiem przypadków podrzucenia dzieci do pielęgnacji i wychowania przez dziewczęta - wychowanki domów dziecka. Zauważyłem, że wychowawcy domów dziecka, nawet, gdyby bardzo chcieli, nie są w stanie zastąpić dziecku rodziców, tej wyłącznej miłości dwojga ludzi. Te dziewczęta - młode matki - nie nauczono w domu dziecka miłości bliźniego, sztuki ofiarnej miłości i tym samym nie przygotowano do zadań macierzyńskich, najpiękniejszych w życiu niewiasty.
Twórca stargardzkiego Domu Małych Dzieci był lekarzem głębokiej wiary. Nie tylko w jego gabinecie wisiał krzyż, z którego czerpał siły do codziennej służby wśród najmniejszych. Wiedział, że bez niego nie potrafiłby tyle dobra uczynić w swoim 70-letnim życiu poświęconym dzieciom. Był też szczęśliwym mężem, ojcem czworga własnych dzieci i siedmiorga wnuków.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Podziel się:

Oceń:

2012-12-31 00:00

Wybrane dla Ciebie

Jak ks. Alojzy Orione pojmował świętość?

Autorstwa Bbruno z włoskiej Wikipedii/pl.wikipedia.org

Ks. Orione w czasie ataku na Polskę w 1939 r. rozłożył polską flagę na ołtarzu w sanktuarium Matki Bożej Czuwającej w Tortonie, ucałował ją i zachęcał swoich współbraci do podobnego gestu. Następnie umieścił flagę w swoim pokoju.

Więcej ...

Patriarcha Jerozolimy: czekamy na was w Ziemi Świętej!

2025-03-12 14:26

red

Łaciński patriarcha Jerozolimy apeluje o wznowienie ruchu pielgrzymkowego do Ziemi Świętej. „To tu przy Grobie Pańskim, z Jezusem zmartwychwstałym jest źródło nadziei. Nadszedł czas, aby zdobyć się na odwagę i przyjechać do Ziemi Świętej” – powiedział Radiu Watykańskiemu kard. Pierbattista Pizzaballa

Więcej ...

Osłabiony głos i magisterium kruchości

2025-03-12 18:41

Vatican Media

Papież Franciszek hospitalizowany w Gemelli i 12. rocznica jego wyboru - komentarz dyrektora wydawniczego mediów watykańskich.

Więcej ...

Reklama

Najpopularniejsze

Włochy: 13-letni uczeń ukarany za odmowę korzystania z...

Wiadomości

Włochy: 13-letni uczeń ukarany za odmowę korzystania z...

Pozwólmy sobie na częstsze przyjmowanie znaków od Boga

Wiara

Pozwólmy sobie na częstsze przyjmowanie znaków od Boga

Po co wierze definicje i formuły?

Wiara

Po co wierze definicje i formuły?

Jak ks. Alojzy Orione pojmował świętość?

Święci i błogosławieni

Jak ks. Alojzy Orione pojmował świętość?

Ksiądz zamordowany w Środę Popielcową

Kościół

Ksiądz zamordowany w Środę Popielcową

Zmarł ks. Marek Mekwiński. Kapłan zasłabł podczas...

Niedziela Wrocławska

Zmarł ks. Marek Mekwiński. Kapłan zasłabł podczas...

Oświadczenie ks. Michała Olszewskiego: Profeto kończy...

Kościół

Oświadczenie ks. Michała Olszewskiego: Profeto kończy...

Kanada: To kłamstwo wywołało antykościelną nagonkę....

Wiadomości

Kanada: To kłamstwo wywołało antykościelną nagonkę....

Czy możemy być pewni, że nasze modlitwy nie trafiają w...

Wiara

Czy możemy być pewni, że nasze modlitwy nie trafiają w...