Po dziesięciu latach od rozpoczęcia w naszym kraju procesu odchodzenia
systemu komunistycznego wciąż przeważająca część Polaków nie jest
w stanie utożsamić się z tym, co dzieje się z własnym państwem. Nie
jest w stanie poczuć, że istotnie jesteśmy u siebie; że dostrzegamy
logikę sprawowanych rządów; że mamy szacunek dla przedstawicieli
najwyższych władz, widząc ich moralną czystość i wolę służenia Polsce;
że mamy zaufanie do instytucji państwa, odpowiedzialnych za nasze
bezpieczeństwo; że rozumiemy konieczność niewygodnych, a nieraz dramatycznych
dla nas, stanów przejściowych w gospodarce; że czytelna jest dla
nas polityka finansowa państwa, widzimy jej dalekowzroczność, dostrzegamy
w niej przyszłe źródło rozwoju Ojczyzny; wreszcie, że jesteśmy w
stanie, z powyższych powodów, dać z siebie wszystko, co najlepsze,
by włączyć się w odbudowę i rozwój zniszczonego przez komunistów
państwa.
Jest zupełnie inaczej. Wielu z nas w stosunku do obecnego
państwa polskiego, reprezentowanego przez Sejm, rząd, wymiar sprawiedliwości,
armię i policję oraz publiczne szkoły i publiczne media, odczuwa
coś podobnego do tego, co czuliśmy wobec państwa rządzonego przez
komunistów. Jest jednak - oprócz rodowodu tych dwóch państw: PRL
i III Rzeczypospolitej - znamienna różnica. Wtedy to państwo było
strukturą aż nadto spoistą, mocno określoną, ingerującą z absurdalną
dokładnością we wszystkie dziedziny życia. Wszystkie instytucje państwowe
realizowały z brutalną dosłownością założenia systemu, który narodził
się w umysłach ogarniętych rewolucyjnym szałem i niszczył wszystko,
co tradycyjne, zdrowe, prawdziwie polskie, co wyrasta z szacunku
dla człowieka. Dla człowieka, z uwagi na dobro którego istnieje całe
państwo. Dziś państwo polskie - rzec by można - na naszych oczach
rozpływa się, odchodzi. Istnieje tylko w symbolach i deklaracjach.
Tak dużo jest codziennych wymówek, tak wiele pretekstów, by odejść
od zrozumiałych dla wszystkich funkcji państwa. Bynajmniej nie tych,
które uzurpowało sobie państwo komunistyczne. Nie można mówić, że
Polacy są niezadowoleni z władz, bo zrywają one z dawnym modelem
państwa opiekuńczego. Przeciwnie. Są niezadowoleni, bo polityka gospodarcza
i finansowa realizowana przez najwyższe władze nie daje im szansy,
by mogli w swoich zawodach stawać się lepsi i, jako pełni ambicji
i wytrwali ludzie pracy, godziwie żyć, zarabiając godziwe pieniądze
w prywatnych przedsiębiorstwach. Życie gospodarcze nie rozwija się
w Polsce prawidłowo. Dławione jest brakiem dostępnego kredytu - podstawy
każdej rozwijającej się gospodarki. Zdominowane przez uprzywilejowanych,
przez szarą strefę, której powiązania z władzami są dla wszystkich
oczywistością. Taką samą oczywistością są setki i tysiące nici, którymi
przedstawiciele władzy powiązani są z osobami i instytucjami dawnego
systemu. Odbywający się na naszych oczach przejmujący spektakl dławienia
lustracji, którą na wszelkie sposoby usiłuje się skompromitować i
oddalić na zawsze poza horyzont politycznego czasu, jest wystarczającym,
choć nie jedynym tego dowodem. Mniejsze państwa, jak Czechy i Niemcy,
uporały się z tym problemem szybko i sprawnie, z godną szacunku konsekwencją.
U nas armia ludzi powiązanych z dawnym systemem, a uchodzących w
niektórych kręgach za wzory patriotyzmu i moralności, trudzi się
od lat, by pod hasłem "precz z nienawiścią" wykreślić na zawsze słowo
lustracja z języka podstawowych pojęć, które muszą być wprowadzone
w życie, jeśli chcemy być państwem suwerennym. Zasmucającym i upokarzającym
doświadczeniem Polaków jest obserwowanie, jak dziesiątki ludzi, których
rodowód polityczny nie sięga praktykowania w partyjnych szkołach
ani na stypendiach zagranicznych, na które zezwalano pod czułym okiem
służb specjalnych, pod szantażem owej armii strażników moralności,
zwija się i gnie w najdziwniejszych fortelach i wykrętach, byle tylko
lustracja została sprowadzona do czysto symbolicznych rozmiarów.
Byleby tylko nie stała się sposobem
oczyszczenia polskiego życia
z tych setek tysięcy tajemnych i wręcz jawnych, ale bezkarnych powiązań
ze sługami dawnego reżimu. Rzucanie na pożarcie tego czy owego polityka,
w atmosferze napiętnowania całego AWS, a nieruszanie prominentnych
członków partii lewicowych i kryptolewicowych, SLD i UW, jest tylko
dalszym ciągiem żenującego spektaklu ośmieszenia lustracji jako takiej.
Jakże łatwo przychodzi niektórym osobom życia publicznego czy publicystom
zrzucać wszystko, co w Polsce złe, na niekompetencję, prywatę, nieudolność
czy korupcję, rozpanoszoną w szeregach posłów i ministrów z solidarnościowym
czy chrześcijańskim rodowodem.
Jesteście źli, bo wyrośliście ze złego społeczeństwa, rozpitego,
głupiego, zdemoralizowanego - przekonują te osoby. - Nic nie będzie
z was, bo Polacy są martwą glebą, zbyt długo ich ćwiczono w czerwonych
szkołach. Bagatelizowanie mechanizmu powiązań obecnego systemu władzy
ze strukturami państwa komunistycznego jest głównym grzechem polskich
przemian i - jeśli sprawa powiązań z tajnymi służbami, z sowieckim
wywiadem nie zostanie ostatecznie wyświetlona - długo jeszcze, przez
dziesięciolecia będzie się mścić na naszym życiu.
Kolejnym zjawiskiem, zmuszającym nas, byśmy postrzegali
polskie państwo jako wielkiego dezertera rezygnującego dobrowolnie
ze swoich podstawowych powinności, jest oddanie publicznych mediów
ludziom wykształconym na uniwersytetach komunistycznej propagandy.
A pobierane tam nauki były zaiste wyższą szkołą jazdy. Nie doceniamy
wciąż - i nie docenia tego cały zachodni świat - że propaganda, czyli
całe imperium preparowania obrazu rzeczywistości tak, by pokazywał
jej zupełnie inne oblicze, było oczkiem w głowie komunistów. Że tam
właśnie, w strukturach propagandy zatrudniano najtęższe głowy, że
tam opracowywano długofalową, mistrzowską w szczegółach strategię
atakowania każdej niezależnej myśli w momencie jej narodzin, każdej
twórczej idei, każdej zdrowej logiki, która mogłaby wyprowadzić człowieka
poza zaczarowany krąg fikcyjnej rzeczywistości. Że tam podrzucano
wciąż fałszywe idee i pseudologikę na co dzień. Dziś publiczna telewizja
i radio realizują bardziej jeszcze sofistyczny model "sztuki informacji",
ale oparty na dawnych wzorach. Wsparty doświadczeniem i treningiem
funkcjonariuszy komunistycznej machiny medialnej. Jeśli jedną z najbardziej
odrażających i ponurych imprez masowych, jaką był wakacyjny Przystanek
Woodstock Jerzego Owsiaka, imprezę o niejasnych założeniach finansowych,
pociągającą za sobą atak na krzyż, demolowanie pociągu, kradzieże
i pijaństwo, przedstawia się w telewizji publicznej, w Panoramie,
jako święto młodości i muzyki, to tylko ten jeden - spośród rozlicznych
- przykład dobitnie wyjaśnia, w jakim jesteśmy świecie. Jeśli politycy
prawicowi w programach telewizji publicznej w czasie kampanii wyborczej
otrzymują dyskryminujący ich czas antenowy, a ponadto przesłuchiwani
są przez dziennikarzy niczym przestępcy i tendencyjnie filmowani,
to pozostawianie tego głównego źródła informacji i głównego medium
kształtującego poglądy polityczne Polaków w rękach dawnych dysponentów,
ludzi komunistycznej i postkomunistycznej - jak dzisiejsi działacze
UW - lewicy, jest więcej niż dezercją państwa w tej dziedzinie, jest
świadomą współpracą z wrogiem, któremu - nie wiadomo z jakich powodów
- nagle całkowicie zaufano.
Jakie są skutki? Przecież nie chodzi tu tylko o samopoczucie
milionów z nas. O subiektywne w końcu przeświadczenie, że nie możemy
utożsamiać się z naszym państwem, że na każdym kroku, gdy spotykamy
się z jego strukturami, towarzyszy nam poczucie niechęci i obcości.
O wiele groźniejszym i bardziej długofalowym rezultatem jest narastająca
niechęć do jakiejkolwiek formy zaangażowania politycznego; wypieranie
ze świadomości Polaków, zwłaszcza ludzi młodych, pojęcia takiego,
jak służba państwu, służba Ojczyźnie. Wciąż narasta w Polsce lat
90. przekonanie, że wszystko, co polityczne, z definicji jest śmierdzące.
To jest fakt. Wreszcie, przekonanie, które utrwala się już w całych
grupach społecznych, zwłaszcza u rolników, że władza państwowa może
być tylko przedmiotem pogardy i agresji. To coś więcej niż rozczarowanie,
niż chwilowa utrata szacunku dla aktualnej ekipy rządzącej, to odmowa
uznania władzy jako takiej, jako części suwerennego bytu Ojczyzny.
Czy nie o to właśnie chodzi? Czy nie zależy komuś, byśmy
się odwrócili plecami od jakichkolwiek instytucji demokratycznych?
Byśmy, głęboko zranieni przez nietrafne i naruszające naszą godność
decyzje polityków, pogardzali własnym państwem? Byśmy się końmi nie
dali zawlec do następnych wyborów? Byśmy poczuli, że skoro nikomu
na nas nie zależy, to zapadamy się pod ziemię z naszymi marzeniami,
ambicjami, z naszymi obywatelskimi pasjami i politycznym zacięciem?
Dla rządzących to bajka. Wreszcie nikt im nie będzie zawracał głowy,
czegoś od nich chciał. Dla ludzi, których interesy sięgają granic
kontynentu i przekraczają je, to rzeczywistość wymarzona. Polacy
wprawdzie nadal istnieją, ale odcinają się od wpływu na rządy w ich
kraju. Nowy, bezbolesny, bezkonfliktowy sposób rządzenia.
Jeśli Ojciec Święty apelował tak niedawno w Polsce o ludzi
sumienia, to nie dlatego, że nie doceniał subtelnego mechanizmu,
który obywateli państwa wyzuwa z poczucia państwowości. Apelował
o to, bo wierzy w rzeczywistość tak sprzeczną z nakreśloną powyżej
wizją, jak sumienie; jak prawda o historii własnego państwa i narodu,
zrozumienie jej duchowego wymiaru; jak prosta, najprostsza zdolność,
którą posiada człowiek, do odróżniania dobra od zła. Do mówienia "
tak" - dobru i "nie" - złu.
Będziemy u siebie, gdy znowu - jak niegdyś Polacy, którzy
doczekali się niepodległości po 1918 r. - w najwyższych władzach
Rzeczypospolitej zobaczymy ludzi sumienia.
Wtedy, tylko wtedy, nie spełni się groźba, że polskie państwo
rozpłynie się zupełnie i zniknie w strukturach międzynarodowych organizacji
i w strukturach mafii całkiem swojskiej proweniencji.
Pomóż w rozwoju naszego portalu



