Na przystankach autobusowych, słupach ogłoszeniowych - a nawet
na tablicach informacyjnych w niektórych szkołach - można przeczytać
ogłoszenia o kursach szybkiego uczenia, szybkiego pisania czy szybkiego
odchudzania.
"Możesz nauczyć się języków obcych przez sen" - takie
anonse ukazywały się przed wielu laty w prasie. Wiedziona reporterską
ciekawością i dziennikarskim obowiązkiem, udałam się pod wskazany
adres.
Na kursie były wykłady informujące nas o nieodkrytych
i niewykorzystanych możliwościach mózgu, o hipnozie, telekinezie,
lewitacji i tym podobnych rewelacjach. Odbywały się też tzw. ćwiczenia
z ciałem oraz ćwiczenia oddechowe, które miały umożliwić zapoznanie
się z tajemnicami swojej podświadomości. Nie dowiedzieliśmy się jednak,
jak można nauczyć się obcego języka, nie przerywając snu.
Za to później, przez wiele miesięcy, uczestnicy kursu
mieli kłopoty ze snem i stany lękowe. Dwie osoby z tej grupy trafiły
do szpitala psychiatrycznego, kilka osób szukało ukojenia w sektach
buddyjskich. Szef całej imprezy (dyplomowany lekarz), po kolejnych
podobnych eksperymentach na psychice przypadkowych ludzi, stanął
przed sądem i znalazł się w więzieniu. Ale to było za komuny, która
nieufnie odnosiła się do nowinek przybywających do nas z Zachodu.
Dzisiaj, gdy granice są otwarte, wielu naszych rodaków,
oczarowanych wolnością, absolutnie bezkrytycznie podchodzi do wszystkiego,
co dociera do nas z wielkiego zamerykanizowanego świata. Praktyki
biotroników, psychotroników, pracujących z aurą, z poprzednimi wcieleniami
klientów (nie pacjentów), psychoterapeutów różnej maści są usankcjonowane
prawem. W prasie odnajdujemy reklamy kursów błyskawicznego przyswajania
wiedzy i superekspresowej nauki języków obcych czy kursów rozwoju
osobowości. Księgarnie zarzucone są lekturami z dziedziny samowiedzy,
samorealizacji, odmiany swego życia, podręcznikami z dziedziny wizualizacji.
Zwodniczo uwodzicielskie w tych lekturach jest proste ujęcie świata
i możliwości człowieka w tym świecie. Człowiek jawi się w prezentowanych
metodach samodoskonalenia jako postać wszechmocna. Byleby tylko pogrzebał
trochę w swojej podświadomości i pozbył się tego, co mu przeszkadza
rozwinąć skrzydła; byleby umiał skontaktować się ze swoją energią
oraz energią kosmiczną, a wszelkie kompleksy i ograniczenia znikną.
Mit amerykańskiego człowieka sukcesu, który z nieszczęśliwego, krostowatego
windziarza z nadwagą stał się niezwykle przystojnym i bardzo bogatym
nauczycielem duchowym tysięcy Amerykanów, jest niezwykle pociągający,
ale jakże zwodniczy i niebezpieczny. Przechodząc kursy rozszerzania
pamięci, szybkie kursy odmiany swego życia, kursy szybkiego bezstresowego
uczenia się, szybkiego odchudzania czy innego rodzaju eksperymenty
na swej osobie, człowiek nie tylko ponosi straty finansowe (one są
do odrobienia), ale przede wszystkim na swej duszy. Otwieranie zamkniętych
rejonów mózgu, uaktywnianie nieznanych energii prowadzi często do
zaburzeń osobowości, chorób psychicznych, a nawet samobójstw.
O. Józef Maria Verlinde, dzisiaj kapelan i założyciel
wspólnoty życia konsekrowanego Rodzina Świętego Józefa oraz wykładowca
Uniwersytetu Katolickiego w Lyonie, który w przeszłości boleśnie
doświadczył - dzięki wschodnim medytacjom, a także okultyzmowi -
oddziaływań energii tajemnych i sił naturalnych, przestrzega przed
tego rodzaju praktykami: Wykorzystywanie tych energii do celów praktycznych
jest dewiacją Zachodu, prowadzącą do magii "białej", jeśli zamierzony
cel jest pozytywny, "czarnej", czyli czarnoksięstwa, jeśli celem
jest zaszkodzenie pewnej osobie. Ten rodzaj wykorzystania tajemnych
sił jest surowo potępiany przez hinduskich Mistrzów duchowych, nawet
jeśli odbywa się w dobrej intencji1. O. Verlinde po 20 latach milczenia
przekazuje swoje świadectwa: W rzeczy samej wierzę, że stan mediumiczności,
w którym działają owe siły, jest stanem "oddzielającym" mnie od siebie
samego, od mojego głębokiego "ja", a tym samym od Boga Ojca, który
stawia mnie w każdym momencie istnienia jako osobę powołaną do spotkania
z Nim w dialogu pełnym miłości. Stan ów zarazem otwiera mnie i czyni
wrażliwym na wpływ tego, co nazwałem "istotami duchowymi", a których
doświadczenie przekonało mnie, że nie walczę pod sztandarem Chrystusa2.
Przedstawiciele i głosiciele New Age (po polsku Nowa
Era lub Era Wodnika) uważają, że człowiek nie musi się oglądać na
Pana Boga. Nowa wiedza naukowa, zdobycze psychologii, a także posiłkowanie
się tajemnymi praktykami z różnych religii świata - dają mu możliwość
manipulowania swoim mózgiem, swoją energią, poszerzając czy przyspieszając
zdolności twórcze, ekspresję. Tym samym człowiek może zmieniać swój
los. Nauczyciele duchowi Nowej Ery, która niebezpiecznie oddala ludzi
od chrześcijaństwa i prawd jego Kościoła, są samozwańczymi mistrzami,
którzy - owszem - znają techniki pracy z podświadomością, ale obca
jest im etyka i poczucie odpowiedzialności za swego bliźniego.
Szybkie kursy nauki wszystkiego są w gruncie rzeczy ucieczką
przed ciężką pracą, mozolnym trudem, cierpieniem i przed pokorą.
Ale jak wskazują doświadczenia wielu osób, cena za tę ucieczkę jest
ogromna i bolesna. Jezus powiedział swoim uczniom: Cóż bowiem za
korzyść odniesie człowiek, choćby i cały świat zyskał, a na swej
duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swą duszę? (Mt 16, 26)
1 O. Józef Maria Verlinde, "Zakazany owoc", Wydawnictwo "M", Kraków
1999, s. 51.
2 Tamże, s. 19.
Pomóż w rozwoju naszego portalu