Żeby właściwie odczytać sens spotkania Głowy Kościoła katolickiego
z żydami w Ziemi Świętej, trzeba przypomnieć sobie dwie rzeczy: zapowiedź
św. Pawła z Listu do Rzymian, że Izrael nawróci się, oraz radość
Ojca Świętego po zakończeniu pielgrzymki. Jan Paweł II krótko po
powrocie z Jerozolimy nazwał ją "świętym miastem żydów, chrześcijan
i muzułmanów", które "pomimo wielkich trudności zostało
wybrane, by stać się symbolem pokoju pomiędzy wszystkimi, którzy
wierzą w Boga Abrahama i przestrzegają Jego Prawa". Mówił też
o swojej podróży, że "nie jest w stanie wyrazić radości i wdzięczności
za ten dar od Boga, na który tak długo czekał". Zapewne pełną
treść tych słów zrozumiemy nie od razu. Potrzebna jest perspektywa
czasu, by odczytać właściwie zapis wszystkich wydarzeń w Ziemi Świętej
z przełomu marca i kwietnia tego roku, tak jak zaplanowała je ręka
Boga. Bo nadprzyrodzony wymiar wędrówki Jana Pawła II do miejsc
i ludzi tej ziemi nie ulega najmniejszej wątpliwości. Znamy tylko
niektóre ze słów wypowiedzianych - oficjalnie - i niektóre z modlitw
zanoszonych do Boga przez Ojca Świętego i Kościół. A jednak tak łatwo
przychodzi niektórym komentatorom koncentrowanie całej refleksji
na temat pielgrzymki wokół prośby o przebaczenie win Kościoła, powtórzonej
z 12 marca, z Bazyliki św. Piotra, przez Ojca Świętego przy Ścianie
Płaczu, i wokół wizyty w Instytucie Yad Vashem, miejscu pamięci o
ofiarach niemieckiej zagłady. Jan Paweł II przybył tam jako świadek
tamtych czasów, by okazać solidarność z cierpieniem wszystkich, którzy
opłakują ofiary tej zagłady. Można jednak powiedzieć, że te dwa miejsca
symbolizują historię Żydów i nasycone są w największym bodaj stopniu
czymś, co można by w świeckim języku nazwać rodzajem duchowej energii
jednoczącej Żydów - zarówno wierzących, jak i ateistów. Stanięcie
tam to coś więcej niż wyciągnięcie ręki przez "młodszego brata&
quot; (zwanego też w kryptonimie izraelskich służb policyjnych zabezpieczających
wizytę "Starym Przyjacielem"). To przełamanie bariery duchowej
izolacji żydów i chrześcijan - to jakiś rodzaj współuczestnictwa
w ich historii. Każdy, kto widział pochyloną postać Ojca Świętego
przy Ścianie Płaczu, samotnie modlącego się, ale w tej samotnej modlitwie
przedziwnie potężnego, musi zadawać sobie pytanie o plany Tego, kto
posłał Papieża-Polaka w to miejsce, kto spowodował, że Tron Piotrowy
objął przybysz z kraju dotkniętego wspólną zagładą chrześcijan i
żydów. Instytut Yad Vashem to miejsce dla Polaków i - szerzej - chrześcijan
raczej obce, w jakiś sposób odpychające, przez całkowite wyeliminowanie
jakichkolwiek odniesień do Boga. A jednak to tu miała miejsce, na
oczach całego świata, eksplozja uczuć ocalałych z zagłady Żydów do
Jana Pawła II. "Czułem, że spotykam brata - wyznał potem szef
Instytutu Szewach Weisn. - Myślałem, ile mam szczęścia, że dożyłem
tego dnia, w którym w Yad Vashem, najsmutniejszym miejscu historii
Żydów, spotkam Papieża Polaka" (Gazeta Wyborcza). I jeszcze
Uri Huppert, prawnik urodzony w Polsce, także uczestnik uroczystości
w Yad Vashem: "Papież ma bagaż przeżyć, których nie doświadczył
żaden przywódca dzisiejszego świata: okupacja, przedtem współistnienie
ze starszymi braćmi, z którymi żaden z papieży, od czasów św. Piotra,
nie miał do czynienia. (...) Są dwa momenty w życiu Papieża, które
zostaną zanotowane przez pokolenia. Jeden to zburzenie komunizmu
przez Solidarność (...). Drugim jest ten fenomenalny krok Papieża
w kierunku pojednania z narodem żydowskim. Znaczenie tych kroków
zrozumiemy dopiero z perspektywy długiego czasu". Myślenie,
utrwalane przez pokolenia Żydów, w którym absurd mieszał się z uprzedzeniami
i realnym poczuciem krzywdy, a w którym to właśnie Kościół odpowiedzialny
był za wszelkie zło, które spotkało Żydów, zostało nagle, w świetle
tego spotkania, poddane druzgocącej krytyce samych Żydów. Pękły bariery.
W wyciągniętych rękach Żydów ocalałych z obozów śmierci - sąsiadów
z Wadowic nie było nic teatralnego. Ambasador RP w Izraelu - Maciej
Kozłowski uzmysławia rzecz pomijaną w codziennych relacjach agencyjnych
z pielgrzymki: "W ciągu tygodnia pielgrzymki usłyszano o Kościele
w Izraelu więcej niż w ciągu pięćdziesięciu lat istnienia tego państwa,
a ilość tekstów z Ewangelii cytowanych in extenso w prasie była wieksza
niż się to kiedykolwiek zdarzyło. Nowy Testament nie był tutaj do
tej pory dokumentem bliżej znanym". A więc Bóg sprawił, że psychiczne
i intelektualne otwarcie na Kościół Ludu Starego Przymierza nastąpiło
pod wpływem tego, co jest istotą chrześcijaństwa: miłości, pokoju,
pojednania. Jakże groteskowo - przepraszam za to mocne określenie
- wyglądają z tej perspektywy próby zrzucenia na Kościół, Mistyczne
Ciało Chrystusa, wszystkich win ludzi żyjących na ziemiach chrześcijańskiej
Europy. W sposób niezwykle dobitny, zapewne literacko przerysowany,
określił to poczucie - zrodzone przede wszystkim z niewiedzy, czym
jest Kościół - Amoz Oz, najbardziej znany z izraelskich pisarzy.
W patetycznym liście-manifeście uczuć i oczekiwań wobec Kościoła,
tuż przed papieską pielgrzymką, liście rozesłanym do największych
zachodnich dzienników oraz Gazety Wyborczej napisał on: "podejrzewam,
że moja ciotka (typowa, zdaniem Oza, Żydówka - E.P.P.) chce od papieża
tego, czego nawet sam Jezus nie byłby w stanie jej dać: rzeki bezwarunkowej
miłości, którą, jak sądzi, chrześcijanie są winni państwu Izrael
i każdemu Żydowi z osobna. Ona chce, żeby papież i każdy chrześcijanin
pragnęli, by Jerozolima była pełna Żydów. Po tym wszystkim, co Kościół
wyrządził Żydom przez tysiące lat, moja ciotka zgodzi się tylko na
papieża syjonistę". Warto dodać, że Amoz Oz w swoim trudnym
do zakwalifikowania, z uwagi na duże emocje, wywodzie oskarża również
Kościół i chrześcijaństwo o wzajemną wrogość Żydów i Arabów, i w
związku z tym stawia przed Kościołem zadanie zaprowadzenia pokoju
na Bliskim Wschodzie. Przytaczam to jako swoiste kuriozum, ale przede
wszystkim po to, by oddać skalę trudności, jakie dzięki papieskiej
pielgrzymce zostały przełamane. Według ambasadora Kozłowskiego, w
mediach izraelskich "obserwowało się fenomen gwałtownego ocieplania
się klimatu (...), ton komentarzy i ich ciepło rosły z dnia na dzień
aż do tego niezwykle poruszającego momentu, jakim była obecność Jana
Pawła II przy Ścianie Płaczu. To była emocjonalna kulminacja w relacjach
judaizmu i chrześcijaństwa. Mało tego, to ocieplenie trwa nadal. (...) Ze swoich obserwacji, ze zwykłych rozmów na ulicy mogę powiedzieć,
że ludzie, gdy dowiadywali się, że jestem Polakiem, gratulowali mi
wspaniałego rodaka. To były bardzo spontaniczne gesty". Izraelska
gazeta Jedijot Achronot próbuje zrozumieć to, co się stało: "
Możliwe, że jest to tęsknota do niepodważalnego autorytetu, ponad
wszystkimi przyziemnymi sprawami".
Mnie się jednak wydaje, że te, w jakiś sposób nieporadne,
tłumaczenia są próbą nazwania zjawiska ze swej natury duchowego,
będącego znakiem ingerencji Boga w historię. Nie ma żadnego przypadku
w tym, że to Prorok naszych czasów odwiedził Ziemię, po której stąpał
Chrystus i na której dokonał przemiany Swego Ciała i Krwi w chleb
i wino. "Bierzcie i jedzcie..." Gdzie umarł i zmartwychwstał.
Nie sposób uciec od tego wymiaru. Tu, gdzie sąsiadują ze sobą najświętsze
miejsca chrześcijan i żydów, właśnie tu jest miejsce pojednania.
A wszystko to dzieje się w Roku Świętym.
Teraz można to już powiedzieć: wielu z nas bało się tej
wizyty. Podświadomie lub całkiem trzeźwo baliśmy się upokorzeń, może
przemocy, wyszydzenia tego, co jest dla nas najcenniejsze. Może niektórzy
obawiali się, że Kościół utraci jakąś cząstkę swojej godności w zetknięciu
z żywiołem innej religii, która nie dawała dotąd zbyt wielu sygnałów
o odczuwanym wobec nas "braterstwie" albo w spotkaniu z
potężnym żywiołem ateistycznego w dużej części społeczeństwa. Tymczasem
ludzki, arcyludzki wymiar spotkania obywateli Izraela i Papieża-Polaka
stał się bramą dla otwarcia się na Kościół. My - wątpiący, my - słabej
wiary, zostaliśmy zawstydzeni. Chrześcijaństwo jeszcze raz udowodniło,
że jest uniwersalną religią łączącą wszystkich ludzi, a Ojciec Święty
potwierdził, może w najdonioślejszy sposób, wyjątkową pozycję polityczną
papiestwa, którą w czasie swojego pontyfikatu odrodził i umocnił.
Oto zatrzymany w kadrze ważny fragment historii świata,
na której bieg, tak jak pragnął Chrystus, Kościół wpływa w znaczący,
może decydujący sposób.
Pomóż w rozwoju naszego portalu