Reklama
Na mecze chodzą regularnie. Starają się nie opuścić żadnego.
Swoją drużynę dopingują bardzo głośno - potem są zachrypnięci. Niektórzy
kolekcjonują szaliki klubowe, inni mają spore zbiory fotografii z
meczów. O swojej miłości do piłki nożnej potrafią opowiadać godzinami.
Jednak na co dzień wykonują normalne obowiązki... kapłańskie.
- Kiedy zabrzmiał ostatni gwizdek sędziego, rozpłakałem
się ze szczęścia - mówi ks. Wojciech Kraiński, wikariusz parafii
Świętych Apostołów Jana i Pawła na Gocławiu. Jego ukochany klub,
Legia Warszawa, po siedmiu latach przerwy, zdobył w tym roku mistrzostwo
Polski. W tym czasie Legia była wielokrotnie dosłownie o krok od
tytułu, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie i w efekcie to inne
drużyny cieszyły się z mistrzostwa. - Teraz tytuł wrócił na Łazienkowską.
Trudno opisać radość - ks. Kraiński nie ukrywa entuzjazmu.
Kibicować zaczął już dawno, jeszcze jako dziecko. Jak
większość młodych chłopców kopał piłkę z kolegami na podwórku. Najpierw
od czasu do czasu, a potem już regularnie chodzili na mecze Legii.
Dlaczego akurat tej drużyny? Ks. Wojciech nigdy się nad tym nie zastanawiał,
to było dla niego oczywiste. Kiedy wstąpił do Seminarium Duchownego,
regularne kibicowanie urwało się. Wróciło jednak po święceniach kapłańskich,
w pierwszych parafiach w Halinowie, Wołominie i na Bródnie. - Wtedy
na mecze zacząłem zabierać ministrantów i lektorów. Tak jest zresztą
do dziś. Na stadion wchodzimy bezpłatnie dzięki uprzejmości klubu,
który zorganizowane grupy młodzieży z opiekunem wpuszcza za darmo.
Zajmujemy tzw. sektor rodzinny, który mieści się na łuku od strony
ul. Łazienkowskiej - opowiada.
Z sektora rodzinnego widoczność i słyszalność nie jest
najlepsza. To jednak nie przeszkadza ministrantom w aktywnym dopingowaniu
swojego zespołu. Starają się tak dopingować, żeby piłkarze po meczu
podbiegli do nich z podziękowaniami. Jeżeli któryś rzuci jeszcze
swoją meczową koszulkę, radość jest niewyobrażalna. Dopingują oczywiście
kulturalnie, bez wyzwisk i trochę inaczej niż reszta publiczności.
- Moi ministranci wiedzą, że jeżeli któryś z nich zacznie przeklinać,
to jest to jego ostatnia wizyta na stadionie. Namawiam ich także
do pozytywnego wspierania piłkarzy. Jeżeli jakiemuś zawodnikowi zdarzy
się nieudane zagranie, to nie gwiżdżemy, nie buczymy - tak jak często
inni kibice - ale np. skandujemy nazwisko tego piłkarza - mówi ks.
Kraiński.
Zabierz Bogusia
Reklama
Na trybunach stadionu przy Łazienkowskiej ministranci ks. Kraińskiego
spotykają się często z ministrantami innego zagorzałego sympatyka
Legii - ks. Bogusława Kowalskiego, proboszcza małej parafii Najświętszej
Maryi Panny Matki Kościoła w Ostrówku. Ks. Kowalski, członek piłkarskiej
reprezentacji księży, Legii kibicuje od początku lat 70. Wcześniej
kibicował Górnikowi Zabrze. - Na tym tle dochodziło czasami do rodzinnych
zatargów, bo mój ojciec regularnie chodził na Legię. Pewnego dnia
mama zapytała tatę: "A dlaczego Bogusia nie zabierasz?". Na to tata: "
Jak będzie za Legią, to go zabiorę". Odpowiedziałem, że już dobrze,
będę za Legią - opowiada ks. Kowalski.
Kiedy został proboszczem w Ostrówku, zaczął od czasu
do czasu grać z ministrantami w piłkę. - Niektórzy rodzice byli zdumieni:
ksiądz proboszcz gra w nogę? Nie mieli doświadczenia, bo moi poprzednicy
byli wspaniałymi proboszczami, ale raczej starszymi i nie w głowie
im było uganianie się za piłką - śmieje się ks. Kowalski. Dodaje,
że gdy ministranci wyczuli jego piłkarskie zainteresowania, od razu
ich liczba przy ołtarzu podwoiła się. - Miałem trochę pamiątek klubowych,
kilka koszulek znanych zawodników. Rozdałem to od razu ministrantom.
Dla takiego chłopaka posiadanie koszulki gracza Legii to szczyt marzeń,
a dla mnie... ja już stary chłop jestem. Innym razem sam uszyłem
dla nich piłkarskie stroje. Jedna z matek mówiła mi potem, że syn
nie mógł całą noc spać, tak był przejęty tym, że następnego dnia
dostanie strój piłkarski - mówi ks. Kowalski.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Najpierw Bóg, potem piłka
Reklama
Proboszcz z Ostrówka podkreśla także, że coraz więcej rodzin
jest niepełnych. Synów wychowują przede wszystkim matki. Ojciec jest
fizycznie albo psychicznie nieobecny. Chłopcy wychowywani tylko przez
matki potrzebują i szukają męskiego autorytetu. Jak znajdą, pójdą
za nim jak w ogień. - Wiem, że w pewnym sensie jestem dla nich autorytetem
- twierdzi ks. Bogusław - staram się więc być i do tańca i do różańca.
Owszem, zagramy w piłkę, pójdziemy na mecz, ale podkreślam im, że
przede wszystkim o Bogu nie należy zapominać.
Na stadionie Legii, podobnie zresztą jak i na innych,
zdarzają się wulgarne przyśpiewki i wyzwiska, skierowane najczęściej
pod adresem innych drużyn lub... sędziów. - Traktuję to z wielkim
bólem, ale przecież nie będę ministrantom zatykał uszu. Tłumaczę
im, że kibic ma prawo wyrażać swoją dezaprobatę, ale ubliżanie nie
przystoi kulturalnym ludziom i nie pomaga drużynie - mówi ks. Kraiński.
- Na początku ministranci uważnie mnie obserwowali, ciekawi,
czy też będę śpiewał wulgarne piosenki. Ale jak takowe się zdarzały,
ja ostentacyjnie milczałem. Zrozumieli, że wulgaryzmy to nic dobrego.
Patrząc na nas, starszych, młodzi uczą się właściwego zachowania
- dodaje ks. Kowalski.
Obecność księdza na trybunach temperuje także zachowania
niektórych starszych kibiców. Ks. Kraiński dzień po zdobyciu przez
Legię mistrzostwa spotkał się z kilkoma przywódcami kibiców warszawskiego
zespołu. W ożywionej rozmowie jednemu z nich wymknęło się przekleństwo.
- Nie przy księdzu - upomniał go natychmiast inny. - Oj przepraszam
najmocniej - zreflektował się winowajca.
Bez sutanny
Reklama
Na trybunach Legii zasiada sporo kibiców-kapłanów. Przychodzą
sami, z ministrantami, a nawet z bielankami. Siadają w różnych sektorach
trybun. Niektórzy, tak jak ks. Kraiński, w sektorze rodzinnym. Inni
wybierają popularną "żyletę", czyli trybunę otwartą. Jej nazwa wzięła
się od reklamy żyletek, która przez wiele lat tkwiła na szczycie
trybuny. Jeszcze inni kapłani wybierają trybunę główną, zadaszoną.
Wszyscy przychodzą w barwach, tzn. szalikach, czapeczkach itp. Prawie
nikt nie zakłada na mecz koloratki, tym bardziej sutanny. A mimo
to wielu kibiców wie, że są wśród nich kapłani. - I bardzo pozytywnie
nas odbierają - twierdzi ks. Kowalski, chodzący na mecze po cywilnemu.
Swoim ministrantom powiedział, żeby na stadionie nie
zwracali się do niego poprzez "ksiądz". Prosił, żeby mówili "wujek"
. - To oni zaczęli na meczu nawoływać jeden przez drugiego: "Wujku,
wujku, niech będzie pochwalony Jezus Chrystus" - śmieje się ks. Bogusław.
Koloratki ani sutanny nie zakłada na mecze również ks. Kraiński.
Tak to wyjaśnia: - Kiedyś w Niedzieli Warszawskiej przeczytałem bardzo
mądry komentarz ks. Henryka Zielińskiego, który napisał, że samochodem
kieruje po cywilnemu, żeby za jego ewentualne błędy za kierownicą
nie odpowiadał cały Kościół. Podobnie i ja chcę uniknąć tego, żeby
np. za moją zbyt żywiołową radość nie odpowiadał cały Kościół. Zwłaszcza,
że jestem posłany nie tylko do kibiców Legii, ale do wszystkich.
Rób te sztuczki
Co księżom daje kibicowanie? Pomaga czy przeszkadza w kapłaństwie?
- Zdecydowanie pomaga - odpowiada ks. Kraiński. - Kibicujemy oczywiście
w wolnym czasie. Nie ma mowy o zaniedbywaniu obowiązków kapłańskich.
Księża mają różne hobby, moim jest piłka nożna. Daje to pewną odskocznię
i konieczny dystans od codziennych trosk i problemów. Uważam, że
niedobrze jest po całodziennej pracy tylko zamknąć się w pokoju,
obejrzeć telewizję i iść spać. Przypominałoby to życie larwy. Trzeba
mieć jakieś miejsce i czas, gdzie można się wyładować, głośniej krzyknąć
- bez groźby, że ktoś poczuje się zgorszony.
Ks. Kowalski także uważa, że w kibicowaniu nie ma nic
złego, trzeba tylko zachować umiar i odpowiednią hierarchię wartości:
- Dobrze, jeżeli mężczyzna ma jakiegoś dobrego "hopla". Pamiętam,
jak jeszcze w seminarium oskarżałem się przed ojcem duchownym, że
gram w piłkę i za dużo się kiwam. A ojciec duchowny, posiadający
niewątpliwie wielką mądrość życiową, ale niewiele wiedzący o piłce,
odpowiedział na to: "Chłopak, rób te sztuczki, rób, bo jak pójdziesz
na parafię, to będziesz miał ogromny szacunek wśród ministrantów"
. Dziś widzę, że miał rację.
Kapłani zgodnie podkreślają, że są dumni z kibicowania
Legii Warszawa. W powszechnej opinii ma ona najlepszych kibiców w
Polsce, umiejących wytworzyć niepowtarzalną atmosferę i nastrój.
Równy i głośny doping całego stadionu, flagi, obrazy ułożone na trybunach
z trzymanych nad głowami kartonów, balony, serpentyny, efekty świetlne
- to wszystko stanowi oprawę każdego meczu.
Teraz przed Legią eliminacje do Ligi Mistrzów, elitarnych
rozgrywek skupiających najlepsze piłkarskie zespoły Europy. Marzeniem
ks. Kraińskiego jest, aby Legia zaszła w tych rozgrywkach wysoko.
Ale nie będzie dla niego tragedią, jeżeli tak się nie stanie. - Porażek
nie przeżywam jakoś szczególnie mocno. Nawet jeżeli przegrywamy,
to są przecież ważniejsze rzeczy na świecie. Każdy mecz odbieram
jako rodzaj filmu, który jest dobry, niezależnie od tego, czy się
dobrze kończy. Są przecież filmy, które mają złe zakończenie, a są
świetne. Ważne, żeby piłkarze angażowali się w grę i dawali z siebie
wszystko - wyjaśnia ks. Wojciech.
A na mistrzostwach...
Od 31 maja na boiskach Korei i Japonii rozgrywają się Mistrzostwa
Świata w Piłce Nożnej. Po 16 latach przerwy bierze w nich udział
reprezentacja Polski. Jest to wielkie święto dla wszystkich kibiców
piłkarskich w Polsce. Wywalczony w dobrym stylu awans daje podstawy,
aby przypuszczać, że nasi piłkarze pozytywnie zaprezentują się w
Azji. Jednak księża Kraiński i Kowalski są sceptyczni co do szans
reprezentacji Polski.
- Czuję, że nie wyjdą z grupy eliminacyjnej. Portugalczycy
i Koreańczycy, z którymi Polska gra w jednej grupie, są od nas lepsi
- uważa ks. Kowalski, który w Telewizji Puls prowadzi magazyn poświęcony
mistrzostwom Polska gola.
Z kolei ks. Kraiński nie zgadza się z metodami selekcji
trenera Jerzego Engela, szczególnie z faworyzowaniem czarnoskórego
napastnika Emmanuela Olisadebe. - Nie podoba mi się to, że człowiek,
który nie jest Polakiem, reprezentuje Polskę, bo ma odpowiednie dokumenty.
Nie ma w tym ducha sportu. Czy w czterdziestomilionowym narodzie
nie można znaleźć nikogo równie dobrego? - pyta.
Ks. Kraiński będzie jednak wiernie dopingował naszych
piłkarzy. Do Korei i Japonii oczywiście nie pojedzie, nie pozwalają
na to kapłańskie obowiązki oraz finanse. Pozostaje telewizor. Ale
nawet w takim wypadku nie zapomni, żeby podczas grania hymnów narodowych
stanąć na baczność. - Taką mam zasadę - wyjaśnia.