Nasza koncepcja antycypuje niektóre rozwiązania i idzie w ślad za już wdrożonymi w Unii tak, aby wprowadzenie podatku cyfrowego na poziomie UE lub OECD nie wymagało od nas następnie zmiany naszego prawa, a tylko ewentualne dostosowanie.
Wpływy z tytułu pozycji niematerialnych, takich jak brand, prawa własności intelektualnej czy reklama, szczególnie łatwo jest przerzucać księgowo pomiędzy spółkami w ramach wielonarodowych koncernów, unikając w ten sposób opodatkowania. Opublikowane dane finansowe korporacji, które byłyby objęte tym podatkiem to potwierdzają - większość płaci jedynie ułamek procenta swoich przychodów w postaci podatku dochodowego CIT. Podatek zaś, dzięki bardzo wysokim kwotom wolnym, nie będzie dotyczył w ogóle mniejszych, lokalnych czy regionalnych mediów. Jest to zgodne z orzecznictwem Trybunału Sprawiedliwości UE.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Konkretny układ stawek i kwot wolnych może się zmienić w toku prac - temu służy właśnie proces konsultacji. Jednak nawet w kształcie opublikowanym projekt w żaden sposób nie ograniczy swobody wypowiedzi i nie uderzy w medialny pluralizm. Wręcz przeciwnie, może złamać oligopol międzynarodowych molochów, które dominują na polskim rynku mediów, co powoduje histeryczną reakcję środowisk czerpiących korzyści z tego zoligopolizowania przekazu medialnego pod jedno dyktando.
Reklama
Rząd Zjednoczonej Prawicy wielokrotnie dawał przykład przywiązania do wartości swobodnej i nieskrępowanej debaty w mediach, szczególnie internetowych. Na forum UE protestowaliśmy, w opozycji do wielkich koncernów medialnych, które dzisiaj rzekomo bronią wolności, przeciwko wprowadzeniu obowiązkowych filtrów treści w internecie na mocy dyrektyw prawnoautorskiej, tzw. ACTA2.
Filtry te, jak podkreślają analitycy czy organizacje broniące praw człowieka, mogą być nadużywane do dławienia swobodnej wymiany informacji. Mimo naszego sprzeciwu te rozwiązania zostały, po bezpardonowej kampanii lobbingu zachodnich koncernów medialnych, przyjęte głosami tych samych środowisk dzisiejszej opozycji, które dziś tak głośno krzyczą o zagrożeniu dla wolności.
Reklama
Mimo przyjęcia dyrektywy prawnoautorskiej rząd polski zaskarżył jej najbardziej niebezpieczne przepisy do Trybunału Sprawiedliwości UE. Podtrzymujemy wielokrotnie składaną deklarację, że dołożymy wszelkich starań, aby nowe przepisy w możliwie najmniejszym stopniu ograniczały swobodę rozpowszechniania informacji w internecie. Nie zgadzamy się ani na ograniczenia linkowania, ani na powszechne, obowiązkowe filtrowanie wszystkich treści przekazywanych przez internautów, ani na ideologiczne blokowanie treści na platformach internetowych. Internet to obecnie najważniejszy zasób i przestrzeń, w której toczy się coraz większa część naszego życia prywatnego i zawodowego. Nie ma zgody na to, aby jego funkcjonowanie poddane było dyktatowi wąskiej grupy medialnych koncernów i platform.
Mateusz Morawiecki/Facebook
Te same środowiska, które przeforsowały ACTA2, wciąż szykują kolejne inicjatywy nakładające kaganiec na to co obywatele mogą, a czego nie mogą zrobić w sieci. W grudniu Komisja Europejska przedstawiła projekty rozporządzeń w sprawie usług i rynków cyfrowych, które określą m.in. kwestię moderacji treści online. Niestety, ich wprowadzenie może sprawić, że już wątpliwie obiektywne reguły pochodzące z Doliny Krzemowej zamienimy na dyktat poprawności politycznej. Nie ma na to naszej zgody.
Projekty przychodzące z Brukseli to wytwory pewnego prądu ideologicznego, dominującego wśród liberalnych i lewicowych elit państw zachodnich, czy eurokratów. Oczekiwanie tutaj jest takie, że rękami internetowych platform będzie dokonywana moderacja debaty publicznej tak, aby poglądy niezgadzające się z tym prądem ideologicznym były prewencyjnie usuwane. My się na to nie będziemy godzić, uważamy że podstawą demokracji jest otwarta debata na każdy temat, a doświadczenie cenzury prewencyjnej jako kagańca nałożonego na społeczeństwa jest wciąż w Polsce żywa.
Reklama
Z drugiej strony nie możemy pozwolić na bezkarne obrażanie, szkalowanie czy sianie celowej dezinformacji w sieci. Wolność nie polega na swobodzie mówienia wszystkiego lub celowego szkodzenia innym. Wolność to również odpowiedzialność za swoje słowa. Jednakże to nie platformy internetowe powinny decydować, co jest legalne lub nie w internecie - od tego jest prawo uchwalane przez demokratycznie wybranych przedstawicieli i będziemy dążyli, żeby projektowane rozwiązania respektowały w pełni te zasady.
Dlatego zaprezentuję w Brukseli polską wizję regulacji dotyczących zarządzania przestrzenią cyfrową.
Gdzie to nie korporacje są najważniejsze, ale użytkownik i jego prawa. Człowiek. Ten, który wyraża poglądy, ale i ten którego kłamliwie zaatakowano. Niech rozstrzyga prawo i sądy.
Gdzie zapewniona jest odpowiednia równowaga pomiędzy wolnością wypowiedzi, a odpowiedzialnością za słowo.
Gdzie małe i średnie przedsiębiorstwa mogą korzystać na równych zasadach z możliwości, które oferuje gospodarka cyfrowa.
Potrzebujemy odważnej wizji internetu dla użytkownika. Bez kagańca poprawności politycznej i cenzury politycznej. Skanowania naszych wypowiedzi, filtrów i ciągłego monitoringu tego, co robimy w sieci i arbitralnych decyzji operatorów platform, bez możliwości odwołania.
Wolny rynek bez regulacji się wynaturza i są one potrzebne. Dotyczy to rynku mediów i również dotyczy to internetu. Na forum UE Polska zamierza aktywnie wspierać regulację przestrzeni cyfrowej oraz działalności platform internetowych, lecz w taki sposób, który będzie chronił wolność słowa i lokalne wartości.