Była godzina szczytu. Na przystanek podjechały dwa przegubowe
autobusy, z których jeden wypełniony był po brzegi, drugi natomiast
prawie zupełnie pusty. Ich długie, rozgrzane nadwozia lśniły w słońcu
nowym lakierem. Pojazdy wyglądały, jakby przed chwilą opuściły fabrykę.
W bocznych oknach elektroniczne tablice informowały o docelowym przystanku.
Podobne tablice umieszczone wewnątrz wyświetlały godzinę i nazwę
następnego przystanku. W drugim autobusie, w którym siedziało tylko
kilku pasażerów, można było nawet przeczytać napis na wewnętrznej
tablicy - "ul. Rocha-Cmentarz".
Autobusy stały przez chwilę, nie mogąc włączyć się do
ruchu, ponieważ wszystkie samochody przejeżdżały wzdłuż przystanku,
nie zwalniając ani nie próbując zwiększyć odległości od mijanych
autobusów. Włączone kierunkowskazy przegubowców migały rytmicznie,
kierowcy siedzieli za kierownicami ze znudzonymi minami, patrząc
przez ciemne okulary daleko przed siebie, zerkając co chwilę we wsteczne
lusterka w oczekiwaniu na niewielką choćby lukę w potoku pojazdów.
Nagle autobus stojący jako drugi w kolejności, nie czekając aż na
jezdni będzie trochę miejsca, ruszył wyrzucając w niebo czarne spaliny,
gdyż koniec rury wydechowej znajdował się nie, jak zazwyczaj, pod
zderzakiem, lecz ponad dachem. Pojazd szybko wyminął stojącego przed
nim zatłoczonego ikarusa, który, korzystając z okazji, także włączył
się do ruchu, zostawiając za sobą ciemny obłok spalin.
- Ale nakopciły - zwróciła uwagę starsza kobieta.
- Takie wielkie to muszą dużo palić, a jak dużo palą,
to też dużo smrodzą. Ale przecież ludzie muszą jakoś jeździć, no
bo jak się do domu dostaną inaczej? - odpowiedział mężczyzna w średnim
wieku z teczką, którą postawił na chodniku przy lewej nodze.
- No tak, do roboty i z roboty, z roboty i do roboty,
a potem na cmentarz - wtrąciła filozoficznie stara kobieta. - Ja
tak całe życie, a teraz jestem na emeryturze, to przychodzę na przystanek
i patrzę, jak ludzie jeżdżą - dodała po chwili.
- Nie nudzi to pani? - zaciekawił się mężczyzna.
- Sama chciałabym czasami gdzieś pojechać, nawet sobie
trochę z emerytury odłożyłam, bo jeść nie muszę dużo, prądu prawie
nie zużywam, a ciuchy mam od lat te same. Tylko spódnice sama skracam,
bo się robią coraz dłuższe, bo ja się, panie, kurczę, jak każdy na
starość. No, ale nie mogę się ruszyć z tego przystanku - kobieta
rozgadała się do nieznajomego.
- A czemuż to? - pytał dalej mężczyzna.
- Pan to tylko pyta i pyta, ciekawski pan. Dawniej to
bym pomyślała, że pan pracuje na UB, ale teraz to pytaj pan, w moim
wieku i tak nic mi już nie można zrobić, a poza tym to dzisiaj nie
ma już chyba UB, no nie? - stara kobieta odparła nieco zirytowana
pytaniami mężczyzny.
- Za moich czasów to się nazywało SB. Ale mi pani przykrość
sprawiła, że mnie pani posądza o takie intencje albo, co gorsza,
zatrudnienie. Po prostu ciekawie pani mówi, że aż chce się słuchać
i tyle - tłumaczył się rozmówca.
- Mnie się też dobrze do pana mówi, przede wszystkim
dlatego, że pana nie znam i chyba się nigdy więcej nie zobaczymy,
a poza tym dawno z nikim nie rozmawiałam - kobieta wyraźnie się rozluźniła
i sprawiała wrażenie, jakby nawet polubiła swojego rozmówcę. - Powiem
panu, dlaczego nigdzie już chyba nie pojadę, choć czasami myślę o
tym, żeby odwiedzić rodzinę w Przystajni albo w Kłobucku. Im bliżej
śmierci, tym mi się to dalej wydaje, za dużo mam bagaży do jazdy.
Nie, nie walizek, tylko tego, co w życiu widziałam. Widział pan przecież,
że ten pusty autobus szybciej odjechał niż ten pełny.
- No i co pani zamierza dalej robić? - spytał nieznajomy.
- Posiedzę sobie trochę na przystanku, popatrzę, jak
ludzie odjeżdżają, każdy w swoim kierunku, a potem, kiedy mnie zawiozą
w tym kierunku, w którym pojechały te dwa autobusy, to wtedy kto
inny usiądzie na moim miejscu - stara kobieta odpowiedziała bez smutku
w głosie. Jej twarz rozjaśniła się i nawet ciekawość sąsiada z ławki
najzupełniej jej nie przeszkadzała.
- Powinna pani pojechać, człowiek nie może być sam. A
bagaży jak się nie da zostawić, to trzeba je zabrać i już. Trudno
się mówi - powiedział mężczyzna, kładąc swoją zniszczoną teczkę na
kolanach i przyciskając ją do siebie jak skarb.
Pomóż w rozwoju naszego portalu