Niebo pokryte było strzępami chmur, które wyglądały jak pierze
wysypane z rozdartej poduszki. Chmury wisiały nieruchomo mimo silnego
wiatru, targającego gałęziami płaczących wierzb. Ludzie chroniący
się pod przystankową wiatą stali wpatrzeni w pokrzywioną stalową
ramę, która była kiedyś ławką. Minęła godz. 21.00 i od strony klasztoru
zaczął dochodzić dźwięk dzwonów bijących na Apel Jasnogórski. Miarowe
uderzenia spiżu, odporne na porywy wiatru, szybowały ponad Rynkiem
i zdawały się trafiać wprost w błękit ośnieżonego cirrusami nieboskłonu.
- Jaki piękny wieczór - powiedziała młoda kobieta z niewielkim
bukietem kwiatów w ręku.
- Tak, dźwięk spiżu zawsze robił na mnie uspokajające
wrażenie - podjął rozmowę starszy pan, stojący w rogu wiaty.
- A co to jest śpisz? - spytał chłopak w dżinsach. -
Przecież to nie żaden śpisz dzwoni, tylko dzwony.
- Ale te dzwony są zrobione ze specjalnego metalu, brązu,
który nazywany też bywa spiżem - starszy pan przeliterował dziwnie
brzmiące dla chłopca słowo. - Spiż oznacza też coś doskonałego, trwałego,
niezniszczalnego, odpornego na działanie czasu - tłumaczył starszy
pan.
- No to już wiem, że ta ławka na pewno nie jest ze spiżu
- zauważył chłopak.
- Obawiam się, że gdyby nawet była ze spiżu, to nasi
rodzimi chuligani daliby sobie z nią radę - skomentowała kobieta.
- Dla nich nie ma rzeczy niezniszczalnych, wszystko potrafią zepsuć.
Dzwony zamilkły, ustał też wiatr i nad Rynkiem zapanowała
niespotykana w tym miejscu cisza, którą zakłócały jedynie przejeżdżające
co jakiś czas wielkie ciężarówki. Kilka z nich zatrzymało się na
parkingu po przeciwnej stronie jezdni. Wyłączone silniki westchnęły
ciężko sprężonym powietrzem, spuszczonym z instalacji.
- No, nareszcie trochę spokoju na koniec dnia - powiedział
starszy pan, chowając ciemne okulary, które stawały się całkowicie
zbędne w szybko zapadających ciemnościach. Wieczorny spokój nie trwał
jednak długo. Po chwili z okolicznych bram zaczęli wychodzić rośli
młodzieńcy w sfatygowanych dresach i sportowych butach. Ich głośne
zachowanie wzbudziło zaniepokojenie wśród osób czekających na przystanku,
które zaczęły nerwowo spoglądać to na rozkład jazdy, to znów na zegarki.
Próżno było jednak wyglądać autobusu. O tej porze, poza godzinami
szczytu kursy są bardzo rzadkie. Chłopcy jednak - jak na razie -
trzymali się daleko od przystanku i zadowalali się docinkami rzucanymi
pod adresem przypadkowych przechodniów przemykających szybko pod
ścianami kamienic. W końcu jednak podeszli bliżej przystanku i przeglądając
afisze wiszące na słupie ogłoszeniowym, zainteresowali się informacją
o pomaturalnej szkole detektywów i pracowników ochrony. Najwyższy
chłopak, sylabizując, czytał program szkolenia - kurs wschodnich
sztuk walki, kurs strzelania, kurs prawa.
- Ale odlotowa szkoła, tylko po diabła to prawo - powiedział
chłopiec, który, sądząc po wzroście, miał najwyżej 12 lat.
- To nie dla małolatów - skarcił chłopca najwyższy młodzieniec,
kończąc właśnie mozolne czytanie informacji na plakacie, z którego
do przechodniów celowało z karabinów maszynowych dwóch mężczyzn w
mundurach i kominiarkach.
- To jest szkoła dla ludzi po maturze, a nie takich jak
ty, co to nawet podstawówki nie skończyli - odgryzł się chłopiec.
Chłopak rzucił w kierunku malca piorunujące spojrzenie.
Wszyscy myśleli, że zaraz chłopcu stanie się coś złego, gdy nagle
wysoki chłopak zwrócił się w kierunku przystanku.
- Chłopaki, nie musimy kończyć żadnych szkół detektywów,
i tak mamy kogo chronić - najwyższy chłopak wykrzyknął radośnie.
- Chodźcie za mną - dodał po chwili.
Młodzieńcy podeszli do przerażonych ludzi, do których
przemówił najwyższy. - Proszę państwa szanownego, ten przystanek
jest pod ochroną firmy ochroniarskiej "ja i spółka". Za ochronę się
należy po piątce od łebka, płatne z góry - po czym chłopak zdjął
czapkę bejsbolówkę i wyciągnął ją do przystankowiczów.
Ludzie stali zmieszani, nie wiedząc, co robić. Wreszcie
nadjechał wyczekiwany autobus, do którego wszyscy wsiedli w pośpiechu.
Został jedynie starszy pan, widocznie czekał na inny autobus.
- A pan co? - spytał najwyższy chłopak.
- Ja mam ochronę, swojego anioła stróża - odpowiedział
spokojnie starszy pan.
- A kto to taki? - chłopak przyjął bojową postawę.
- Lepiej dla ciebie synku, żebyś nie sprawdzał - odparł
mężczyzna, patrząc chłopakowi prosto w oczy.
Chłopcy spojrzeli na siebie z niepokojem, zawrócili i
zniknęli w bramie pobliskiej kamienicy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu