Był wrzesień 1938 r., kiedy Karol Wojtyła rozpoczął studia
w najstarszym i zasłużonym dla kultury w Polsce Uniwersytecie Jagiellońskim.
Bardzo szybko młody student włączył się w krakowskie środowisko teatralne.
Koledzy wspominają go, że na początku "Karol nosił się bardzo godnie.
Miał nowy kapelusz z szerokim rondem. Zamiast normalnych spodni ubierał
modne pumpy i sztylpy powyżej kostek. Długie włosy nietypowo opadały
mu na kark". Oczywiście, pisał wiersze, choć w opinii kolegów, były
one niezbyt zrozumiałe.
W krótkim jednak czasie ten elegant zmienił się bardzo
w wyglądzie, zaczął chodzić w zniszczonym ubraniu, a niegdyś eleganckie
buty przetarły się, aż pewnego dnia trzeba je było podkleić grubą
podeszwą, którą zapewne zrobił mu ojciec. Nie chodził jak wszyscy
do kawiarni, spieszył się do domu, do ojca, który chorował i wymagał
troskliwej opieki. Nie zapominał o modlitwie. W Wielkim Tygodniu
1939 r. uczestniczył w nabożeństwach odprawianych przez abp. Sapiehę
w katedrze na Wawelu. Po nich widywano go zagłębionego w modlitwie
przed grobem króla Jagiełły. W maju udał się na pielgrzymkę do Częstochowy.
Wojna całkowicie pokrzyżowała jego naukowe plany. Aby
uniknąć aresztowania i wywózki na roboty do Niemiec, w marcu 1940
r. Karol rozpoczął pracę w sklepie w charakterze gońca, a od października
tegoż roku znaleziono mu pracę w kamieniołomie fabryki sody "Solvay". W tym czasie ojciec Karola prawie cały czas chorował. Ponadto słabo
słyszał. Kiedy Karol pracował do południa, ojcem opiekowali się państwo
Kydryńscy. Zanosili mu jedzenie, palili w piecu. A zima 1940 r. była
bardzo surowa. Karol, wychodząc rano do pracy w kamieniołomie, smarował
twarz wazeliną, aby uchronić ją przed odmrożeniem. Kiedy wracał,
najpierw zajmował się ojcem, a później brał udział w spotkaniach
teatralnych i tajnym nauczaniu. Uniwersytet wszak był zamknięty,
większość profesorów została wywieziona do obozów koncentracyjnych.
Tajne zajęcia odbywały się w prywatnych mieszkaniach. Wszyscy ryzykowali
życiem.
Podobnie sroga była zima 1941 r. Ojciec Karola leżał
przykuty do łóżka. Któregoś dnia Karol - jak zwykle - pobiegł do
ośrodka zdrowia po lekarstwa, potem wstąpił do Kydryńskich po obiad,
a gdy wrócił z Marią Kydryńską do domu, ojciec już nie żył. Karol
bardzo smutnym, ale spokojnym głosem powiedział: "Nie było mnie przy
śmierci matki, brata i ojca".
Potem przyprowadzono księdza z kościoła św. Stanisława
Kostki, następnie przyszedł Juliusz Kydryński, brat Marii. Spędzili
z Karolem przy ojcu całą noc, modląc się i rozmawiając o sprawach
życia i śmierci. Następnego dnia Karol przeprowadził się do Kydryńskich.
Odtąd został sam, bez rodziców i bliskich krewnych, jakby to było
jego przeznaczeniem. Bez żadnych zobowiązań. Powie potem: "Kiedy
miałem dwadzieścia lat, straciłem już wszystkich, których kochałem.
W pewien sposób Bóg przygotowywał mnie na to, co miało się wydarzyć.
Ojciec był człowiekiem, który wyjaśnił mi Boską tajemnicę i sprawił,
że ją zrozumiałem. Nawet teraz, kiedy nie śpię w nocy, przypominam
go sobie, modlącego się na kolanach".
Smutek po śmierci ojca starał się Karol rozproszyć własnym
pisarstwem oraz pasją teatralną. To wówczas powstały jego dramaty
Hiob i Jeremiasz, a także liczne wiersze i poematy. A gdy z Wadowic
do Krakowa przybył Mieczysław Kotlarczyk, zamieszkał razem z Karolem
i rozpoczęła się praca teatralna nad rapsodami Króla Ducha Słowackiego,
potem był Beniowski, Hymny Kasprowicza, Pan Tadeusz, Samuel Zborowski.
W repertuarze trzymano się wielkich spraw narodu, a Karol Wojtyła
był najlepszym aktorem w zespole. O Mieczysławie Kotlarczyku, który
rozwinął w nim umiłowanie kultury literackiej i artystycznej, polskiej
i światowej, powie po latach Papież Wojtyła: "Poznałem go jako pioniera
oryginalnego teatru w najszlachetniejszym znaczeniu tego słowa, jako
wyraziciela rdzennie polskich i chrześcijańskich zarazem tradycji
tej sztuki, którą przekazała nam cała nasza literatura, a przede
wszystkim literatura romantyczna i neoromantyczna".
W tym też czasie Opatrzność zesłała mu innego, duchowego
ojca. Był nim Jan Tyranowski, tajemniczy mężczyzna, mieszkający w
pobliżu na Dębnikach przy ul. Różanej 11. Początkowo pracował on
jako urzędnik rachunkowy, szybko jednak postanowił zostać krawcem
jak jego ojciec. Uważał, że praca w zakładzie krawieckim pozwalała
pełniej zjednoczyć się z Bogiem, dawała spokój i ciszę, jakże potrzebne,
by otworzyć się na głos Boży. W swoim poszukiwaniu drogi zjednoczenia
duszy z Bogiem odnalazł wspaniałego nauczyciela. Był nim św. Jan
od Krzyża, mistrz nad mistrzami w życiu mistycznym.
Jak to się stało, że ten, który modlił się w zaciszu
warsztatu i domu, stał się apostołem, Bóg jeden wie. Gdy rozpoczęła
się okupacja hitlerowska, Jan Tyranowski poczuł silną potrzebę zgromadzenia
wokół siebie ludzi modlitwy. Był związany z parafią Księży Salezjanów,
rozpoczął więc tam głoszenie nauk dla młodzieży męskiej. Rozwinęły
się one w stałe spotkania, nazwane kołami Żywego Różańca. Z powodu
aresztowania przez Niemców wielu księży tej parafii, niektóre z zadań
duszpasterskich musieli przejąć świeccy. Animatorem grupy formacyjnej,
obejmującej młodzież męską, został właśnie Jan Tyranowski.
CDN.
Pomóż w rozwoju naszego portalu