Wiarołomcy z UW już płacą
Według informacji Rzeczpospolitej z 17 lipca o wynikach jej sondaży (tekst pt. Najwięksi do góry): "Od rozpadu koalicji zyskuje Akcja Wyborcza Solidarność (razem 5% w ciągu 2 miesięcy). Sporo straciła za to Unia Wolności, która spadła od 8 kwietnia do 8 lipca o 5%, z 14 do 9".
Bezkarność
W tekście pt. Wiarygodny bankrut (Rzeczpospolita z 11 lipca) R. Kasprów pisze: "Grzegorz Żemek i Janina Chim, główni oskarżeni w procesie FOZZ, przeprowadzili wiele transakcji wekslowych, w następstwie których kilka firm budowlanych zostało pozbawionych należnych im wielu milionów złotych". Jak wiemy, proces o nadużycia w aferze FOZZ-u, popełnione wiele lat temu, jest ciągle odwlekany. Z podobną sprawą mamy do czynienia w przypadku osławionego Bogusława Bagsika. "Bohater" afery ART-B spokojnie "prosperuje" jako prezes firmy, w czasie gdy jego sprawa w sądzie jest wciąż odwlekana. A tymczasem UOP prowadzi już śledztwo w sprawie nowych działań Bagsika, tym razem na szkodę kierowanej przez niego spółki Zakładów Futrzarskich "Kurów" (por. tekst M. Rotulskiej: UOP zajmie się sprawą Kurowa). Jakie będą efekty tego śledztwa? Obawiam się, że mizerne, podobnie jak rozliczne inne dotychczasowe próby pociągnięcia do odpowiedzialności osób "z układami". Niedawno Rzeczpospolita (z 6-7 lipca) przyniosła kolejny dowód skrajnej nieskuteczności wymiaru sprawiedliwości (por. tekst M. Kusiela: Poseł nie stanie przed sądem). Chodzi o sprawę Janusza Lewandowskiego, byłego ministra przekształceń własnościowych w rządach J. K. Bieleckiego i H. Suchockiej. W październiku 1996 r. Lewandowskiemu zarzucono przekroczenie prawa przy prywatyzacji dwóch krakowskich spółek Techmy i Kralchemii. Zdaniem krakowskiej prokuratury, b. minister naruszył przepisy ustawy o ochronie obrotu gospodarczego oraz antydatował umowy podpisywane przy prywatyzacji krakowskich spółek. Straty skarbu państwa oszacowano na prawie 2,4 mln złotych. Poseł J. Lewandowski nie zrezygnował dobrowolnie z chroniącego go immunitetu. Jego obrońca wystąpił do sądu o umorzenie postępowania, uzasadniając wniosek trzyletnią bezczynnością organów ścigania. Lewandowski skorzystał na tej bezczynności. Sąd sprawę umorzył.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Wielkie fiasko ministra Geremka
Gdy min. Geremek odchodził ze stanowiska, Aleksander Kwaśniewski
pożegnał go peanami, wysławiającymi b. szefa MSZ jako "wielkiego
Polaka i znakomitego Europejczyka". Wielu obserwatorów sceny politycznej
ma jednak dużo bardziej krytyczną ocenę "dokonań" B. Geremka. Redaktor
naczelny bardzo umiarkowanego i rzeczowego w ocenach Nowego Państwa
- Anatol Arciuch (Benefis profesora Geremka, Nowe Państwo z 7 lipca)
wyszydził twierdzenia o "świetnych układach" Geremka we Francji,
podkreślając, że teraz Paryż właściwie już nie ukrywa, że uważa dziś
Polskę za rodzaj "konia trojańskiego Ameryki". Arciuch pisał, że
powinniśmy wreszcie przestać "zachowywać się jak słoń w składzie
porcelany, organizując imprezy w rodzaju warszawskiego benefisu profesora
Geremka, odebranego przez obecnego przewodniczącego Unii jako prowokacja,
a przez innych jej członków - niewiele znacząca oficjałka". Tę samą
imprezę w Warszawie Zygmunt Zieliński nazwał w Naszej Polsce z 5
lipca już w tytule: Neokongres Pokoju w Warszawie, czyli... liberalne
bicie piany. Świetna obserwatorka sceny międzynarodowej Katarzyna
von Kraainem w Życiu z 19 lipca (Na żółwiu do Europy) nazwała "wodewilem"
zorganizowany przez Geremka warszawski "spęd setki ministrów i festyn,
jaki urządzono Madelaine Albraight, potwierdzający w oczach Paryża
obawy, że jesteśmy i chcemy być instrumentem w rękach Stanów Zjednoczonych". Zdaniem Katarzyny von Kraainem, "Geremek odszedł ze stanowiska,
pozostawiając wiele urazów, zwłaszcza w stosunkach polsko-francuskich".
Niezwykle ostro potraktował czasy urzędowania Geremka
jako szefa MSZ-etu komentator Głosu z 8 lipca Krzysztof Skibiński (por. tekst: Bronisław Geremek, czyli dryf kontrolowany). Pisał, że
za czasów szefowania MSZ-etem przez Geremka: "Na stanowiskach ambasadorów
przy NATO, UE, ONZ, w USA i w Rosji znaleźli się ludzie częstokroć
w przeszłości deklarujący swą niechęć wobec Zachodu i NATO, a nawet
agenci i pracownicy komunistycznego wywiadu. (...) Co więcej, Geremek
zaczął przeprowadzać czystki w dyplomacji, usuwając ludzi nie związanych
z peerelowską nomenklaturą". Według Skibińskiego, polityka Geremka
prowadziła do fiaska polityki zagranicznej Polski na wszystkich azymutach (m.in. skrajna gotowość do ustępstw wobec Niemiec i Rosji), ze szczególnie
fatalnym podporządkowaniem Polski żądaniom Unii Europejskiej i narażaniem
kraju na wielomiliardowe straty. Skibiński konkludował: "Przez ponad
dwa lata Geremek usypiał rząd i polską opinię publiczną, udając,
że wszystko jest w porządku, choć wokół się paliło". Komentarz Skibińskiego
uzupełnię przypomnieniem o tym, jak parę lat temu Geremek szumnie
głosił wszem i wobec o "cudzie pojednania z Niemcami". Jak to zaś
dziś wygląda... każdy widzi.
Reklama
"Wyborcza" znów nakłamała
Bolesław Dobrowolski pisze w Życiu z 10 lipca w tekście pt. Jedyni sprawiedliwi, że Gazeta Wyborcza prowadziła brutalną akcję szkalowania rzecznika interesu publicznego. Dobrowolski przypomniał straszny wrzask podniesiony w 1999 r. na łamach Gazety Wyborczej w związku z wszczęciem postępowania lustracyjnego wobec Roberta Mroziewicza, wówczas wiceministra obrony narodowej z ramienia Unii Wolności. Rzecznika interesu publicznego, sędziego Bogusława Nizieńskiego, który skierował wniosek w tej sprawie, obsypywano na łamach Gazety Wyborczej najgorszymi kalumniami, szkalowano w najmniej wybrednej "publicystyce szaletowej" (określenie Dobrowolskiego). Werdykt Sądu Lustracyjnego z 14 czerwca 2000 r. uznał, że Mroziewicz jest winien kłamstwa lustracyjnego, bo w latach 1977-1985 był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Okazało się, że ten były wiceminister MSZ-etu, a potem MON-u w latach 90., a więc człowiek odpowiedzialny m.in. za kontakty z NATO, w czasach PRL-u co najmniej 26 razy spotkał się z oficerem prowadzącym, przekazywał mu ustnie i pisemnie informacje, m.in. o demokratycznej opozycji. Dobrowolski tak tłumaczy postawę Wyborczej w tej sprawie: "Mroziewicz był zastępcą redaktora naczelnego podziemnej Krytyki (skupiającej wielu obecnych dziennikarzy Gazety Wyborczej). (...) Wniosek w tej sprawie (Mroziewicza - J.R.N.) dziennikarze Wyborczej odebrali bardzo osobiście, niemal jak policzek. I nawet się im nie dziwię: bo przecież działalność w opozycji (razem z Mroziewiczem) jest dla ludzi Gazety najważniejszą legitymacją do zabierania głosu w sprawach publicznych. Na opinii nieugiętych opozycjonistów w ciągu dziesięciu lat zbudowali prawdziwą potęgę na rynku mediów; wykreowali się na nieomylnych herosów (...). A tu taki klops: nie dość, ze wyrosła jakaś konkurencja, która odbiera część monopolu na wiedzę o tym, kto jest dobry, a kto zły, to jeszcze w bezczelny sposób dobiera się do kogoś z ´naszych´".
Reklama
Hemar contra Brzechwa
Pisałem już na tych łamach (Niedziela z 30 kwietnia) o nagonce
rozpętanej przez Wyborczą wobec proboszcza i części mieszkańców Dmosina,
którzy sprzeciwili się nadaniu szkole w ich miejscowości miana Jana
Brzechwy, niegdyś jednego z najgorszych kolaborantów ze stalinizmem
w sferze literatury. W Wyborczej oskarżono część mieszkańców Dmosina
o rzekomy antysemityzm, bo odrzucony przez nich Brzechwa był Żydem.
8 maja Wyborcza opublikowała godzący w oponentów uczczenia Brzechwy
wywiad z jego córką Krystyną. Teraz okazało się, że tekst K. Brzechwy
został odpowiednio spreparowany i ocenzurowany w gazecie Michnika.
W wywiadzie dla Życia z 5 lipca pt. Brzechwą w adwersarzy Krystyna
Brzechwa z goryczą napiętnowała Gazetę Wyborczą za rozdmuchanie lokalnego
sporu w Dmosinie przez "jątrzące" teksty w dniach 12, 13, 14 i 17
kwietnia, ocenzurowanie jej wypowiedzi w tej sprawie, praktyczne
odmówienie jej prawa do sprostowań. Skrytykowała również Gazetę Wyborczą
za nadanie lokalnemu incydentowi "wydźwięku niemal społeczno-politycznego
o charakterze zaczepnym wobec Kościoła" i o nadanie lokalnemu incydentowi "
świadomie czy nieświadomie antypolskiego ostrza". W prostującym manipulacje
Wyborczej wywiadzie Krystyny Brzechwy znalazły się - niestety - jednak
również i nieprawdziwe stwierdzenia o tym, że socrealistyczne wiersze
J. Brzechwy były nieliczne i że on sam, w "stosunkowo niedługim czasie", "
werbalnie" podporządkował się w tych wierszach "naciskom komunistycznej
władzy". Nie chodzi wcale o "nieliczne wiersze" czy o "kilka wierszy",
jak wcześniej stwierdziła K. Brzechwa, lecz o wiele dziesiątków wierszy,
opublikowanych w rozlicznych tomach w latach od 1947 do 1953 włącznie.
Nie były one też pisane pod naciskiem, bo sam J. Brzechwa dumnie
zapewniał w 1952 r. w wierszu Apostrofa: Kazano mu tak pisać - powiecie
zapewne. Tak! Serce mi kazało. Nie mogę inaczej. Jak absurdalne,
wręcz głupie, jest oskarżanie o antysemityzm tych wszystkich, którzy
śmią piętnować kolaboranta Brzechwę, świadczy to, jak ostro pisał
o nim wielki patriota polski pochodzenia żydowskiego Marian Hemar.
W pięknym wierszu Odpowiedź, piętnującym zaprzaństwo Brzechwy, Hemar
pisał m.in.
Panie poeto, co w kraju Traugutta,
Okrzei, Ziuka i księdza Skorupki
Stajesz w obronie jakiegoś Bieruta,
Wykpiwasz wrogów jakiegoś Osóbki
I to starcza za wolność, i taka
Twoja poety duma i Polaka.
Może ockną się wreszcie ci ludzie z Dmosina, którzy m.in.
pod wpływem Wyborczej chcą we wrześniu tego roku pohańbić swą szkołę,
nazywając ją mianem kolaboranta Brzechwy. Niech wreszcie choć trochę
poczytają z twórczości swego kolaboranckiego "idola", choćby jego
Strofy o planie sześcioletnim.
Bankiety w cieniu shoah
Znany socjolog, prof. UJ Tomasz Goban-Klas, krytycznie ocenił
dość "spektakularny" sposób, jaki wybrano na uczczenie 60. rocznicy
pierwszego transportu więźniów do Oświęcimia. W tekście Salonką do
Oświęcimia (Przegląd z 26 czerwca) Goban-Klas pisał, że inicjatorzy
uczczenia rocznicy zorganizowali przejazd dawną trasą Tarnów-Auschwitz
40 pozostałych przy życiu osób z pierwszego transportu 738 polskich
więźniów. Według Goban-Klasa: "Sposób przeprowadzenia tej wspomnieniowej
uroczystości, tak jak go pokazała telewizja, urągał powadze chwili
i deformował pamięć ofiar. Oto w eleganckich wagonach, z pluszowymi
siedzeniami, zapewne pierwszej klasy, elegancko ubrani byli więźniowie
wraz z żonami odbywają ten tragiczno-nostalgiczny przejazd. Każdy
telewidz, zwłaszcza młodszy, czyli ten, który niewiele wie, zobaczył
nobliwych starszych panów podróżujących w atmosferze Orient Expressu".
Prof. Goban-Klas chyba trochę przesadza w swym oburzeniu
na wygodne wagony, jakie zapewniono starszym panom jadącym na miejsce
pełne tak przykrych wspomnień dla nich. Ja znam o wiele drastyczniejsze
przypadki "luksusowego" wspominania historii dawnych cierpień w obozach
koncentracyjnych. Mam tu przed sobą ładny prospekt wydany przez amerykańskie
Muzeum Pamięci Holocaustu (United States Holocaust Memory Museum
w Waszyngtonie). Prospekt pióra niejakiej Judith L. Appelbaum, kierowniczki
wyjazdowego tour po obozach koncentracyjnych w Czechach i w Polsce,
zachęcał do wybrania się na nie w dniach od 19 do 29 października
1998 r. Ściągnięciu chętnych służyły bardzo atrakcyjne obietnice.
Już drugiego dnia tour - 20 października miał się odbyć bankiet powitalny
w Pradze. Następnego dnia wieczorem - przyjęcie z udziałem urzędników
Ambasady Amerykańskiej w Pradze. W kilka dni później, po zwiedzeniu
obozów śmierci w Teresinie, Lidicach, Treblince i Majdanku - 26 października
- przyjęcie w "czterogwiazdkowym Forum Intercontinental Hotel", 27
października - uroczysta kolacja w Restauracji Ariel. 28 października
wieczorem, po zwiedzeniu obozu w Oświęcimiu, przyjęcie w pałacu królewskim
w Warszawie. Jakże "gustowne uczczenie" pamięci ofiar holocaustu
- przyjęcia i bankiety przemieszane ze zwiedzaniem obozów śmierci!