Dyskusja na temat księży trwa u nas ciągle, ale ostatnio jakby wyraźnie się wzmogła. Wypowiedziom na temat duchownych poświęcają wiele miejsca nie tylko katolickie miesięczniki czy, zwłaszcza, tygodniki. Pojawiają się dość często krótkie notatki w dziennikach. Komu i czemu należy zawdzięczać tę popularność tematu kapłaństwa w mediach - trudno powiedzieć. Chyba jednak głównie samej naturze kapłaństwa, pojmowanego wszakże nie jako sakrament, lecz głównie jako fenomen społeczno-obyczajowy. Cieszyć to powinno nas, ludzi wierzących, a zwłaszcza kapłanów, czy niepokoić i smucić? Wydaje się, że to nam może jednak wyjść na dobre, pod warunkiem, że dyskusja nie będzie zbyt jednostronna albo - mówiąc inaczej - nie będzie się sprowadzać do publikowania wypowiedzi głównie negatywnych. Nie chcemy przez to powiedzieć, że redakcje poszczególnych czasopism dokonują specjalnej selekcji nadsyłanych tekstów i pozytywne odrzucają, a tylko negatywne drukują. Wierzymy, że wśród otrzymywanych wypowiedzi rzeczywiście dominują opinie mniej pochlebne o kapłaństwie. Co prawda, rozpoczynają się te teksty zazwyczaj od krótkich wyznań o jakimś zacnym, nieprzeciętnym, przeważnie już nieżyjącym, prefekcie czy proboszczu, ale potem zaraz następują opinie bardziej rozbudowane i zdecydowanie negatywne. I właśnie zjawiskiem tego negatywizmu pragniemy się zająć w niniejszych rozważaniach.
Za coś niewątpliwie negatywnego została uznana "inność", zwłaszcza
polskich księży. Chodzi, rzecz jasna, o inność w porównaniu z ludźmi
świeckimi. Przeczytałem niedawno takie kilkunastowierszowe narzekanie
na "inność kapłanów". Choć samo pojęcie tej inności nie zostało dokładniej
sprecyzowane, to jednak było wiadomo, że idzie o odmienność księżowskiego
stylu życia. Autorce krytycznych uwag najwyraźniej zależało na tym,
żeby ksiądz nie ubierał się inaczej, żeby pracował jak większość
ludzi świeckich - najlepiej fizycznie, żeby niekoniecznie miał samochód,
żeby nie musiał być wolny od kłopotów mieszkaniowo-gospodarczych,
bo kogóż spośród przeciętnych wiernych stać dziś na pomoc domową,
sprzątaczkę, ogrodnika itp.
Czy słuszne to żądania? Niektóre chyba tak, ale z pewnością
nie wszystkie. Niech już ksiądz pozostanie przy swojej inności, bo
wynika ona z samej natury kapłaństwa, a głównie z bezżenności duchownych
katolickich. Oczywiście, zawsze można dyskutować na temat tzw. zamożności,
z powodu której przynajmniej część duchownych "odstaje" od poziomu
życia przeciętnych ludzi świeckich, choć i to bywa często uzasadnione
specyfiką kapłańskiej posługi. Ale poza tym pozwólmy duchownym ubierać
się inaczej i nie tylko pracować, lecz także odpoczywać inaczej.
Źle o duchowieństwie polskim świadczy także to, że ciągle jeszcze
nie docenia się u nas roli laikatu w Kościele i nie współpracuje
się z nim tak, jak w niejednym kraju poza Polską.
Tak, to prawda, że na tym odcinku jest jeszcze niemało
do zrobienia. Trudno się też bez końca tłumaczyć, że swoista nieufność
do laikatu jest pozostałością złych czasów komunistycznych, kiedy
to świeccy byli bardziej niż duchowni nakłaniani do współpracy z
reżimem działającym wyraźnie na szkodę Kościoła. Komunistyczne zagrożenie
już minęło. Na pewno mogłoby być lepiej. Pewne wątpliwości budzi
jednak cytowanie przy tej okazji wzorców zagranicznych. Należałoby
zauważyć, że ta ściślejsza, szersza współpraca duchownych ze świeckimi
w Ameryce, w Niemczech czy we Francji - bo te kraje są najczęściej
wskazywane jako przykłady godne naśladowania - była i jest jeszcze
ciągle wymuszana dotkliwym brakiem powołań kapłańskich. To trzeba
by jednak koniecznie podkreślić. Ponadto wskazana jest również niejaka
ostrożność w tym chętnym odwoływaniu się do zagranicy. Oto przykład.
Pewien biskup - żeby nie urazić nikogo, przemilczymy jego narodowość
- ubolewał przed kilku laty nad tym, że w jego diecezji już od trzech
lat nie było święceń kapłańskich, a ponad trzydzieści parafii nie
posiada własnego proboszcza. Dla tego rodzaju parafii utworzono nawet
specjalne nazwy: "Wspólnoty Oczekujące na Własnego Pasterza". Dokładano
tedy wszelkich starań, żeby ludzie świeccy zastępowali brakujących
kapłanów, gdzie tylko się dało i gdzie było można. I w wielu przypadkach
te wysiłki przynosiły piękne rezultaty: wierni zbierali się na sprawowanie
niedzielnej Eucharystii, sami organizowali całkiem odpowiednie śpiewy,
czytano dużo Słowa Bożego, które ludzie świeccy potrafili wyjaśniać
wcale nie gorzej niż duchowni. Żeby nie stwarzać powodów do wysuwania
zbyt daleko posuniętych podejrzeń, dodajmy, iż ów biskup nie uskarżał
się, że świeccy próbowali gdziekolwiek konsekrować, choć wiadomo,
że po Soborze dało się słyszeć tu i ówdzie głosy teologów, przyznających
świeckim takie prawo na mocy posiadanego przez nich powszechnego
kapłaństwa wiernych. Wspólnota troszczyła się, rzecz jasna, o bieżącą
konserwację świątyni i budynków parafialnych, kontaktując się jeszcze
efektywniej niż kapłani z władzami państwowymi, które w wielu krajach
są właścicielami obiektów kościelnych. Po kilku latach sytuacja powołaniowa
w tej diecezji uległa, dzięki Bogu, znacznej poprawie. Przybyli też
księża z krajów obfitujących w powołania. Do niejednej parafii można
było znów posłać proboszcza. Tymczasem wspólnoty te wcale nie odniosły
się z entuzjazmem do takiego pomysłu. Były przekonane, że doskonale
dają sobie radę bez kapłanów. Po niejakich pertraktacjach wszystko
wróciło do normalności, ale tak też wyglądała czasem zagraniczna
współpraca świeckich z kapłanami.
Zapyta ktoś: Czy w ogóle warto o tym mówić? Przecież
to odosobniony, patologiczny przypadek. Czy warto to nagłaśniać?
Otóż to. Czy warto?
Właśnie takie pytanie chciałoby się postawić większości wypowiadających
się obecnie o polskich kapłanach, choć psychologicznie ta skłonność
do postrzegania słabości, niedociągnięć i negatywów jest zrozumiała.
Normalności, poprawności są ze swej natury mało atrakcyjne. Nie ma
nic nadzwyczajnego w tym, że księża wypełniają jak należy swoje obowiązki,
że sami rzetelnie pracują i starają się współdziałać ze świeckimi.
Tylko że taka rzeczywistość nie stanowi materiału interesującego
dla dziennikarza i nie robi specjalnego wrażenia na zwykłych obserwatorach
kapłańskiej posługi. Zwykłość, normalność. Tak powinno być.
Wiadomo jednak, że ci normalni, zwykli stanowią jakby
środek. Istnieją ponadto dwa ekstrema: nieprzeciętnie dobrzy, prawdziwie
święci - takich podziwia się za życia, a po śmierci wynosi na ołtarze
- oraz wyraźnie słabi, zaniedbujący się, nie osiągający nawet minimum
wymagań stawianych kapłanom. I ci stanowią przedmiot zainteresowania
wszystkich, nie tylko dziennikarzy. I temu też nie należy się specjalnie
dziwić. To normalna reakcja na wszystko, co niezwykłe, odstające
od normy zarówno w dół, jak i w górę.
Rodzi się jednak pytanie, czy nad tą naturalną skłonnością
do takiego reagowania nie powinno się jednak trochę zapanować, zwłaszcza
w publicznych, drukowanych wypowiedziach? Wydaje się, że jednak wypadałoby,
przynajmniej z dwóch powodów.
Powód pierwszy: zdecydowana większość ocen negatywnych
zniekształca obraz duchowieństwa polskiego. Trudno byłoby tu przeprowadzać
jakąś liczbową statystykę, ale tego środka, owych przynajmniej usiłujących
rzetelnie służyć Bogu i ludziom, jest naprawdę więcej. Doskonale
wiemy o tym my, biskupi, dobrze wiedzą o tym także nasi wierni. Nie
krzywdźmy tych liczniejszych, tych ze środka. Nie dajmy się zakrzyczeć
hałaśliwie złej, ale przecież - mniejszości.
Powód drugi: zdecydowany negatywizm w ocenie posługi
kapłańskiej nie działa mobilizująco na ewentualnych kandydatów do
stanu duchownego. Bo niby co ma ich pociągać i mobilizować: ta miernota
kapłańska przedstawiana w mediach? Siłę mobilizującą posiadają raczej
wzorce pozytywne, prawdziwe ideały. Po co mam się decydować - mówi
niejeden młody człowiek - na coś, co spotyka się z tak zdecydowaną
krytyką i powszechną dezaprobatą? Skąd mam pewność, że będzie mnie
stać na to, abym był lepszy? Lepiej nie ryzykować - zadecyduje ostatecznie
jeden i drugi. Tak więc to pokazywanie kapłaństwa w jego tylko nieudanych
wzorach stanowi bardzo poważne utrudnienie dla wszelkich form duszpasterstwa
powołaniowego. Nie jest też pomocą dla tych miernych, którzy czasem
autentycznie pragną być lepsi. Dla tych borykających się ze swymi
słabościami i brakiem gorliwości świadomość, że wokół nich wielu
jest jeszcze bardziej niż miernych, działa zgubnie uspokajająco.
Po cóż mam się przejmować - mówi sobie niejeden - takich jak ja jest
wielu.
Apelowałbym zatem nie tyle może do redaktorów - choć
do nich także - co głównie do wypowiadających się na temat kapłaństwa,
żeby mieli na uwadze kapłanów rzeczywiście godnych uznania i pokazania.
Przecież naprawdę są tacy. To niby nic wielkiego. Takimi powinni
być. Ale ich pokazanie będzie działać pozytywnie, mobilizująco na
tych, którzy takimi nie są, i na tych, którzy jeszcze w ogóle nie
są kapłanami, ale zastanawiają się, czy nie warto by nimi zostać.
Pomóż w rozwoju naszego portalu