Upadek "Unii Wiarołomców"
Jest jakaś sprawiedliwość na świecie. Przekonała się o tym Unia Wolności, już dawno nie bez uzasadnienia nazwana "Unią Wiarołomców". Po odejściu z rządzącej koalicji, które miało w oczach jej liderów stać się okazją do uniknięcia odpowiedzialności za fatalną politykę gospodarczą, UW w przyspieszonym tempie traci na popularności. Ostatnie sondaże dają jej zaledwie 6% poparcia. Jeśli ten proces będzie kontynuowany, może nie przekroczyć progu wyborczego. W Życiu z 18 sierpnia Anna Sarzyńska pisze już w tytule: Sześć procent Unii Wolności. Partia Leszka Balcerowicza gwałtownie traci zwolenników. - Mają to, na co sobie zasłużyli - mówią politycy AWS. W tekście czytamy m.in.: "Sprawdziły się najczarniejsze scenariusze - ubolewa dziś Jerzy Wierchowicz, przewodniczący klubu UW. (...) Zdaniem Stefana Niesiołowskiego (ZChN) odpowiedzialność za fatalne notowania Unii w znacznym stopniu ponosi jej lider. - Zawsze mówiłem, że to polityczny analfabeta, który na polityce zna się jak pies na gwiazdach". Coraz częściej mówi się, że Balcerowicz może zostać odsunięty od przewodniczenia UW już na najbliższym zjeździe tej partii.
Gomułka był zbrodniarzem
Reklama
W Nowym Państwie z 18 sierpnia - bardzo ważny wywiad z Witoldem Kuleszą, szefem pionu śledczego Instytutu Pamięci Narodowej, pt. Gomułka był zbrodniarzem. Kulesza podkreśla: "Zbrodnie przeciwko ludzkości to poważne prześladowanie ofiar z powodu ich przynależności do grupy społecznej, rasowej, politycznej, narodowościowej. Taka definicja zbrodni odnosi się - w moim przekonaniu - do Władysława Gomułki, który nie tylko tolerował, ale i inspirował zabójstwa polityków PSL". Według Kuleszy: "Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że i po 1956 r. niektóre działania wysokich funkcjonariuszy można nazywać zbrodniami komunistycznymi: grudzień 1970, ´ścieżki zdrowia´ w Radomiu, pacyfikowanie kopalni ´Wujek´".
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Skandale z przydziałem mieszkań
Reklama
W Polityce z 19 sierpnia Igor T. Miecik pisze w artykule Lokatorzy
specjalnej troski o niebywałych rozmiarach skandali mieszkaniowych
w Warszawie. Prym wiodą w nich, jak widać, szczególnie "przedsiębiorczy"
działacze Unii Wolności. Oto kilka wymownych przykładów opisanych
przez I. T. Miecika: "Najwięcej kontrowersji wywołało przyznanie
luksusowego apartamentu (ponad 80 m kw) wiceszefowi warszawskiej
prokuratury Zbigniewowi Goszczyńskiemu. Dostał go pod koniec 1997
r. od prezydenta Warszawy Marcina Święcickiego, podczas gdy prokuratura
prowadziła śledztwo w sprawie, w którą Święcicki był zamieszany (chodziło o domniemane straty w Funduszu Rozwoju Eksportu). W tym
samym roku mieszkanie dostał prokurator wojewódzki w Warszawie oraz
asesor Prokuratury Rejonowej. (...) Bohaterami bodaj najgłośniejszego
skandalu mieszkaniowego w stolicy są Jerzy Zass i Jan Wieteska. Pięć
lat temu obaj poza kolejnością otrzymali ogromne mieszkania komunalne
w najlepszych punktach stolicy. Zass był wówczas radnym Unii Wolności
i prezesem Warszawskiej Fundacji Kultury. Za 42-metrową spółdzielczą
kawalerkę dostał trzy razy większe mieszkanie komunalne przy ul.
Narbutta. Wieteska - wiceprzewodniczący klubu SLD w Radzie Warszawy
- oddał gminie 50-metrową kawalerkę za 107-metrowe mieszkanie przy
pl. Inwalidów. Sprawa szybko wyszła na jaw. (...) Gmina Centrum wystąpiła
o zwrot lokalu Zassa, ale ten zagroził szeregiem procesów: o zwrot
nakładów na remont 145,6 tys. zł, meble na miarę, obrazę dobrego
imienia i pogorszenie warunków mieszkaniowych. Prezydent Marcin Święcicki
zdecydował się na ugodę. Zass odda kawalerkę, którą już zresztą trzy
lata wcześniej obiecał gminie i nie będzie wysuwał żadnych roszczeń
do gminy. W zamian dostanie prawo do wykupu mieszkania za 20 proc.
wartości rynkowej. Dwa lata temu biegły oszacował lokal na 383 tys.
zł. Zass do dziś mieszka przy Narbutta. Nadal jest prezesem fundacji. (...) Wietesce skandal w karierze nie zaszkodził. Przez chwilę był
burmistrzem gminy Centrum, awansował na szefa klubu radnych SLD.
Dyrektor Krystyna Czerwińska, która przyznała lokale Zassowi i Wietesce,
została ukarana ustnym upomnieniem przez swojego ówczesnego przełożonego
wiceprezydenta Bębna. Nieprzerwanie kieruje wydziałem polityki mieszkaniowej
gminy Centrum. (...) Doradca prezydenta Marcina Święcickiego i radny
gminy Centrum z ramienia Unii Wolności Piotr Fogler został najemcą
140-metrowego apartamentu dzięki temu, że zaoferował miastu ´pomoc
doradczą i merytoryczną z racji pełnionej funkcji´. W 1996 r. mieszkanie
przy ul. Francuskiej na warszawskiej Saskiej Kępie gmina Centrum
wystawiła na przetarg, miało zostać wynajęte za czynsz wolnorynkowy
temu, kto przedstawi lepszą ofertę. Przetarg rozstrzygali uczestnicy
gminy Centrum podlegli radzie, w której zasiadał Fogler. (...) Ogłoszenie
o przetargu zastrzegało, że mieszkania przy Francuskiej nie będzie
można wykupić. Jednak później radni gminy Centrum przyjęli uchwałę
liberalizującą zasady wykupu mieszkań komunalnych. (...) Fogler (...) skorzystał ze zniżki dla najemców wykupujących mieszkania komunalne
i zapłacił nieco ponad 74 tys. zł. Dziś pośrednicy od nieruchomości
szacują wartość lokalu na 600-700 tys. zł. Fogler zajmuje stanowisko
dyrektora warszawskiej dzielnicy Wola. Nie ma sobie nic do zarzucenia.
Wszystko było legalne".
W świetle tych przykładów trudno podważyć prawdziwość
wstępnych uwag autora artykułu: "Mieszkanie w Warszawie to skarb,
zwłaszcza w centrum. Ceny za metr kwadratowy sięgają tu nawet 7-8
tys. zł. Co jakiś czas wybucha skandal - mieszkanie załatwił sobie
polityk lub urzędnik. Nie zapłacił nic albo wielokrotnie mniej niż
cena rynkowa. Sposobów jest kilka, a gra warta świeczki: zyski są
krociowe, zaś ryzyko złamania sobie kariery politycznej znikome.
Czas mija, nazwiska bohaterów skandali mieszkaniowych znikają z gazet,
ale zostają na tabliczkach gabinetów i listach lokatorów".
Marianowicz o "złajdaczonych Żydach"
Reklama
Nigdy nie lubiłem Antoniego Marianowicza, obecnego prezesa
Stowarzyszenia Autorów ZAiKS. Nie lubiłem z powodu jego bardzo nieciekawej
przeszłości, gdy pisał proreżimowe satyry w Szpilkach doby stalinowskiej,
i nie lubiłem z powodu jego fanatycznych ciągotek do "tropienia antysemityzmu". Muszę przyznać, że publikowany z nim wywiad Jolanty Wrońskiej w
Rzeczpospolitej z 19-20 sierpnia pt. Strażnik niewygodnej pamięci
zawiera sporo prawd, choć i tu autor nie ustrzegł się od swego nawyku
pomówień o "antysemityzm", ani wybraniania proreżimowych kolaborantów.
Cenić należy, że nie wypiera się swej żydowskości, ale dumnie podkreśla
już na wstępie: "Dlaczegóż to, na miłość boską, miałbym się wstydzić,
że - będąc od urodzenia ewangelikiem - z pochodzenia jestem Żydem? (...) Zaparcie się swoich przodków byłoby dla mnie bezsensowną autoamputacją
i degradacją". Cenić należy również, że w odróżnieniu od jakże licznych
Żydów, próbujących w skrajny sposób wybielać zachowanie swoich ziomków
w czasie wojny i później, Marianowicz stwierdza bez ogródek: "(...)
Żyd zawodowy jest to postawa, której nie znoszę. Rozumiem, że ktoś
musi dbać, żeby narodom nie wydawało się, że gdy zasłonią oczy -
to holocaustu nigdy nie było ani ich odpowiedzialności. Ale wcale
niemała grupa Żydów na całym świecie, głównie w USA - doskonale dziś
prosperuje na wygrywaniu poczucia winy narodów europejskich za to,
że holocaust był możliwy z ich przyzwoleniem albo po prostu obojętnością.
Nie cierpię tego. Nie cierpię ludzi-kamieniczników (rozumiem to jako
typ mentalności, a nie stanu posiadania). Ci ludzie udają, że nie
było wojny, przesuwania granic, milionów repatriantów wyzuwanych
ze swego mienia, wyrzucanych ze swych ojczyzn. Nie było apokalipsy.
Nic. Obchodzi ich tylko własność. Chcą dzisiaj robić jakieś eksmisje
z kamienicy, bo była ich? A niech Bóg broni! Myśmy w getcie marzyli
o wujku Roosevelcie jako naszym zbawcy. Że przyjdzie z całą swoją
amerykańską potęgą i na rękach nas wyniesie z tego piekła. Nam się
wtedy wydawało, że te wszystkie Morgentuy, Baruchy i Frankfurtery
nas uratują, zrobią coś. A oni wszyscy się na nas wypięli. Nie kiwnęli
palcem! Im było niewygodnie o nas słyszeć. Zygielbojm nikogo nie
obchodził, raporty Karskiego nikomu nie były potrzebne. Za to pięćdziesiąt
lat po wojnie okazało się, że ci sami ludzie, albo ich następcy,
chętnie wezmą finansowe zadośćuczynienie za swoich - wtedy zdradziecko
opuszczonych - rodaków".
Wspominając o czasach wojny, Marianowicz podkreślał: "
Różni byli ludzie - i tacy, i tacy (...). A niebezpieczeństwo groziło
nie tylko ze strony Niemców i złajdaczonych Polaków - byli też złajdaczeni
Żydzi. Bałem się ich nie mniej, a może bardziej niż tamtych. Warunki
sprzyjały nikczemności ludzkiej, niezależnie od rasy".
Przeciw wypaczaniu obrazu Polski
Na uwagę zasługuje publikowany również w Rzeczpospolitej (z 18 sierpnia) cenny wywiad Ewy K. Czaczkowskiej z Alexem Danzigiem, historykiem kształcącym przewodników grup żydowskich odwiedzających Polskę. P. Danzig jest jednym z przykładów zbyt mało znanych u nas Żydów zdroworozsądkowych, pozbawionych uprzedzeń wobec Polaków. W wywiadzie zatytułowanym My, Żydzi, zamazaliśmy naszą historię p. Danzig stwierdza m.in.: "(...) Największy problem polega na tym, że my, Żydzi, zamazaliśmy naszą historię: naszych przodków, dziadków. Ona kończy się zburzeniem świątyni jerozolimskiej... i zaczyna od syjonizmu. A między tymi wydarzeniami był tylko antysemityzm, tylko pogromy, wszędzie było nam źle, a kulminacją tego był pogrom, jakiego dokonali Niemcy Hitlera. Czyli cała historia była przygotowaniem do totalnego pogromu. To jest oczywista bzdura, całkowite niezrozumienie historii. Przez dwa tysiące lat mieliśmy wielkich rabinów, intelektualistów, pisarzy. Tutaj, w Polsce, żyło wielu ciekawych, wybitnych ludzi. Niewiedza Izraelczyków o swoich korzeniach jest wielkim problemem. Dlatego właśnie ich obraz Polski jest tak bardzo wypaczony". Warto przypomnieć w kontekście tej mądrej, poruszającej wypowiedzi Alexa Danziga, że takie wypaczenie obrazu historii Żydów jest skutkiem narzuconej przez część syjonistów, na czele z premierem Izraela Ben-Gurionem, wkrótce po wojnie odpowiednio zdeformowanej wizji dziejów. Wizja ta głosiła, że od czasu upadku dawnego państwa żydowskiego Żydzi w świecie byli wszędzie bez wyjątku prześladowani, i dopiero teraz w Izraelu znów mają warunki do prawdziwego życia, jakich nigdy nie znaleźliby w diasporze, wśród gojów. Przy takiej wizji dziejów, oczywiście, ani słowem nie wspomniano o rozkwicie społeczności Żydów przez stulecia w Polsce, która stała się dla nich paradisus Judeorum ("rajem dla Żydów"), jak akcentowano w XVIII-wiecznej Wielkiej Encyklopedii Francuskiej.
Jak BBC deformuje historię
Historię wypacza się nadal na różne sposoby i w przeróżnych krajach, nawet w renomowanej BBC. Najlepiej świadczy o tym świetny tekst Waldemara Żyszkiewicza: Historia według BBC (Tygodnik Solidarność z 11 sierpnia). Autor pisze m.in.: "Film Rivals for Paradise" (´Konkurencyjne wizje raju´, scenariusz i realizacja Paul Sapin, BBC 1997) zaczyna się od znamiennych słów lektora: ´Za wieloma konfliktami ostatnich osiemdziesięciu lat kryje się zmaganie, które rozciągnęło się na cały XX wiek - Kościół rzymskokatolicki przeciwko sowieckiemu komunizmowi. Oto opowieść o świętych przymierzach i złamanych obietnicach w walce do ostatka pomiędzy dwiema wiarami prezentującymi konkurencyjne wizje raju´. Analiza tych dwóch zdań ilustruje ´metodę´ Paula Sapina, twórcy filmu, który dokonuje bardzo osobliwej wykładni dziejów. Dla niego ´rzymski katolicyzm´ i ´sowiecki komunizm´ to po prostu dwa rywalizujące ze sobą, a więc niejako równoprawne systemy wierzeń. (...) Związek Sowiecki i papiestwo oferowały dwa gatunki ´opium dla ludu´, różniące się od siebie głównie wizją raju: komuniści wieszczą bowiem samospełnienie się człowieka już w doczesności, podczas gdy asekuracyjny Watykan odsuwa je w zaświaty. (...) Zbrodniczy eksperyment Lenina i Stalina, próbę repoganizacji Rosji, okupioną kilkudziesięcioma milionami samych tylko ofiar wewnętrznych, ´dokument´ BBC zrównuje ze skutkami misyjnej oraz dyplomatycznej działalności Kościoła katolickiego w tym stuleciu".