Nie wolno zabijać człowieka. Wszyscy się z tym zgadzamy. Życie jest święte. Zdarzają się jednak sytuacje, gdy rodzi się w nas pewność, że czyjaś śmierć jest wybawieniem z bólu, nieuleczalnej choroby albo kwintesencją sprawiedliwości, karą za zbrodnię na przykład. Domagamy się śmierci zbrodniarza, ponieważ tak mówi nam sumienie. Czy wtedy prawda, że "życie jest święte", przestaje obowiązywać? Jaki jest stosunek do kary śmierci ludzi, którym Bóg nakazuje: "nie będziesz zabijał"? Mówiąc krótko - różny...
"Oko za oko..."
Janka straciła syna kilkanaście lat temu. Głupia śmierć, tak
powie. Jeszcze głupszy wymiar sprawiedliwości, doda po chwili. Dziś
już jest wyprana z nienawiści, chęci zemsty, odwetu, dochodzenia
tak zwanej sprawiedliwości. Ot, zwyczajna starsza pani bawiąca wnuki,
dzieci zamordowanego syna, utwierdzona w przekonaniu, że prawdziwa
kara czeka zbrodniarkę dopiero tam - palcem pokazuje niebo. Bóg ją
rozliczy. On jeden wie, jak było naprawdę, i nie będzie przy tym
żadnego uczonego psychologa, ze swoją przemądrzałą opinią, że można
zabić człowieka i nie pójść nawet do więzienia.
Janka twierdziła kiedyś, że karą za śmierć powinna być
śmierć. Każda inna kara to półkara, niby-kara, udawanie sprawiedliwości,
zwyczajne oszustwo. Ryśka zabiła Halinka - jego żona od 10 lat, matka
trójki dzieci, bufetowa z zawodu. Zabiła, bo za dużo piła, a Rysiek
już nie chciał wódki w domu. Zabiła, bo przestała kochać Ryśka, przynajmniej
wtedy, gdy dźgała go nożem bez opamiętania. Trzydzieści dziur. A
mimo to nie umarł od razu. Skonał po tygodniu w szpitalu. Nie powiedział
ani słowa, chociaż Janka, jego matka, tak go prosiła. Teraz jednak,
po latach, gdy gniew się w niej wypalił, nie chce śmierci Halinki.
Co mi ona da, pyta retorycznie, ani synowi życia nie wróci, ani żadnych
rachunków nie wyrówna, może tylko łez od niej przybędzie na świecie.
Reklama
Życie ludzkie jest święte, ponieważ od samego początku domaga się "stwórczego działania Boga" i pozostaje na zawsze w specjalnym odniesieniu do Stwórcy, jedynego swego celu. Sam Bóg jest Panem życia, od jego początku aż do końca. Nikt, w żadnej sytuacji, nie może rościć sobie prawa do bezpośredniego niszczenia niewinnej istoty ludzkiej (KKK 2258).
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Wtedy zezłościło ją to, że synowa nie siedziała w areszcie
do sprawy. Powiedzieli, że nie była nigdy karana, ma pod opieką trójkę
dzieci i to jest gwarancja, że stawi się na salę sądową. Policjanci
byli nieprzyjemni. Prokurator zbywał starą, niewykształconą kobietę
jakimiś paragrafami, których nie rozumiała, bo brzmiały jak szyfr.
Nikt nie miał dla niej czasu, cierpliwości, życzliwości, by poczekać,
aż przestanie płakać, wysłuchać, pocieszyć. Mówili - niech
pani nie histeryzuje, proszę się opanować, nie będę tu z panią siedział
do nocy... Siedziała więc na długich, zimnych korytarzach, na niewygodnych
krzesłach prokuratury i czekała na zlitowanie. Bo to ona była ofiarą,
matką ofiary i babką trzech małych ofiar czyjegoś szaleństwa. Czy
tak trudno zrozumieć człowieka zrozpaczonego?
Ale najgorsze przyszło w sądzie. Tam nie mówili o zbrodniarce,
która zaszlachtowała własnego męża, tam robili rachunek sumienia
Zmarłemu. Podstawieni świadkowie, kłamliwe typy, które za pół litra
sprzedają własną matkę, opowiadali najgorsze łgarstwa bez drgnienia
powieki. Przysięgali prawdomówność, a jakże. Dobrze, że nie na Pismo
Święte, bo paru z nich znała z kościoła.
Mimo tego dość było dowodów, że winna zbrodni siedzi
na ławie oskarżonych. Ludzie pocieszali ją na ulicy. Proboszcz nad
grobem powiedział takie kazanie, że wszyscy płakali. Nawet Ksiądz
płakał. Nie ma się czemu dziwić, znał Ryśka od dziecka. Chrzcił go,
przygotowywał do Komunii św., bierzmowania, nawet błogosławił małżeństwo.
Widzi pani, jak to jest, mówił potem, porządnych ludzi mordują, a
kary dla zbrodniarza nie ma. Jakby wiedział, jakby przeczuwał.
Sąd zażądał opinii biegłego psychologa. Przyszła na salę
taka młoda koza w spódniczce mini i orzekła, że podejrzana znajdowała
się w stanie częściowej niepoczytalności i nie rozeznawała znaczenia
czynu, którego się dopuściła. Janka już dużo w życiu słyszała i widziała,
ale żeby zadać człowiekowi trzydzieści ciosów nożem i nie wiedzieć,
co się robi?! Wtedy coś w niej pękło. Krzyczała nawet wtedy, jak
ją ochrona wywlekała z sali. Przez trzy dni słowa nie mogła wykrztusić.
Halina dostała 5 lat. Wyszła po 2 i pół roku za dobre sprawowanie.
A jak katem będziesz...
Piąte przykazanie zakazuje pod grzechem ciężkim zabójstwa bezpośredniego i zamierzonego. Zabójca (...) popełnia grzech, który woła o pomstę do nieba. Dzieciobójstwo, bratobójstwo, zabójstwo rodziców i zabójstwo współmałżonka są szczególnie ciężkimi przestępstwami z powodu naruszenia więzi naturalnych (KKK 2268).
Marek był wtedy młodym prokuratorem. Nie każdy wie, że prokuratorzy
też mają swój czarny dzień. Takim dniem, a raczej sprawą jest chwila,
gdy muszą żądać od sądu kary śmierci dla oskarżonego. A bywa, że
muszą. Teraz jest lżej, bo nowy kodeks zakazuje kary śmierci, ale
jego czarny dzień przyszedł w chwili, gdy takie udogodnienia nie
wchodziły w grę. Oskarżał o zabójstwo całej rodziny, mord ze szczególnym
okrucieństwem, w warunkach recydywy. Jego przełożony nie widział
innego wyjścia. A Markowi kołatała w głowie jedna myśl - że jakby
na to nie patrzeć, zabije człowieka. Złego, ale jednak. Co się wtedy
czuje? Myślał, że jest twardszy, że studiując prawo, godzi się z
ewentualnością, że będzie miał kiedyś moc odbierania życia. Tylko
że wszystkie te akademickie dyskusje biorą w łeb, gdy człowiek musi
głośno powiedzieć: "Wnoszę o najwyższy wymiar kary". Przez cały czas
trwania śledztwa trzęsły mu się ręce. Gdy sprawa trafiła do sądu,
przestał prawie spać. Ktoś mu wtedy powiedział, że dla takiego psychopaty,
jak ten zbrodniarz kara śmierci to za mało, że powinien do końca
życia tkwić w obozie pracy karnej i zdychać powoli i w mękach. Pomyślał,
że dużo by dał za taką możliwość. Byle tylko pozbyć się tego dziwnego
uczucia, że jest kolejnym ogniwem w łańcuchu zła. W łańcuchu zadawania
śmierci bliźniemu.
Rozmawiał z tym człowiekiem wiele razy. I widział w jego
oczach kpinę. Zwyczajne iskierki rozbawienia, lekceważenia, pogardy.
Zabił, bo chciał. Żadnej skruchy.
- Pamiętam, że w którymś momencie zadałem mu pytanie,
czy wierzy w Boga, w życie pozagrobowe. Popatrzył tak, jakby nie
rozumiał. Powiedziałem, że musi zdać sprawę przed najlepszym Sędzią,
że spotka tam swoje ofiary. Roześmiał się i zapytał, czy można zakatrupić
ducha. Mówiłem sobie, że to nie jest istota ludzka, bo człowiek coś
czuje, ma wyrzuty sumienia, koszmarne sny, jakieś prywatne demony
dręczące w bezsenne noce. A ten był człekopodobnym produktem koszmarnego
dzieciństwa, alkoholu i nędzy. A ten zabijanie traktował jak rozrywkę.
I zrobi to znów, jeśli damy mu szansę na wolność. Powinien wisieć.
Prawda? Ja jestem tylko narzędziem sprawiedliwości. Nawet nie sędzią.
Po prostu kimś, kto pilnuje, by reszcie społeczeństwa nie stała się
krzywda.
Proces był długi i nerwowy. Biegli orzekali sprzecznie,
świadkowie odwoływali zeznania, kręcili, bali się mówić. Pamiętał
swój jasny młody głos odczytujący z detalami przypuszczalny przebieg
zabójstwa. Twarze sądu kamieniały wtedy z każdą chwilą. Z widowni
słyszał szloch. Jakiś mężczyzna krzyczał, żeby wydać zbrodniarza
w ręce tłumu. Że zrobią z nim porządek. A tamten człowiek z ławy
oskarżonych łuskał powoli słonecznik.
Jaki był wyrok? Marek odetchnął z ulgą, gdy usłyszał
25 lat więzienia. Przegrał sprawę. Za plecami czuł nienawiść tłumu
żądającego krwi za krew niewinnych.
Może Janka nie ma racji. Nie skończyła żadnych szkół,
nie czytała wielu książek, więc pewnie jest głupia. Rozumie, że jak
ktoś niechcący odbierze drugiemu człowiekowi życie, można różnie
mówić. Ale jeżeli chce się zabić i zabija z zimną krwią, aż do skutku,
aż sił zabraknie - to jaka ma być kara. No, jaka? Najwyższa! Jakakolwiek
by była. Janka jest już spokojna. Czasem płacze, ale cicho, w kącie.
Ale swoje wie. I wie, że Bóg jest po jej stronie. Do Niego należy
wyrok ostateczny.
Marek jest spokojny. Nowy kodeks karny nie przewiduje
kary śmierci. A Marek od tamtej sprawy nie był jej zwolennikiem.
- Nie moją rzeczą jest decydowanie, czy ktoś ma żyć, czy nie, powie
na koniec rozmowy. Nie trzeba być wierzącym, żeby myśleć podobnie.
Wielu moich kolegów, choć niewierzących, ma podobne zdanie. Z tym,
że oni to nazywają humanitaryzmem, ja prawem Bożym.
W Jego ręku - tchnienie życia i dusza każdego człowieka (Hi 12, 10).