Skandal, wywołany prezentacją w warszawskiej "Zachęcie" pseudoartystycznej
wystawy Naziści, skłania do poważnej refleksji nad szerszym, obserwowanym
niemal nagminnie, zjawiskiem: niebywałą łatwością tego rodzaju pseudoartystycznych "
prezentacji" w placówkach sztuki, nad którymi mecenat sprawuje państwo.
Istnieje wyraźna i ostra granica między "awangardą sztuki"
a pospolitą tandetą i skandaliczną łatwizną ("wszystko jest twórczością"...), motywowaną jedynie poszukiwaniem rozgłosu. Wydaje się, że środowiska
artystyczne pozwoliły się sterroryzować tego rodzaju hucpiarskim
działaniom, a krytyka zobojętniała lub skonformizowała się do tego
stopnia, że już tylko "odnotowuje" zamiast komentować, a więc recenzować.
Na dobrą sprawę, trudno zrozumieć, dlaczego w ogóle doszło do otwarcia
tego rodzaju wystawy, jak Naziści, w państwowym muzeum i dlaczego
ta hucpa nie spotkała się od razu ze stosowną reakcją.
Pokrywanie braku talentu, umiejętności, doświadczenia,
artystycznej wizji samym tylko prowokowaniem publiczności nie jest
historycznie i socjologicznie zjawiskiem nowym, ale przynajmniej
tak starym, jak samo istnienie subkultury. Nowym zjawiskiem jest
natomiast to, że tego rodzaju prymitywne w sumie poszukiwania popularności
dokonują się w państwowych instytucjach i za państwowe pieniądze,
za pieniądze podatnika.
Widziałem happeningi, na których twórca rozbierał się
do naga, pokazując siebie jako "dzieło sztuki".... Widziałem "wystawy",
na których wystawiano zawieszane na sznurku skarpetki czy "konstrukcje",
gdzie na oczach publiki "twórcy" układali zwykłą posadzkę... Widywałem
rozmaite "instalacje", gdy rolę dzieła sztuki miał pełnić kawałek
rury zapchanej grudami cementu... Były "wystawy artystyczne", na
których pokazywano wypchane zwierzęta, a słyszałem nawet o "wystawie",
na której "twórca" pokazał własne ekskrementy w szklanych probówkach,
tak bardzo zawziął się, żeby "zaistnieć artystycznie"... Powiada
przysłowie, że "dla towarzystwa Cygan dał się powiesić", a powiada
historia, że pewien człowiek podpalił dla sławy wielką bibliotekę...
Można, oczywiście, obserwować tego rodzaju tzw. działania
artystyczne z pobłażliwym uśmiechem - historia ludzkości zna większe
i groźniejsze szaleństwa, przejawy pychy czy poszukiwania taniej
popularności, ale po pierwsze: od tego jest artystyczna krytyka,
by oddzielała ziarna od plew, po wtóre: niedopuszczalne jest, aby
manifestująca się w ten sposób czyjaś pycha i prywata korzystała
z pieniędzy publicznych i z instytucji państwowych. Jeśli ktoś ma
ochotę prezentować zamknięte w szklanych probówkach fekalia lub części
garderoby - niech to czyni za własne pieniądze: niech za własne pieniądze
wynajmie lokal, sfinansuje ogłoszenia, opłaci personel "wystawy";
niech bierze na siebie wszelkie ryzyko tego rodzaju eksperymentów!
Dlaczego państwo wykładać ma na takie prowakacje pieniądze podatnika?
Czy państwo nie ma pilniejszych wydatków? Czy brak w Polsce pięknych
zabytków, wartych odrestaurowania, prawdziwych młodych talentów,
wartych wsparcia, świetnych książek, wartych wznowienia?...
W przypadku "wystawy" zatytułowanej Naziści do ww. elementów
o charakterze pseudoartystycznym dochodzi nowy element: element prowokacji
prawie politycznej. Przyklejanie uczciwym aktorom etykietki "nazistów"
- a taką rolę de facto spełniła ta prezentacja - nie jest już próbą
prowokowania publiczności, ale próbą dyskredytacji określonych osób
publicznych. Nie można zgodzić się, aby muzea i inne placówki państwowe
miały podjąć się takiej "nowej roli" w ramach promocji "awangardowych
działań artystycznych"!
Sądzę, że mają rację ci wszyscy, którzy, w związku ze
skandalem w warszawskiej "Zachęcie", krytykują dyrekcję muzeum za
akceptację tej wystawy. Dziwi natomiast, że podejmowane są próby
krytyki... ministra kultury, który wystawę zawiesił, że podejmowane
są też próby rozmycia sprawy i, jak to mówią, odwrócenia kota ogonem.
Celuje w nich Gazeta Wyborcza, ale to już akurat nie budzi zdumienia...
Pomóż w rozwoju naszego portalu