Wspólne życie z żoną Barbarą Mikulski rozpoczęliśmy w 1980
r. W 1995 r. zamieszkaliśmy w naszym obecnym domu w stanie Wisconsin
i nabyliśmy firmę. I chociaż ja z pierwszego małżeństwa miałem już
trójkę wspaniałych dzieci, chcieliśmy, by w naszym wspólnym życiu
także pojawiło się dziecko. Ponieważ adopcja dzieci przez osoby powyżej
40. roku życia jest w Stanach Zjednoczonych utrudniona, jedna z pracownic
Catholic Charities - katolickiej organizacji charytatywnej archidiecezji
Milwaukee poradziła nam: "Zainteresujcie się adopcją zagraniczną". Ale gdzie się udać? Jak zacząć? Kogo pytać? Catholic Charities
oferowała pomoc tylko w zakresie adopcji krajowej. Trzeba było więc
prowadzić całą procedurę adopcji zagranicznej samodzielnie. Słyszeliśmy,
że jest to możliwe. Zaczęliśmy poszukiwania przez Internet i w bibliotekach.
Widzieliśmy wcześniej wiele ogłoszeń o adopcji dzieci z różnych krajów
na całym świecie, ale szczególnie interesowały nas kraje europejskie.
Dowiedzieliśmy się, że jest możliwa adopcja dzieci z Polski, chociaż
nie jest to łatwe. Ale przecież Barbara mówi dobrze po polsku i nadal
ma w Polsce krewnych. Postanowiliśmy zaadoptować dziecko z Polski.
Ponieważ moja trójka dzieci to same dziewczęta, najchętniej
zaadoptowalibyśmy chłopca w wieku 3-5 lat. Najpierw musieliśmy jednak
uzyskać zgodę stanowych i federalnych organów rządowych i przejść
przez wywiad środowiskowy. Powiedziano nam, że powinniśmy zastanowić
się nad uzyskaniem wstępnej zgody na adopcję dwójki dzieci, ponieważ
w Polsce wśród dzieci do adopcji jest więcej rodzeństw niż jedynaków
w wieku, który wydawał nam się odpowiedni. Proces adopcyjny rozpoczęliśmy
w maju 1997 r. Do września zebraliśmy już wszystkie wymagane dokumenty,
z pieczęciami Konsulatu Generalnego Rzeczypospolitej Polskiej w Chicago,
i złożyliśmy je u p. Elżbiety Podczaskiej, dyrektorki Publicznego
Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego w Warszawie - do zbadania i zatwierdzenia.
Jednocześnie zaplanowaliśmy wizytę u rodziny mojej żony
w Polsce i u p. Podczaskiej. Wcześniej byliśmy w Polsce w 1994 r.,
a Barbara, która w 1961 r., w wieku 8 lat, wyemigrowała wraz z rodzicami
z Sochaczewa do Chicago, była już w kraju wiele razy.
Podczas naszego pobytu w Polsce w listopadzie 1997 r.
uzyskaliśmy zgodę na przedstawienie nam dzieci przewidzianych do
adopcji zagranicznej. Ale to był dopiero początek. Cała procedura
adopcyjna była dla nas jedną wielką huśtawką emocjonalną - od ogromnej
radości po głęboką depresję. To było coś całkiem innego niż moje
przeżycia związane z narodzinami córek. Jeżeli istnieje coś takiego
jak misja od Boga - adopcja z pewnością jest taką misją. Tutaj potrzebne
jest całkowite zaangażowanie serca i duszy.
Pani Podczaska natychmiast zaproponowała nam rozważenie
adopcji czwórki rodzeństwa, ale stwierdziliśmy, że na tym etapie
naszego życia byłoby to dla nas niemożliwe. Postanowiliśmy czekać,
aż Ośrodek Adopcyjno-Opiekuńczy zaproponuje nam jedno lub dwoje dzieci,
z których jedno miało być chłopcem. Po powrocie do Stanów byliśmy
nadal w kontakcie z Ośrodkiem, a jednocześnie staraliśmy się dotrzeć
do wszystkich, którzy mieliby jakieś informacje o adopcji dzieci
z Polski. W rejonie Chicago i Milwaukee jest wiele zakonów żeńskich
o polskich korzeniach, w tym także Siostry Misjonarki Świętej Rodziny.
Skontaktowaliśmy się z nimi w marcu 1998 r. i Bóg nam pobłogosławił.
Ks. Jerzy Sermak SJ, który teraz znowu mieszka w Polsce, skierował
nas do s. Lucindy, przełożonej prowincjalnej Zgromadzenia Sióstr
Służebniczek Niepokalanej Maryi Panny w Ameryce. Przez nią skontaktowaliśmy
się z s. Rafaelą z tego samego Zgromadzenia w Częstochowie, gdzie
Siostry Służebniczki prowadzą Dom Małych Dzieci. Właśnie w tym Domu
była dwójka rodzeństwa odpowiadająca naszym oczekiwaniom. Po otrzymaniu
zezwolenia od p. Podczaskiej dostaliśmy zdjęcie chłopca i dziewczynki
- sprzed dwóch lat. Dziewczynka miała 7 lat, a chłopiec prawie 6.
Po krótkim namyśle postanowiliśmy polecieć do Polski i poznać ich
w nadziei, że będzie to spotkanie z naszymi przyszłymi dziećmi.
Był 10 maja 1998 r., Dzień Matki w Ameryce, piękny, wiosenny
dzień w Częstochowie. Zjawiliśmy się w Domu Małych Dzieci. Powitały
nas siostry Rafaela, Jadwiga i Iza. S. Rafaela powiedziała, że zostaniemy
przedstawieni dzieciom najpierw jako ciocia i wujek, zanim nie będziemy
mieć pewności, że zechcemy je przyjąć. W powietrzu wyczuwało się
atmosferę radosnego napięcia i było w tym coś nieopisanego. Wszystkie
dzieci przygotowywały się na przyjęcie gości.
Najpierw zobaczyliśmy naszą córeczkę, potem synka. Trudno
było zapanować nad emocjami. Od razu wypełniła nas miłość i współczucie.
Ale był też strach przed podjęciem decyzji. I była w nas nadzieja
tak wielka, iż poczuliśmy, że to Duch Święty nas prowadzi. Pobawiliśmy
się z dziećmi, porozmawialiśmy z siostrami, obejrzeliśmy Dom Dziecka,
pełen kolorów i - dzieci. Byliśmy przeniknięci atmosferą tego najświętszego
z polskich miast. Nie minęła godzina, jak dzieci wołały do nas "mamo"
i "tato" - i tak już zostało do dzisiaj.
Jeżeli kiedykolwiek byliście w Częstochowie w maju, wiecie,
jaki to specjalny czas dla katolików. Maj jest miesiącem, kiedy szczególnie
czcimy Maryję. Dwa kolejne tygodnie zostaliśmy jeszcze w Częstochowie,
odwiedzając nasze dzieci w Domu Dziecka i poznając bliżej bieżące
potrzeby osieroconych polskich dzieci. Spędziliśmy wiele godzin na
rozmowach o nich z s. Rafaelą, myśląc: "Musimy coś zrobić. Naszym
dzieciom zapewnimy wszystko, co będziemy mogli, ale co z tymi, które
zostaną?"
Najpierw jednak musieliśmy dokończyć proces adopcji.
Po pierwszej dwutygodniowej wizycie wróciliśmy do Stanów, aby czekać
na wyznaczenie terminu rozprawy sądowej. W końcu czerwca 1998 r.
otrzymaliśmy wiadomość, by przyjechać do Częstochowy na pierwszą
rozprawę. Na początku sierpnia byliśmy już w domu w Milwaukee z naszymi
dziećmi, by rozpocząć wspólne życie jako rodzina - już na zawsze.
Misja została zrealizowana, mieliśmy dzieci, nasz dom zmienił się
na zawsze i nigdy już nie będzie taki jak przedtem. Bóg zesłał na
nas obfite błogosławieństwo. Mogliśmy radośnie przeżywać każdy dzień
naszego wspólnego życia, jednak myślą i sercem wracaliśmy do dzieci,
które pozostały w Domu Dziecka. Coś jeszcze zdarzyło się w Częstochowie.
Nadal mieliśmy w zapasie pewne środki i nadal było tak wiele potrzeb
do zaspokojenia...
Z organizacją Caritas for Children można skontaktować
się w USA pod numerem telefonu 888-CARITAS 227-4827 (telefon bezpłatny);
z innych krajów - pod numerem telefonu 01-414-771-7030 lub fax: 01-414-771-3528.
Adres do korespondencji: 7400 W. National Ave., Milwaukee, Wis.,
53214 USA. Zapraszamy do odwiedzenia naszej strony internetowej: http://www.caritasforchildren.org.
W Polsce wpłaty na fundusz budowlany lub ogólną pomoc
dla Domu Małych Dzieci im. Edmunda Bojanowskiego w Częstochowie mogą
być przesyłane do s. Rafaeli Marek, Dom Małych Dzieci, ul. św. Kazimierza
1, 42-200 Częstochowa, Polska, tel. (0-34) 324-67-51.
Wpłaty można kierować bezpośrednio przelewem do BRE Banku
Częstochowa, Fundusz Budowlany, Dom Małych Dzieci, Częstochowa, nr
11401889-00-526941-USDCURRI-16.
Pomóż w rozwoju naszego portalu