Niespodzianie natknąłem się na krótkie wspomnienie Pana Zbigniewa
Wciślaka o Bożym Narodzeniu przeżytym pod krzyżem na Spitsbergenie
i jak echo powróciły wspomnienia kilku odwiedzin w tym przedziwnym
zakątku Polski. Norwegowie ze Spitsbergenu nazywają stację w Hornsundzie "
Małą Polską". Po mojej pierwszej Mszy św. ówczesnemu kierownikowi
bazy groziło zwolnienie z pracy (pozwolił na akcję liturgiczną w
zakładzie pracy). Po zbadaniu sprawy przez specjalną komisję z Warszawy
do końca pobytu miał na stacji specjalnego "opiekuna", a sankcje
dano mu odczuć długo po powrocie do kraju. Tę Mszę św. z 19 grudnia
1988 r. pamiętam dobrze.
Co do niektórych faktów, mam sprostowanie. To nie pastor
finansuje wizyty (dwie godziny lotu samolotem), lecz nasz Ksiądz
Biskup z Tromso. Pastor jako duszpasterz Spitsbergenu ma prawo, w
uzgodnieniu z gubernatorem, używania helikoptera i jego wielką zasługą
jest to, że powiadamia nas, kiedy jest możliwość dotarcia do polskiej
bazy. Koszty podróży helikopterem (ok. 15 tys. złotych) pokrywa rząd
norweski (norweski Kościół luterański jest instytucją państwową).
Co do wizyty Ojca Świętego, to było absolutnie niemożliwe,
aby Papież udał się na Spitsbergen. Ale ponieważ proszono mnie o
pośrednictwo, napisałem do ks. prał. Stanisława Dziwisza, przedstawiłem
sprawę i poprosiłem o możliwość przesłania polarnikom krótkiego błogosławieństwa
drogą radiową. Ksiądz Prałat "załatwił" to z Ojcem Świętym. I na
godzinę przed planowaną papieską Mszą św. w Tromso zamówiłem rozmowę
za pośrednictwem radia. Zgłoszono połączenie, pobiegłem z telefonem
do pokoju Ojca Świętego, ale - niestety - połączenie przerwano, bo
linia została zajęta przez akcję ratowniczą jakiegoś statku. Czekaliśmy
kilka minut. Ojciec Święty rozłożył ręce i mówi: "Chyba nic z tego
nie będzie". Po Mszy św. Ojciec Święty zaczął się żegnać z personelem
kuchni, gdy nagle wezwano mnie do telefonu... Svalbard! (Spitsbergen). Pobiegłem szybko po schodach na górę, wołając: "Ojcze Święty, Spitsbergen!"
- "No to powiem im coś" - odparł schodząc po schodach. Ubrany w swój
długi biały płaszcz, wziął słuchawkę i rozmawiał ku zdziwieniu ochrony
i fotoreporterów, którzy nie zaniedbali okazji, by zrobić kilka ciekawych
zdjęć.
Tyle co do "Polarnego Bożego Narodzenia". Polarników
nie mam okazji odwiedzać, bo kilka lat temu powędrowałem do "najpółnocniejszego" (jak mówią Norwegowie) miasta i parafii świata - Hammerfest, gdzie
udaje mi się zaglądać do Niedzieli za pomocą Internetu, z czego bardzo
się cieszę. Życzę dalszych sukcesów, rzetelnej, jak dotąd, formacji
i informacji. Niech Bóg błogosławi w nowym stuleciu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu