Rynek Wieluński pokryty był ledwie widocznym, śliskim, przezroczystym
szronem. Samochody ślizgały się przy lekkim naciśnięciu hamulca,
a ludzie chodzili ostrożnie, wymachując rękami niczym sztukmistrze
na cyrkowej linie. Wiał lekki mroźny wiatr, zimowe słońce wysunęło
się sponad niskich dachów okolicznych domów i zaczęło topić szron
na dużej przestrzeni parkingu. Cienkie strużki wody spływały powoli
do studzienek kanalizacyjnych i tylko cień rzucany przez przystankową
wiatę sprawiał, że utrzymywała się jeszcze za nią jasna szadź.
W śmietniku na drugim końcu Rynku grzebał ubrany w łachmany
mężczyzna. Na nogach miał wielkie kalosze, z których wystawały strzępy
starych gazet, a na głowie rozciągnięte wełniane nauszniki. Do stojącego
obok starego dziecinnego wózka co chwilę coś wkładał. Na parkingu
nieopodal przystanku zatrzymał się duży zachodni samochód. Z tyłu
na klapie bagażnika widniały trzy srebrne litery ABS. W środku siedział
mężczyzna, który rozmawiał przez telefon komórkowy. Mężczyzna w samochodzie
ubrany był jedynie w garnitur. Spaliny wydobywające się z rury wydechowej
świadczyły, że mimo postoju silnik cały czas pracował i ogrzewał
wnętrze pojazdu. Przez środek parkingu na deskorolkach jechało czterech
chłopców ubranych w szerokie, wiszące prawie na kolanach spodnie.
Mieli na głowie przyduże włóczkowe czapki założone fantazyjnie na
bakier, spod których zwisały kable od walkmanów. Chłopcy jechali
przez środek Rynku, nie zwracając uwagi ani na śliski szron, ani
na lśniące mokre połacie asfaltu.
Na przystanku stały dwie starsze kobiety obładowane zakupami.
Z kolorowych reklamówek wystawały chleb, olej i włoszczyzna. Reklamówki
pochodziły ze znanych supermarketów, lecz zakupy kobiety zrobiły
w pobliskim sklepie spożywczym, z którego przed chwilą przyszły na
przystanek.
- Dobrze, że mam rentę, to przynajmniej w domu jest co
jeść - powiedziała kobieta z wystającym z reklamówki porem.
- A to dlaczego? - zdziwiła się kobieta z olejem.
- No bo mój syn i synowa są na bezrobociu, a wnuki jeszcze
chodzą do szkoły. Rosną, to muszą jeść, więc im gotuję - odpowiedziała
kobieta z porem.
- No to i tak ma pani dobrze, bo do mnie sprowadziła
się właśnie córka ze swoim facetem ...
- Mężem znaczy się - wtrąciła kobieta z porem.
- Ale skąd. Z kochankiem - kontynuowała kobieta z olejem.
- Wyrzucili ich z mieszkania, bo czynszu nie płacili, a nie płacili,
bo pili. U mnie też cały czas piją i zabierają mi całą moją rentę,
a dzieci to już im dawno sąd odebrał, bo w ogóle się nimi nie zajmowali.
Nic tylko piją. Ostatnio wynieśli mi radio z domu, bo na wódkę im
zabrakło.
- To się pani namęczy. W porównaniu do pani to ja mam
w domu jak w raju. Moi to nawet chcą znaleźć pracę, ale nie mogą.
Jakby mieli własne mieszkanie, też by ich z niego wyrzucili,
bo nie mieliby czym płacić. Ostatnio to coraz mniej z domu
wychodzą. Oglądają telewizję i czekają, aż zrobię coś do jedzenia.
Wnuki tylko coraz dłużej poza domem siedzą. Coraz później wracają
i czasami tak się jakoś dziwnie zachowują. Wyglądają, jakby pili
wódkę, tylko nic od nich nie czuć. Jak wrócą do domu, to od razu
kładą się spać, tak są zmęczeni i oczy jakieś takie dziwne mają.
Nie wiem, co to może być? - powiedziała kobieta z porem.
- No, prawda, dziwne to jakieś jest. Ja się na tym nie
znam, ale trzeba chyba do lekarza z nimi pójść - poradziła kobieta
z olejem.
- Tylko kto z nimi pójdzie, bo ze mną na pewno nie zechcą,
a rodzicom nic już się nie chce. Nie zrobiło na nich wrażenia nawet
to, że stracili prawo do zasiłku. To już nie wiem, co by ich mogło
ruszyć? - martwiła się kobieta z porem.
Z samochodu wyszedł mężczyzna w koszuli oraz w modnym
kolorowym krawacie i rzucił ze złością telefonem komórkowym o ziemię.
Przez chwilę chodził zdenerwowany wokół limuzyny, gdy nagle wyrósł
przed nim jak spod ziemi bezdomny w kaloszach, nausznikach i z wózkiem
pełnym rupieci.
- Co jest? - spytał bezdomny. - Komóra nie działa?
- Działa, działa, aż za dobrze. Właśnie dostałem esemesa,
że jestem okrągły milion do tyłu, bo kontrahent poszedł do konkurencji
- odpowiedział mężczyzna w koszuli, zupełnie nie zwracając uwagi
na mróz.
- Milion to na nowe chyba stówka, no nie? - zauważył
bezdomny.
- Coś pan? - żachnął się mężczyzna w krawacie, podnosząc
telefon. - Milion nowych, a nie starych. O, widzisz pan, jakie komóry
teraz robią? Najnowsza generacja. Antywstrząsowe, można nimi rzucać.
- O rany, zostało coś panu? No chociaż złotówka na bułkę?
- pytał dalej bezdomny z troską w głosie.
- A coś pan myślał - odparł mężczyzna pewnym głosem.
- Mam przecież jeszcze dwie spółki warte po sto milionów każda.
- No to wsiadaj pan do samochodu, bo się przeziębisz,
a zdrowie najważniejsze - powiedział bezdomny i poszedł dalej, ciągnąc
swój wózek.
Obok przystanku z dużym hałasem przemknęli na deskorolkach,
niczym jeźdźcy Apokalipsy, czterej chłopcy w szerokich spodniach.
Rzucili w pobliże przystanku trzy petardy. Widać było błysk ognia,
po chwili został tylko dym i zapach siarki.
Pomóż w rozwoju naszego portalu