3 lutego br., następnego dnia po dorocznej pielgrzymce parlamentarzystów
na Jasną Górę, odbędzie się głosowanie nad budżetem, które zadecyduje
o dalszych losach Wysokiej Izby. Jak wieść niesie, grupa liberałów,
która dokonała secesji tak w Unii Wolności, jak i w AWS-ie, może
zagłosować za odrzuceniem ustawy budżetowej, co będzie skutkowało
skróceniem kadencji parlamentu. Zobaczymy, jak będzie. Można jednak
napisać, że dążenie do przyspieszenia wyborów w przypadku tej nowej
grupy politycznej jest nie bardzo zrozumiałe, chyba że "wielka trójka"
obawia się, iż w ciągu dłuższego czasu wyjdzie na jaw ich brak programu,
wszak idea wolności gospodarczej, jaka ich łączy, nie jest w stanie
zdobyć szerszych wpływów społecznych. Krótko pisząc, Obywatelski
Komitet Wyborczy jest niczym innym jak Unią Wolności bis, i można
przypuszczać, że po wyborach formacje te znowu się połączą, bo tak
naprawdę nic ich nie dzieli, poza urażoną ambicją liderów z powodu
utraty wpływu na władzę.
Podczas minionego posiedzenia Sejmu (17-18 stycznia)
miały miejsce dwie ważne debaty. Pierwsza - na temat uchwały Sejmu
o nierównoprawnym traktowaniu Radia Maryja przez Krajową Radę Radiofonii
i Telewizji (napiszę o tym za tydzień) oraz druga - o wykonaniu ustawy
o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności
przerywania ciąży. Choć niektórzy Czytelnicy Niedzieli zwracali mi
uwagę, abym pisał mniej polemicznie, tym razem nie mogę pozostawić
bez komentarza wystąpień posłów Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Przedstawiony
przez nich raport na temat tzw. podziemia aborcyjnego w Polsce, opracowany
przez Federację na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, jest szokujący.
Rzekomo w naszym kraju zabijanie dzieci nienarodzonych jest zjawiskiem
powszechnym, a obecna ustawa antyaborcyjna stała się przyczyną ludzkich
dramatów i problemów zdrowotnych setek tysięcy kobiet w Polsce.
Komu tu wierzyć, bo dane rządowe są zupełnie inne. Dlatego
wszystko, co usłyszałem z ust spadkobierców przewodniej siły narodu,
tchnie widmem powrotu wolnej aborcji, jaka może pojawić się po ewentualnym
wygraniu wyborów parlamentarnych przez Sojusz Lewicy Demokratycznej.
Myślę, że jest to już jakaś prawdziwa wolnościowa obsesja tej formacji,
a właściwie pań feministek. Jak trafić do ich serc i umysłów ze stwierdzeniem,
że ustanawianie ustaw to nie gra w warcaby, że gros społeczeństwa
naprawdę kieruje się tym, co my w tej Izbie uchwalimy. Jestem przekonany
- obym się mylił - że jeśli formacja lewicowo-liberalna przejmie
w Polsce władzę, to rychło pojawią się w naszym parlamencie ustawy
o tzw. małżeństwach homoseksualnych czy o eutanazji. Media już nad
tym pracują, aby stało się to ze względów społecznych, czyli inaczej
mówiąc, na życzenie społeczeństwa, a właściwie tej części kochającej
się inaczej.
Tymczasem obowiązująca ustawa nie tylko chroni ludzkie
życie od poczęcia, ale nakłada na organy administracji rządowej i
samorządowej wiele obowiązków głównie względem kobiet, jak to pięknie
dawniej mówiono, znajdujących się w stanie błogosławionym. Nie mogąc
pisać o całości problemu, chciałbym skupić się na znaczeniu tej ustawy
wobec sytuacji demograficznej naszego kraju. Nie będzie przesady
w słowach, że z roku na rok stajemy się krajem, który wymiera. Gdyby
to ująć historycznie, trzeba by napisać tak: zjawisko zawężonej zastępowalności
pokoleń obserwujemy od 10 lat, czyli od pierwszych dni wolności,
ale w 1999 r. przyrost naturalny po raz pierwszy osiągnął poziom
bliski zeru. Nie przywołując zbędnych liczb, trzeba stwierdzić, że
przewaga liczby zgonów nad urodzeniami w najbliższych latach pogłębi
się, co doprowadzi do sytuacji, iż staniemy się nie tylko krajem
wymierającym, ale krajem ogromnych problemów ekonomicznych związanych
z sytuacją ludnościową.
Dlaczego tak się dzieje? Otóż w ostatnich latach obserwujemy
w naszym kraju bardzo niebezpieczne zjawisko społeczne, mianowicie
zniknęła debata na temat biologicznej kondycji narodu. Właśnie nieszczęsna
dyskusja o aborcji - tak sądzę - zaciemniła obraz odpowiedzialnego,
rozsądnego myślenia o przyszłości polskich rodzin. Skupiamy się jedynie
na problemach gospodarczych (ważnych oczywiście), skutkuje to jednak
tym, że mówimy o rodzinie jedynie w aspekcie bezrobocia, eksmisji,
ubóstwa, a w konsekwencji o pomocy społecznej, o opiekuńczej roli
państwa. Jednym słowem, zagubiono gdzieś myśl o ważności biologicznego
kryterium wielkości i siły państwa, o demograficznej kondycji i znaczeniu
każdego narodu.
Tymczasem, co potwierdzą wszyscy entuzjaści integracji
europejskiej, w tym, oczywiście, i naszego wejścia do Unii, szczyt
państw Unii Europejskiej w Nicei ukazał nam jednoznacznie, że na
razie nie kryteria ekonomiczne decydują o pozycji politycznej w jednoczącej
się Europie, ale liczba ludności. Można się z tego śmiać, ale to
nie stopień naszego obecnego dostosowania się do prawa europejskiego,
nie liczba zamkniętych rozdziałów negocjacyjnych, ale nasz obecny
majątek w postaci 40 milionów obywateli dał nam tyle samo głosów,
co posiada Hiszpania. Wiemy, że chciano nam odebrać dwa głosy, stąd
premier Jerzy Buzek interweniował w tej sprawie u premiera Francji
i ostatecznie poczytał sobie za sukces to zrównanie głosów Polski
z Hiszpanią.
Z całym szacunkiem dla Pana Premiera, ale to, co on uznał
za własny sukces, jest sukcesem naszych polskich rodzin, bo to dzięki
wspaniałomyślności ojców i matek, a zwłaszcza dzięki polskim rodzinom
wielodzietnym, w których wychowuje się blisko 40% naszych dzieci,
Polska zrównała się w prawach wyborczych w Unii z Hiszpanią.
Jeśli więc kryterium ludnościowe decyduje o sile któregoś
z państw w Unii Europejskiej, jeśli dzietność rodzin, przyrost demograficzny
świadczy o liczbie głosów w najprzeróżniejszych gremiach Parlamentu
Europejskiego, należy uczynić wszystko, aby wesprzeć polskie rodziny,
doprowadzić do uchwalenia ustaw przyjaznych rodzinie - nie liberalizować,
ale wzmocnić ustawy przyjazne życiu.
Trzeba napisać, że Unia Europejska dostrzegła już niepokojące
zjawisko załamania demograficznego. Świadczą o tym ostatnie liczby.
Według Eurostatu, 1 stycznia 2001 r. Unia Europejska liczyła 377,
6 milionów mieszkańców. To o 1 milion 100 tysięcy mieszkańców więcej
niż rok wcześniej. Co więcej, te same badania wykazują, że liczne
potomstwo staje się na Zachodzie znakiem zamożności, a nie - jak
niegdyś - zacofania. Czas więc i u nas skończyć te antyrodzinne i
antydemograficzne kampanie, czas otoczyć opieką - zgodnie z ustawą
- każde macierzyństwo, każdą rodzinę. W przeciwnym wypadku nie tylko
staniemy się karłami gospodarczymi Europy, ale i ludźmi o schyłkowej
moralności, a jej skutkiem będzie - jak to zaczyna się w Holandii
- legalizacja eutanazji, motywowanej różnymi czynnikami pseudohumanitarnymi,
a w przyszłości głównie czynnikiem ekonomicznym.
Pomóż w rozwoju naszego portalu