Ostatni budżet - oczywiście, w tej kadencji - spieszę z wyjaśnieniem
dla tych, którzy po przeczytaniu tytułu posądziliby mnie o jakąś
formę myślenia apokaliptycznego, odnoszącego się do sytuacji w Polsce.
Jednak ktoś, kto niezbyt uważnie słuchał debaty sejmowej, mógł odnieść
wrażenie, że stoimy w obliczu wielkiego krachu gospodarczego i finansowego;
mogły też kogoś zatrwożyć opinie posłów Sojuszu Lewicy Demokratycznej,
iż jest to budżet zbudowany na ruchomych piaskach, ewakuacyjny, mający
jedynie zapewnić przetrwanie obecnej ekipie, która jesienią pożegna
się z władzą.
Trzeba jasno stwierdzić, że ustawa budżetowa jest nie
tylko najważniejszą debatą w Sejmie, ale jedyną chyba okazją dla
opozycji, aby obalić rząd i doprowadzić do przedterminowych wyborów
parlamentarnych. Dlatego emocje przy tej okazji są zrozumiałe, a
wydawanie negatywnych ocen dokonuje się bez specjalnego przemyślenia
i odpowiedzialności za słowo. Co więcej, przy tak nieograniczonym
dostępie do mediów, jaki ma SLD, pogubiono się w tej krytyce. Najpierw
bowiem straszono, że będzie to budżet wyborczy, pod publiczkę, zbyt
optymistyczny, nierealny, wirtualny, kiedy zaś zorientowano się,
że jednak jest on bardzo restrykcyjny, ułożony na miarę możliwości,
to krytykuje się go jako zbyt oszczędnościowy, za mało socjalny.
Jako dowód na ten ostatni zarzut poseł PSL - M. Pietrewicz podał
obniżkę dotacji dla barów mlecznych.
Niejako przy okazji, posłowie opozycji szafowali ocenami,
że pod rządami AWS-u nastąpiła w Polsce zapaść gospodarcza i kulturowa
i jedynie Sojusz Lewicy Demokratycznej ma lekarstwo na wszystkie
bolączki. Zaapelowali do prawej strony: oddajcie władzę, a my wszystko
poprawimy. Można odpowiedzieć, że przeżyliśmy to już w minionej kadencji.
W 1993 r., po bardzo trudnych dwóch latach zaciskania pasa, przyszedł
czas gospodarczego wzrostu. Jednak wszystkie obietnice poprawy losu
Polaków skończyły się na słowach. Zaniechano reform, nie spłacano
długów, przeciwnie, mnożono je, uchwalano ustawy korzystne dla wąskich
grup biznesu, rozpoczęto na wielką skalę prywatyzację banków, powołano
Narodowe Fundusze Inwestycyjne, które doprowadziły do upadłości setki
państwowych zakładów, generalnie - nie wykorzystano dobrej koniunktury
w gospodarce. Nie trzeba być wnikliwym obserwatorem sceny politycznej,
żeby stwierdzić, że wszystkie te dzisiaj zatroskane głosy lewicy,
pełne frazesów o pomocy polskiej biedzie, służą jedynie wyborczemu
zwycięstwu.
Wróćmy jednak do sprawy budżetu. Przewodniczący Sejmowej
Komisji Finansów - M. Sekuła w odpowiedzi na zarzuty przekonywał,
że budżet jest zbudowany na odpowiedzialności za państwo, na przewidywanych
dochodach państwa. Odpowiedzialność bowiem nakazuje, aby nie kierować
się żadnymi skrajnościami, a już w żadnym wypadku zasadą, że skoro
może to być ostatni budżet tego rządu, to wolno poszaleć, wszak kłopoty
spadną na naszych następców. Prawda jest taka, że w tym budżecie
nie zwiększono na papierze dochodów, że dzielono tylko to, co będzie
wypracowane. Skoro bowiem nie ma pieniędzy na wszystko, trzeba mądrze
wydać je na to, co najpotrzebniejsze.
Można by przecież, jak to w mediach powiedział lider
SLD, zaniechać spłacania długów gierkowskich, a pieniądze przekazać
na ludzi biednych. Można też obiecywać renty mieszkańcom byłych PGR-ów
czy innymi obietnicami okłamywać społeczeństwo. Jednak, jak dotąd,
dobrobyt każdego państwa mierzy się wielkością budżetu, a także wielkością
Produktu Krajowego Brutto (PKB). Dlatego nie wolno ukrywać przed
społeczeństwem, że Polska jest krajem niezamożnym, a w porównaniu
z krajami Unii Europejskiej - wręcz biednym. Już pisałem na tych
łamach, że PKB w przeliczeniu na jednego mieszkańca Polski wynosi
ok. 4 tys. dolarów, podczas gdy w krajach Unii - 20 tys. dolarów.
Aby odwołać się do konkretnego przykładu, dodam że planowany budżet
zamyka się kwotą ok. 160 miliardów zł, gdy tymczasem budżet tylko
dwukrotnie większych Niemiec jest dwudziestokrotnie większy. Oznacza
to, że Niemcy przeznaczają tylko na ochronę zdrowia tyle, ile wynosi
cały roczny budżet Polski. Trzeba o tym pamiętać, aby nie naigrawać
się z ludzkich dramatów, nie proponować trucizny zamiast lekarstwa.
Mimo trudności, jakie mamy, nie czeka nas jakiś czarny
scenariusz. Prognozy wskazują, że nadchodzi łagodna poprawa w gospodarce,
wzrasta eksport, spada inflacja, oczekujemy na obniżenie stóp procentowych,
co z całą pewnością wpłynie na lepszą koniunkturę i opłacalność w
gospodarce. Sądzę, że ten budżet pozwala na umiarkowany optymizm,
zwłaszcza po wprowadzeniu autopoprawki rządu, pozwalającej m.in.
zwiększyć o 710 mln zł nakłady na oświatę, o 180 mln zł na szkolnictwo
wyższe, czy o 100 mln zł na aktywne formy walki z bezrobociem. Trzeba
jednak pamiętać, że owe zaplanowane 160 mld zł w tegorocznym budżecie
posiada sztywne wydatki, które w sumie wynoszą 63%. I tak - nie do
ruszenia są dotacje do samorządów (26 mld zł), akcyza z paliw, która
automatycznie przekazywana jest na drogi (5 mld zł), ubezpieczenia
społeczne (prawie 50 mld zł), obsługa długu publicznego (23 mld zł). Zostaje 23%, w ramach których przesunięcia mogą dotyczyć do 1,5%. Każdy rząd, obojętnie jakiej formacji, w kwestii budżetu ma więc
bardzo ograniczone ruchy.
Nie stać nas na wiele, ale powinno nas być stać na inwestowanie
w rodzinę, w młodych ludzi. Stąd tak spore sumy na oświatę. Mamy
wszak rodziny bogate w dzieci. Jedna trzecia młodzieży Europy - to
Polacy. Na uczelniach kształci się obecnie blisko półtora miliona
młodych Polaków. Ów wyż demograficzny lat osiemdziesiątych jest naszym
bogactwem. Dlatego z niepokojem trzeba napisać, że w budżecie dokonano
znacznych cięć w środkach przeznaczonych na pomoc rodzinie, w tym
na zakup podręczników szkolnych dla dzieci najuboższych, na dożywianie
dzieci w szkole, na dofinansowanie kolonii letnich i zimowych. Ponadto
pieniądze z rezerw celowych zostały przesunięte np. do subwencji
oświatowych i będą w gestii władz samorządowych. Obcięto również
wysokość kwoty przeznaczonej na jednorazowy dodatek rodzinny. Mimo
wszystkich budżetowych ograniczeń liczę, że nikt nie zamierza przestać
inwestować w rodzinę. Muszą się znaleźć pieniądze na wypłaty świadczeń
obligatoryjnych, tj. zasiłków stałych, wyrównawczych, gwarantowanych
zasiłków okresowych, rent socjalnych, zasiłków dla kobiet oczekujących
dziecka czy należnych składek na ubezpieczenie społeczne i zdrowotne,
na rodziny zastępcze itd. Jeśli tych pieniędzy nie damy, nie będzie
możliwa realizacja ustawowo określonych celów pomocy rodzinie. Tymczasem
rodzina jest inwestycją, która przynosi owoce stokrotne.
Pomóż w rozwoju naszego portalu