Reklama

W słabości moc się doskonali

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Jaga zawsze była Jagą. Nie Jagodą i w żadnym wypadku nie Jadzią. Tak było w czasach harcerskich obozów, rajdów i wspinaczek po Tatrach. Tak jest i teraz - wizytówka na drzwiach mieszkania, którego prawie nie opuszcza, informuje jasno i zwięźle: Jaga.
Od prawie 20 lat jest na rencie. Choroba, która zaatakowała ją na studiach, nazywa się stwardnienie rozsiane, w skrócie, od łacińskiej nazwy, SM. Współczesna medycyna nie zna na nią lekarstwa. W życiu pacjenta oznacza to, że stopniowo będzie tracił sprawność mięśni, aż do całkowitego paraliżu.
- Choroba wywróciła do góry nogami wszystkie moje plany - mówi Jaga - ale też umożliwiła odkrycie i wejście głęboko w zupełnie inną sferę, sferę bliskiego kontaktu z Bogiem.
Na ścianach mieszkania wiszą namalowane kiedyś przez Jagę obrazy - portret Babci, kopia Pola maków Moneta i inne.
- Moje malarstwo zaczęło się w szkole średniej - wspomina Jaga. - Chciałam studiować na Akademii Sztuk Pięknych, ale nie udało się. Rozpoczęłam więc studia na Politechnice Częstochowskiej, potem przeniosłam się na Wydział Budownictwa i Architektury Politechniki Śląskiej.
Zainteresowanie sztuką zaczęło się już w rodzinnym domu. Oboje rodzice są plastykami. Ojciec poświęcił się sztuce sakralnej, a za ulubione tworzywo do pracy obrał metal. W tym trudnym materiale wykonał liczne ołtarze, tabernakula, chrzcielnice w różnych kościołach. Jaga pomagała ojcu, dotąd pamięta wspinaczkę na rusztowaniach w czasie montażu ołtarza maryjnego w katedrze. W domu są jeszcze drobne prace w metalu, które samodzielnie wykonała w pracowni ojca, zwanej w rodzinnym języku "kuźnią": kinkiet, medaliony, broszki.
Gdy tak wędrujemy wśród wspomnień, Jaga mówi:
- Jestem dzieckiem szczęścia. Obracałam się zawsze w kręgu sztuki, miałam bliski kontakt z Kościołem i z wybitnymi kapłanami, którzy bywali w naszym domu, miałam wielu przyjaciół. Potem, w latach studenckich, także poznawałam księży, duszpasterzy akademickich, którzy uczyli mnie sensu życia. Nadal uważam, że jestem wybrańcem losu, bo wiele otrzymałam i otrzymuję. Wiem i czuję, że Opatrzność czuwa nade mną.
Choroba wkradła się niepostrzeżenie w połowie trzeciego roku studiów. Między wykładami, egzaminami, organizowanymi przez studenckie duszpasterstwo wyjazdami w Tatry i nad Wigry zaczęły pojawiać się coraz częstsze infekcje i jakieś dziwne dolegliwości.
- W studenckiej przychodni otrzymałam skierowanie do neurologa i do Poradni Zdrowia Psychicznego. Byłam tym faktem oburzona i... nie poszłam. Nie wiedziałam wtedy, że objawy mojej choroby są często zbieżne z objawami schorzeń psychiatrycznych, lekarzowi chodziło więc o to, by wykluczyć inne ewentualności. W końcu trafiłam do szpitala, ale nie zgodziłam się na punkcję, bo uznałam, że wszystko przejdzie samo. Po wyjściu ze szpitala nadal czułam się źle, powracały zaburzenia równowagi i kłopoty z chodzeniem. Po 3 miesiącach ponownie znalazłam się w szpitalu, zrobiono punkcję. Wynik badania był poważnym ostrzeżeniem: w płynie mózgowo-rdzeniowym wykryto białko. Na karcie informacyjnej napisano diagnozę: organiczne schorzenie centralnego układu nerwowego. Rodzice przeżyli szok. Mama opowiedziała o moich kłopotach szefowi częstochowskiego duszpasterstwa akademickiego - ks. Ireneuszowi Skubisiowi, który oprócz modlitwy obiecał szukać pomocy medycznej. Dzięki niemu trafiłam do słynnego prof. Juliana Aleksandrowicza w Krakowie. Profesor bardzo zaangażował się w mój przypadek, ale też nie ukrywał prawdy, powiedział, że SM to choroba, która grozi postępującym paraliżem. W krakowskiej poradni leczono mnie zastrzykami z nitroglanulogenu, dopóki była możliwość wkłucia się w żyły. Potem leczyłam się w Warszawie.
Stało się tak, jak mówił Profesor. Jaga chodziła coraz gorzej. Początkowo podpierała się parasolką, potem szwedką, wreszcie konieczny stał się wózek. Jednak nie poddawała się. Ukończyła Studium Konserwacji Dzieł Sztuki w Tarnowie, po dyplomie rozpoczęła pracę w biurze projektów w Katowicach.
- Moi przyjaciele z DA bardzo pomogli mi w przyjęciu choroby, nauczeniu się życia z nią. Kapłani prowadzący duszpasterstwa w Częstochowie i w Gliwicach potrafili mobilizować swoją pracą, zapalić osobowością. Ks. Herbert Hlubek z gliwickiego duszpasterstwa zaczął chorować mniej więcej w tym samym czasie co ja. Jego zmaganie się z cierpieniem było dla mnie wzorem do naśladowania. To wsparcie, które zresztą trwa do tej pory, było mi bardzo potrzebne. Kiedyś przedeptywałam kilometry bezdroży na pieszych rajdach, teraz dystanse, które mogę przejść, są coraz krótsze. Nie raz i nie dwa słyszałam za plecami - taka młoda i taka pijana, bo zdarzało się, że traciłam równowagę i gwałtownie szukałam oparcia albo upadałam. W takich chwilach miałam ochotę przyczepić sobie kartkę: "Nie piłam alkoholu, to SM". Ale trzeba było się podnieść i iść dalej.
Chociaż ciało coraz częściej sprawiało niespodzianki, nie chciała rezygnować z pracy, z aktywności. Był rok 1980, rodziły się wielkie nadzieje. W biurze założyła Bibliotekę Książki Niezależnej.
- Biblioteka książek zakazanych cieszyła się dużym uznaniem, a kierownik udawał, że o niczym nie wie - wspomina Jaga.
Niestety, choroba robiła postępy. Coraz trudniej było pracować. Lekarz stwierdził, że powinna przejść na rentę. Odejście z pracy zbiegło się z datą 13 grudnia 1981 r. Rozpoczęcie życia jako rencistka oznaczało, że Jaga zaakceptowała swoją niepełnosprawność. Wtedy często powtarzała modlitwę: "Panie, Ty tak wiele możesz. Daj mi radość życia i siłę dążenia do przodu".
Określenia: "w górę" i "do przodu" często pojawiają się w naszej rozmowie, bo Jaga precyzyjnie wie, w którym kierunku powinno biec życie. Dlatego też przejście na rentę nie oznaczało poddania się. Wróciła do rodzinnej Częstochowy, zaczęła żyć według ścisłego programu. Wtedy jeszcze pokonanie dwóch pięter było możliwe. Jaga niezależnie od samopoczucia szła na poranną Mszę św., malowała miniatury, czytała, pisała. Kiedy prawa ręka zaczęła odmawiać posłuszeństwa, wpadła w rozpacz. Potem odkryła, że może wystukiwać tekst na maszynie lewą ręką. Kiedy choroba przykuła ją do łóżka, nauczyła się pisać dwoma rękami, trzymając długopis w prawej, a lewą nadając kierunek. Jest autorką autobiograficznej książki Listy do przyjaciela, wierszy, rozważań Drogi Krzyżowej. W jednym z Listów Jaga napisała: "Cierpienie ma swoją dużą wartość i sens. W świetle krzyża Chrystusa uzyskuje ten właściwy wymiar - wymiar zbawczy... a ja mogę moje cierpienia dołączyć do Chrystusowych... to tak jakby po ludzku, za św. Pawłem je ´uzupełnić´". Takie pojmowanie cierpienia przychodziło stopniowo. Były chwile zwątpienia. Świadczy o nich stary dopisek na marginesie książki poświęconej cierpieniu: "a ja chcę się od tego wykręcić, zwiać, oddalić". W całkiem nowym wymiarze cierpienie zaistniało dla niej, kiedy ofiarowała je w ważnych intencjach: za Polskę i za misje; później dołączyła jeszcze intencje - za młodzież i kapłanów.
Jaga ma szeroki krąg przyjaciół. Z nimi i dzięki ich pomocy wyjeżdża na rekolekcje, wykłady, koncerty, spotkania grupy wspólnotowej osób zdrowych i chorych, działającej przy kościele św. Wojciecha w Częstochowie. Była na ekumenicznych spotkaniach w Rzymie, Paryżu, Wiedniu i Budapeszcie. Lekcjami ze swojej szkoły ducha dzieli się ze słuchaczami Radia Fiat. Dzięki korespondencji ma większy kontakt ze światem. Ileż radości przeżyła, gdy otrzymała w grudniu 2000 r. podziękowanie z Watykanu za swoją książkę, którą ofiarowała Ojcu Świętemu wraz z zapisem osobistych przeżyć. Jaga pozostaje w stałym kontakcie z redakcją Niedzieli, która uhonorowała ją nagrodą "Mater Verbi".
- Ta nagroda pozwoliła mi spojrzeć inaczej na wszystko, co do tej pory napisałam - mówi Jaga. Jest dla mnie bardzo ważna, bo przecież nie chodzę i z trudem piszę, ale cieszę się, że mogę przekazać innym coś z moich doświadczeń i przemyśleń. Chcę się podzielić także moją modlitwą: "Panie, Ty wszystko możesz, nawet mnie uzdrowić, ale bądź wola Twoja".

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Podziel się:

Oceń:

2001-12-31 00:00

Wybrane dla Ciebie

Trwają prace nad dokumentem roboczym „Wytycznych ds. katechezy parafialnej w Polsce”

2025-01-28 06:56

Karol Porwich/Niedziela

Już po raz czwarty obradował Zespół przygotowujący wytyczne dla katechezy parafialnej. W dwudniowym spotkaniu uczestniczyli teologowie i formatorzy pod przewodnictwem bp. Artura Ważnego.

Więcej ...

Joe Biden przyjęty do grona masonów. Czy to oznacza automatyczną ekskomunikę?

2025-01-27 13:11
Joe Biden

Karol Porwich/Niedziela

Joe Biden

Były prezydent USA, którego media przedstawiały jako model „katolika”, 19 stycznia oficjalnie otrzymał członkostwo masońskie.

Więcej ...

Świdnica. Wspólnie przy katedralnym Betlejem

2025-01-29 12:21
Biskup senior w towarzystwie duszpasterzy katedralnych

Hubert Gościmski

Biskup senior w towarzystwie duszpasterzy katedralnych

W ostatnią niedzielę stycznia salka parafialna przy katedrze świdnickiej wypełniła się śpiewem kolęd, wspólną modlitwą i atmosferą radości.

Więcej ...
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najpopularniejsze

Aby Słowo Boże mogło w nas wzrastać, potrzeba...

Wiara

Aby Słowo Boże mogło w nas wzrastać, potrzeba...

Modlitwa św. Tomasza z Akwinu

Modlitwa

Modlitwa św. Tomasza z Akwinu

„Polscy naziści”? Prof. Wojciech Roszkowski ostro o...

Wiadomości

„Polscy naziści”? Prof. Wojciech Roszkowski ostro o...

Skandal! Nowacka:

Wiadomości

Skandal! Nowacka: "Na terenie okupowanym przez Niemcy...

Kielecka Kuria zgłosiła do prokuratury możliwość...

Niedziela Kielecka

Kielecka Kuria zgłosiła do prokuratury możliwość...

Biskup Ważny ukarał księdza, który chodził po...

Kościół

Biskup Ważny ukarał księdza, który chodził po...

Trzeba prosić Boga o dobre oczy, aby widzieć i docenić...

Wiara

Trzeba prosić Boga o dobre oczy, aby widzieć i docenić...

Kanclerz Uniwersytetu Szczecińskiego przyznał, że są...

Wiadomości

Kanclerz Uniwersytetu Szczecińskiego przyznał, że są...

Warszawa: Muzeum Sztuki Nowoczesnej promuje deprawację i...

Wiadomości

Warszawa: Muzeum Sztuki Nowoczesnej promuje deprawację i...