6 maja 1527 r. Rzym zajęły pozbawione dowództwa oddziały niemieckich lancknechtów. W czasie szturmu na Watykan luterańscy żołdacy zabili 100 gwardzistów szwajcarskich broniących papieża Klemensa VII. Dla Gwardii Szwajcarskiej 6 maja przeszedł do historii jako dzień tragedii, a jednocześnie świadectwa bezgranicznej wierności papieżom. Z tego też powodu 6 maja jest dniem, w którym tradycyjnie rekruci składają przysięgę. Również w pierwszych dniach maja 1998 r. czyniono przygotowania do podniosłej uroczystości zaprzysiężenia nowych gwardzistów. Przerwały je strzały, które padły w mieszkaniu komendanta: ok. godz. 21.00 kpr. Cederic Tornay zastrzelił, w napadzie szaleństwa, płk. Aloisa Estermanna i jego żonę Gladys Meza Romero. Był to najsmutniejszy dzień w historii papieskiej Gwardii. Również dla mnie śmierć tych trzech osób była szokiem: Estermanna znałem od 1980 r., a Tornaya spotykałem, gdy pełnił służbę przy wjeździe do Watykanu i na basenie u Ojców Werbistów, z którego korzystają także gwardziści. Może dlatego nie napisałem nic na temat tego wydarzenia ani nie czytałem artykułów, które często były jałowymi spekulacjami uwłaczającymi zmarłym, Gwardii Szwajcarskiej i Watykanowi. Od tamtego tragicznego dnia minęły już 3 lata, mianowano również nowego komendanta, którym jest płk Pius Segmualler. Z okazji tegorocznego święta Gwardii przeprowadziłem z nim krótki wywiad.
WŁODZIMIERZ RĘDZIOCH: - Czy mógłby Pan coś powiedzieć o swoim życiu przed objęciem stanowiska komendanta papieskiej Gwardii Szwajcarskiej?
PŁK PIUS SEGMUaLLER: - Urodziłem się w Lucernie,
stolicy kantonu znajdującego się w środkowej części Szwajcarii. Tam
też chodziłem do szkoły, później studiowałem filozofię i pedagogikę.
Po studiach pracowałem jako nauczyciel w szkole średniej, a następnie
przez 13 lat służyłem w wojsku jako zawodowy oficer (uzyskałem stopień
majora). Jako żołnierz uczestniczyłem dwa razy w misji w Afryce w
ramach kontyngentu ONZ. Przez kilka lat pracowałem w policji w miejscowości
St. Gallen, a następnie zostałem wicedyrektorem organizacji kantonalnej,
której zadaniem było organizowanie obrony cywilnej i zapobieganie
klęskom naturalnym; pracowałem tam do chwili nominacji na komendanta
Gwardii Szwajcarskiej.
Jestem żonaty od 14 lat i mam dwoje dzieci. W Watykanie
mieszkam z całą rodziną.
- W jaki sposób Pan Pułkownik został komendantem Gwardii?
- Tradycyjnie komendanci Gwardii pochodzili z Lucerny,
ponieważ Watykan miał umowę z tym szwajcarskim kantonem. Na początku
więc komendantami byli przedstawiciele miejscowej szlachty, którzy
sami rekrutowali gwardzistów i sami im płacili żołd. Z czasem powierzano
tę zaszczytną funkcję nie tylko szlachcicom, lecz także ludziom pobożnym,
którzy mieli też dużą praktykę wojskową. I tak jest po dzień dzisiejszy.
Po śmierci komendanta Estermanna zaczęto szukać kandydatów
na to stanowisko. Tak się złożyło, że znałem szefa kapelanów armii
szwajcarskiej i to on właśnie zachęcił mnie do złożenia podania.
Wybrano mnie spośród innych kandydatów, których było około 10. Nominację
ogłasza sam papież, chociaż wiadomo, że podania analizowane są w
Sekretariacie Stanu.
- Jaką sytuację zastał Pan Komendant w koszarach Gwardii Szwajcarskiej?
- Przyjechałem do Watykanu 1 sierpnia 1998 r. Wszyscy
byli jeszcze wstrząśnięci tragedią, smutni i przygnębieni, lecz natychmiast
stwierdziłem, że zdecydowana większość gwardzistów to ludzie, którzy
bardzo poważnie traktują swą służbę i są autentycznie oddani Kościołowi.
Na początku wiele czasu poświęciłem na rozmowy z gwardzistami, by
w ten sposób lepiej poznać rzeczywistość. Skonstatowałem wówczas,
że korpus Gwardii był zbyt zamknięty w sobie, odizolowany od otaczającego
go świata. Dlatego należało w jakiś sposób przerwać to odseparowanie,
stworzyć klimat bardziej otwarty. Zauważyłem również ludzi, którzy
- według mojego uznania - nie nadawali się do służby w Watykanie.
Z goryczą stwierdziłem także, że oskarżenia wysuwane
przez niektórych dziennikarzy pod adresem Gwardii Szwajcarskiej to
czyste kłamstwa i oszczerstwa.
- Jakich zmian dokonał Pan Pułkownik, od czasu kiedy został Pan komendantem?
- Mniej więcej po trzech miesiącach zacząłem wprowadzać
pewne zmiany. Przede wszystkim zreformowałem system rekrutacji, który
jest w gestii komendanta. Do 1998 r. w Szwajcarii działało biuro
rekrutacji, lecz ograniczało się ono jedynie do rozpatrywania pisemnych
podań, które składali młodzi ludzi pragnący wstąpić do Gwardii. Postanowiłem
położyć większy nacisk na selekcję rekrutów. Zacząłem wraz z moimi
współpracownikami przeprowadzać rozmowy z kandydatami. Zasięgamy
także opinii miejscowych księży i - gdy zachodzi taka potrzeba -
uciekamy się do pomocy psychologów. Kilka razy w roku jeżdżę do Szwajcarii,
by nadzorować rekrutację. Zadbałem także o reklamę w mediach szwajcarskich,
dzięki której mamy więcej kandydatów, a co za tym idzie - możemy
wybrać osoby naprawdę zdatne do służby Papieżowi.
Następnie zająłem się formacją, która objęła zarówno
prostych gwardzistów, jak i kadrę oficerską. Aby uzyskać fundusze
na ten cel, założyliśmy w zeszłym roku specjalną fundację.
- Na czym polega formacja gwardzistów?
- Przede wszystkim chodzi o szkolenie wojskowe. Rekruci,
którzy przyjeżdżają do Watykanu, mają już za sobą kurs rekrucki w
wojsku szwajcarskim. U nas przechodzą trwające miesiąc szkolenie
specjalistyczne, a następnie, już podczas służby, odbywają regularnie
ćwiczenia.
Druga sprawa to nauka języków. Do tej pory uczono gwardzistów
języka włoskiego, teraz mogą uczyć się także angielskiego. Poza tym
organizujemy kursy komputerowe. Znajomość angielskiego i informatyki
sprawi, że gwardzistom kończącym służbę łatwiej będzie znaleźć dobrą
pracę po powrocie do Szwajcarii. Oficerowie natomiast mają także
wykłady z dziedzin bardziej specjalistycznych, jak technika dowodzenia
czy psychologia.
Nie zapominamy, oczywiście, o intensywnej formacji religijnej,
za którą odpowiada nasz kapelan. Kapelan zajmuje się także działalnością
kulturalną.
- Czasami zarzuca się Gwardii Szwajcarskiej, że w czasach terroryzmu i zamachów bombowych nie jest w stanie spełniać swojej zasadniczej roli, jaką jest obrona papieża, i że stała się jedynie elementem "watykańskiego folkloru". Co Pan Komendant odpowie na tego typu zarzuty?
- Na Placu św. Piotra w czasie audiencji i Mszy św.
ludzie widzą jedynie młodych Szwajcarów ubranych w historyczne mundury
z halabardami w ręku. Lecz jest to tylko jeden z aspektów naszej
pracy, który nazwałbym służbą honorową. Korzystając z doświadczenia,
jakie wyniosłem z pracy w policji, zreformowałem system ochrony Ojca
Świętego oraz wyposażyłem gwardzistów w nową broń. Jest to sprawa
delikatna i nie mogę podawać szczegółów, lecz zapewniam Pana, że
uczyniliśmy bardzo wiele w tej dziedzinie i że jesteśmy w stanie
zapewnić bezpieczeństwo Papieżowi. Trudność polega na tym, że musimy
dostosowywać się do nowych wymagań, a jednocześnie czynić to w sposób
prawie niezauważalny - nie mogę dać gwardzistom, którzy towarzyszą
Papieżowi w czasie publicznych wystąpień, karabinów maszynowych!
Chciałbym podkreślić także inny aspekt sprawy: rekruci
przysięgają, że oddadzą swe życie za papieża.
- Dziękuję za rozmowę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu