...na rogu alei żywych
i nowego świata
pod stukającym dumnie obcasem wzbiera jak kretowisko
cmentarz tych którzy proszą
o pagórek pulchnej ziemi
o nikły znak znad powierzchni
(Zbigniew Herbert,
Cmentarz warszawski)
"Socjotechnika nie odstępuje człowieka"
Reklama
Chciałbym, przynajmniej w części, zaprosić do refleksji nad
socjotechniką. Nie jestem fachowcem, zatem unikać będziemy naukowych
terminów, przez co, jak ufam, refleksja stanie się nieco mniej nudna
dla lektorów.
Tym, co zainspirowało temat, był bardzo mądry, przewidujący,
ale i przerażający artykuł Niewolnicy przyszłości pana Ziemkiewicza
w tygodniku Wprost (22 kwietnia 2001 r.).
Nie ma potrzeby przytaczać artykułu, chętni mogą po niego
sięgnąć. Generalnie - Autor stara się udowodnić tezę, że "niewolników
nie skuwa się dziś kajdanami. W zupełności wystarczą telefony komórkowe". To niewolnictwo, które możemy dziś obserwować na ulicach miast,
zza szyb samochodu, ma cechy plagi. Wprawdzie użyteczność telefonu
jest ewidentna, rozmowa jako znak pamięci lub troski o drugiego człowieka
jest czymś pięknym i krzepiącym, ale socjotechnika nakręca reklamę
i już małe dzieci zamęczają rodziców prośbami o zakup takich właśnie
telefonów. Potem nastolatkowie, karmieni inną strawą pokarmową, kupują
je dla szpanu. To niby ich dowartościowuje. Przygodni świadkowie
zaczną pewnie roić w mózgu wizje o ich umiejętnościach bycia "nowoczesnymi",
może o bogactwie ich rodziców, może w ten sposób zainteresują dziewczyny
czy w przypadku odwrotnym - mężczyzn.
Tu dochodzimy do momentu, gdzie można spotkać się z twierdzeniem,
że to światowa moda. Tak by to wyglądało - ot, nacieszą się i wreszcie
wrócą do normalności. Też tak myślałem z dziesięć, piętnaście lat
temu. Czasem mówiłem, obserwując zmiany w kulturze i obyczajowości,
że to chwilowe. Porównywałem ten stan do sytuacji wyzwolenia z obozów
niewoli. Ludzie głodni mogli po raz pierwszy od wielu lat zaspokoić
głód. Przestrzegano, zalecano opanowanie. Wielu nie posłuchało. Trochę
podobnie - jak sądziłem - wygląda sprawa po wyjściu z niewoli komunizmu.
Rzeczy i sprawy, które do tej pory były niedostępne, można było brać
pełnymi garściami. Módlcie się - zachęcałem - by nie zdominowały
istotnych wartości.
Niestety, współczesny człowiek musi walczyć nie tylko
z naturalną słabością i skłonnością do grzechu. Musi podjąć heroiczną
wprost walkę z tymi, którzy wmawiają, że to nie grzech, a ostatecznie
oferują taką ilość grzechowego "towaru", że oprzeć się naprawdę trudno.
Zatem socjotechnika nie odstępuje człowieka, kiedy ten
osiągnie pewien, powiedzmy, rozumny wiek; komórka przestaje być modą,
staje się sposobem życia. Wielkie koncerny wmawiają swoim pracownikom
- praca ponad siły, wyzysk czy niewolnictwo przez stulecia kojarzyły
się z biedą. Wiek XXI zmieni to diametralnie. Do najcięższej harówki
zmusza dziś bowiem ludzi nie bieda, ale bogactwo. A bogactwo to czas
łapany na gorąco. Przed dwoma laty, kiedy pojawił się problem ubezpieczeń,
można było tę sytuację doskonale obserwować. Bruker, inaczej mówiąc
agent firmy ubezpieczeniowej, koniecznie przyjeżdżał i przymilnie
witał klienta, drażniąc jego nozdrza drogą wodą toaletową. Nieskazitelnie
ubrany, rozpoczynając rozmowę przepraszał, że będzie miał obok siebie
telefon komórkowy i... że może z niego skorzystać... bo zas to pieniądz.
Ten pieniądz w wyżej przytoczonym obrazie to była konieczność zapisania
jak największej liczby chętnych. Nagrody były najpierw jakby znane
- złote pióro, złota spinka. Kiedy agent podejmował działania, zniewalano
go czymś cenniejszym. Opowiadał pewien ksiądz, jak kilkakrotnie namawiano
go na akces do jakiegoś programu ubezpieczeniowego. Trochę nieprzekonany,
trochę lękając się o ryzyko - odmawiał. Wreszcie pani, która o to
prosiła, odezwała się wprost: - Proszę nie odmawiać, brakuje mi tylko
jeszcze jednej osoby i ksiądz może nią być. Ksiądz zgłosi swój akces,
a ja w nagrodę za tydzień jadę na Antyle.
To tyle, co można wiedzieć z autopsji, z obserwowania
świata dostępnego dla przeciętnego człowieka. Autor artykułu we Wprost
roztacza tę wizję głębiej, aż do żądań życia wspólnego w danym koncernie.
Przytoczmy na zakończenie jeden fragment, bardzo ciekawy: "Haniebnego
epizodu w dziejach USA, za jaki uważamy dziś niewolnictwo, nie byłoby,
gdyby wcześniej wynaleziono telewizję. Pokazywanie w niej amerykańskiej
plantacji jako miejsca, gdzie można się wręcz kąpać w szklanych paciorkach,
uczyniłoby zbędną całą armię łapaczy, handlarzy i właścicieli więziennych
statków".
Doczekaliśmy telewizji i musimy mieć świadomość, że jeden
program zastąpić może wielu kusicieli, ludzi pragnących zawładnąć
naszymi umysłami.
W tym kontekście nie trzeba przekonywać o mądrości Herberta,
który ujmuje się, ujawniając istnienie "tych, którzy proszą o pagórek
pulchnej ziemi". Ta prośba skierowana jest na róg "alei żywych i
nowego świata" - ludzi, którzy wiedzą, co jedynie słuszne. Do tych,
którzy chcą socjotechnikę wykorzystać dla własnych celów.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Niebezpieczne wartościowanie
Wiemy, że każda zbrodnia jest grzechem i nie należy jej wartościować
narodowo czy wyznaniowo. To wartościowanie spowodowało istną paranoję.
Wydawało się, że nie wrócą czasy takiego upodlenia i pogardy, by
dziecko donosiło na ojca, rodak na rodaka. Nie zginęły. Wywołuje
się je tylko bardziej "cywilizacyjnie". Oto można przeczytać w jednym
z tygodników, który już Prymasa Wyszyńskiego chciał uczyć jedynie
słusznej drogi, nic innego jak doniesienia: mordowano w Szczebrzeszynie.
Donosi Polak, jak można sądzić. Pozostawia sakramentalną, obowiązującą
już adnotację, że robiono to za przyzwoleniem Niemców, ale "w łapaniu
i mordowaniu ofiar wzięli udział niektórzy Polacy, dużo więcej wzięło
udział w grabieniu".
"O pagórek pulchnej ziemi" proszą ofiary, ale i żyjący.
Reakcje, nadmierna jednostronność pociąga za sobą zachowania odwrotne
- pryskają wszelkie zasługi i autorytety: Nowaka-Jeziorańskiego obwinia
się o kolaborację z Niemcami. Nie robi tego człowiek nieznany, mało
poważny. Autorem opinii jest ktoś, komu ufa wielu Polaków. Przywołuje
poważne argumenty. Jakie będą tego konsekwencje? I dzieje się to
na kilka dni przed spotkaniem środowisk polonijnych.
Nieszczęścia Żydów, ale i cierpienia Polaków, których
nie da się odwrócić, źle owocują, bo zbudowane na fałszywych oskarżeniach,
rodzą dzisiejszą nienawiść, niepotrzebne antagonizmy wśród Polaków
i nieufność wobec Żydów, którzy jeszcze wczoraj, przedwczoraj, pracowali
dla dobra dialogu między narodami. Mogą zaowocować światową pogardą,
ale wcześniej czy później ludzie otworzą umysły i serca, zaczną gardzić
wszystkimi. Oby nie doszło do nowych fal nienawiści między narodami.
Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę - mówi mądrość wieków. Co robić,
byśmy się nie pozabijali i nie poranili? Mówić i żyć prawdą!
W niewielkim artykule o morderstwie w Radziłowie osoba
urzędowa, bo dyrektor Biura Edukacji Publicznej, doszukując się motywów
zachowania Polaków, napisał: "Motywami były z jednej strony zemsta
za czasy okupacji sowieckiej - której ofiarami w ogromnej większości
przypadków padali zupełnie niewinni ludzie...". Rodzi się pytanie
- dlaczego nie nazwano źródeł tego odwetu. Skoro Polakom wylicza
się błędy, nazywając je wielekroć i dokładnie, skąd nagle skłonność
do eufemizmów w innych sytuacjach? Dlaczego nie dopowiedzieć, że
najczęściej były to niewinne polskie kobiety, dzieci. Grzechem i
zbrodnią jest każde morderstwo. Także to dokonane w odwecie, w nienawiści,
z poczucia krzywdy.
Z drugiej strony - w tej samej gazecie obszerny artykuł
o pruchnickiej tradycji topienia kukły Judasza. Od lat się to odbywało.
Na "zatroskane" pytanie o stosunek do Żydów w Pruchniku dziennikarz
otrzymał odpowiedź, że żadnych pogromów tu nie było, a nawet wielu
Żydów uratowano. Ciekawa jest relacja zamieszczona w przemyskiej
Niedzieli, a opowiadająca o heroizmie mieszkańców Głuchowa k. Łańcuta.
Cała wieś przechowywała Żydówkę z dziećmi, i to przez całą wojnę.
Pozostała wśród nich do końca swych dni. Spoczęła na miejscowym cmentarzu.
Nikt z wioski nie doniósł, nie współpracował z okupantem.
Co robić w czasach, kiedy nawet Biblię chcą niektórzy "
pisać na nowo", poprawiać, uładzać pod poprawną politycznie linię?
Świadkowie
Uwierzyć Bogu i ludziom, wiernym - świadkom. Takim świadkiem
jest niewątpliwie Ojciec Święty. Mówił do całego świata w tegorocznym
Dniu Zmartwychwstania: "Z radością i zachwytem odkryjcie dziś na
nowo, że świat nie jest już w niewoli nieuchronnych wydarzeń. Nasz
świat może się zmienić: pokój jest możliwy, nawet tam, gdzie od bardzo
dawna ludzie walczą i giną. Wy, mieszkańcy wszystkich kontynentów,
z Jego grobu, już na zawsze pustego, zaczerpnijcie siły, aby pokonać
moce zła i śmierci, a wszelkie poszukiwania i postęp techniczny i
społeczny oddać w służbę lepszej przyszłości dla wszystkich".
Za słowami kroczą czyny. Nie bacząc na protesty różnych
środowisk prawosławnych w związku z planowanymi pielgrzymkami papieskimi,
Jan Paweł II zaprosił na wspólne świętowanie metropolitę Włodzimierza
z Kijowa.
Pokój jest możliwy, stanie się możliwy, jeśli język socjotechniki,
usiłowania wprowadzenia ludzi w permanentny stan wojny zostaną przemienione
w język modlitwy.
Zdzisław Nowicki, polski ambasador w Kazachstanie, opisuje
wzruszające wydarzenie. Niedaleko Sankt Petersburga jest miejscowość
Lewaszowska Pustosza. W czasach terroru stalinowskiego rozstrzelano
tam 46 tys. ludzi. Wśród pomordowanych dominują Rosjanie, ale już
następną grupą narodowościową są Polacy, po nich Białorusini, Finowie,
Żydzi, Ukraińcy, Litwini, Łotysze, Estończycy, Niemcy. Jesienią 1992
r. był na cmentarzu tylko jeden niewielki krzyż. Na uroczystość składania
kwiatów przyjechały tysiące bliskich, którzy po latach dowiedzieli
się o miejscu ostatniego pobytu na ziemi swoich najbliższych. Kiedy
zakończyła się oficjalna uroczystość... - ale oddajmy głos Panu Ambasadorowi: "...zupełnie niespodzianie podeszła do nas niemłoda kobieta. Wyraźnie
skrępowana, zapytała:
- Panowie jesteście polskimi konsulami?
- Tak, jesteśmy. W czym możemy pani pomóc?
Pytanie zadała nam po rosyjsku, odpowiedź padła więc
również w tym języku i tak już kontynuowaliśmy rozmowę.
- Czy jesteście, panowie, katolikami?
- Tak, jesteśmy.
- A czy moglibyście pomodlić się ze mną przy krzyżu?
- Pani jest katoliczką?
- Tak, jestem katoliczką, rodzice ochrzcili mnie w tej
wierze.
- Czy pani jest Polką?
- Mój tatuś był Polakiem, mamusia - Żydówką, oboje pochodzili
z Rygi, ale ja urodziłam się w Leningradzie. Rodzice przyjechali
do Piotrogrodu w czasie wojennych ewakuacji i już tu zostali.
- Pani nie zna polskiego?
- Póki tatuś żył - rozmawialiśmy w domu po polsku. Tylko
po polsku.
Wtedy była sroga zima, to było 8 lutego 1938 r. - miałam
zaledwie dziewięć lat, ale pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj.
Tatuś poszedł, jak co dzień do pracy. I już nie wrócił. Nam powiedziano,
że jako polski szpieg dostał dziesięć lat bez prawa pieriepieski,
na Kołymie. Później już mnie poinformowano, że zmarł tam na raka
wątroby w 1941 r., a kilka tygodni temu dotarła do mnie wiadomość,
że rozstrzelano go jeszcze w lutym, wtedy....
- A mama?
- Jak go zaaresztowali, to mamusia szybko dowiedziała
się, że to za narodowość. Nie mogłyśmy wtedy już rozmawiać po polsku,
byłyśmy rodziną wroga ludu. Później przyszła blokada i mamusia zmarła
z głodu. Ja przeżyłam w dietdomie, sama nie wiem jak. Przeżyłam i
zachowałam pamięć. Nigdy też nie przestałam się modlić.
Podeszliśmy do krzyża i nasza rozmówczyni rozpoczęła
czysto po polsku Anioł Pański. Później Wieczny odpoczynek i Pod Twoją
obronę - wszystko po polsku.
- Pani pięknie mówi po polsku!
- Niestety, nie. Modlę się po polsku. Całe życie, nawet
wtedy, kiedy zabrali mojego tatusia, w tajemnicy przed sąsiadami,
modliłyśmy się z mamusią po polsku. Inaczej nie potrafię. Dla mnie
język polski, język mojego dzieciństwa, na całe życie pozostał językiem
modlitwy".
Jaki będzie język naszych współczesnych dziewięciolatków?
Język miłości czy nienawiści, współczucia, przeproszenia za zło,
czy odwetu i mściwego upokarzania? Czego ich uczymy? Gdybyśmy rozmawiali
językiem Przykazań Bożych, nie byłoby ludzkiej krzywdy, czymś oczywistym,
nie naruszającym niczyjej godności i pamięci byłaby modlitwa za pomordowanych
i mordujących. Spektakularny czasem język socjotechniki nie przynosi
pokoju pomordowanym, nie niesie w sobie rękojmi godnej przyszłości
tym, którzy żyją.
Dwa lata temu było na świecie 1 mld 38 mln katolików.
W bezpośrednie prace apostolskie zaangażowanych jest 3 mln 862 tys.
osób, w tym 4482 biskupów, 405 tys. kapłanów i 2,45 mln katechetów.
Gdybyśmy wszyscy podjęli wysiłek wypracowywania języka
modlitwy, stałby się on jednocześnie językiem dialogu i miłości.
Warto to zrobić w imię pamięci o cmentarzach "tych, którzy
proszą o pagórek pulchnej ziemi".