Kiedy się grzebie epokę,
Żałobnych nie słychać pieni.
Pokrzywa, oset i łopuch
Jedynym jej upiększeniem.
I tylko grabarze nielicho
Trudzą się, praca nie czeka!
I cicho jest, Boże, tak cicho,
Że słychać, jak czas ucieka.
A potem wypływa ona
Jak trup na wiosennej rzece,
Lecz matki syn nie rozpozna
I wnuk na nią spojrzeć nie chce.
I głowy chylą się niżej,
Wciąż chodzi księżyca wahadło.
(Anna Achmatowa)
Na granicy "światów"
Reklama
Za kilka dni powitamy miesiąc wrzesień. Są to dni coraz rzadziej,
coraz mniej refleksyjnie wspominanej rocznicy początku najtragiczniejszej
w dziejach wojny. To o tamtych dniach pisała Achmatowa w zamieszczonych
powyżej smutnych strofach swego wiersza. Wydawałoby się, że już nie
bardzo pasują do dzisiejszych czasów. A jednak. Kończy się kolejny
tydzień. Słoneczna wakacyjna sobota. Z rynku miasta dobiega straszliwy
hałas. Upał kusi otwarciem okien. Jednak mało wpada przez nie powietrza.
Jest natomiast cała brudna kaskada huku i przedzierających się przez
mechaniczne decybele wulgarnych słów. Docierają wszędzie i wszystko
przenikają, burzą pokój, jak w wierszu poetki. Przylegające do rynku
ulice zapełnione są młodzieżą. Agresywną, zgodnie z wzorcami tłoczonymi
w ostatnich dziesięciu latach przez filmy podobno "nowoczesne", przez
muzykę rockową i przez różne Woodstocki. Od czasu do czasu, z konieczności
jakby, idą chodnikami także ludzie dorośli. Wracają z kościoła lub
z ostatnich, przedniedzielnych zakupów. Uważny obserwator bez trudu
dostrzeże na ich twarzach lęk. Oszołomiony młodzieniec, chwiejąca
się od nadmiaru "procentów" alkoholu dziewczyna - nie rozpoznają
w przechodzącej - swojej sąsiadki, koleżanki matki. Nie kłaniają
się. Toczą swój wulgarny dialog, jakby wokół byli sami niedosłyszący.
I to szczególne milczenie jest najboleśniejsze. Wstrząsa. Ludzie
nie poznający siebie. Żyjący jakby w innych wymiarach świata. Takie
sceny prowokują pytanie o przyszłość.
Achmatowa kończy swój wiersz słowami:
"A więc nad poległym Paryżem
Śmiertelna cisza zapadła".
Trudno oprzeć się tej myśli, obserwując tu i gdzie indziej
podobne zachowania. Ciśnie się na usta pytanie - czy zawsze tak było,
czy to spowodował wymyślony, dla zastąpienia Dekalogu, slogan promowanej
swawoli "róbta, co chceta", czy konflikt pokoleń zawsze obfitował
w taką brutalność? Czy to normalne i zdrowe, że odchodzący świat
ludzi starych umiera w takim milczeniu? W milczeniu, które jest lękiem
odbierającym odwagę skargi, że ten nowy świat nosi na sobie ślady
potu, wysiłku i ofiar tych, którzy się dziś boją?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Kult pragmatyzmu zagrożeniem wartości
W obszernym artykule niegdysiejszego mentora komunistów, ministra
oświaty sprzed kilku lat, czytamy słowa: "Wartości mają wielkie znaczenie,
gdyż bez nich działalność polityczna staje się oportunistycznym wyścigiem
do władzy, korzyści materialnych, popularności. Jednak polityka nie
może być jedynie demonstrowaniem wartości, lecz winna być ich skuteczną
realizacją".
Ten moralizatorski passus służył zdeprecjonowaniu zrywów
powstańczych, które - zdaniem autora - były wzniosłe, lecz pozbawione
pragmatycznej myśli. W tym duchu pragnie rehabilitować tych, którzy
do powstań nie przystąpili, ale także bliskich sobie, którzy w imię
pragmatyzmu, bez szacunku dla wartości zdecydowali się na wprowadzenie
stanu wojennego.
Na kolejnej stronie owego dziennika - tekst byłej współredaktorki
Znaku, która polemizuje z listem pasterskim jednego z biskupów. Przytoczmy
fragment pozornie niewinnej polemiki: "Co ja na to? Ja, owieczka,
która naprawdę nie zamierzam kąsać, chcę tylko dokładnie obwąchać
paszę, roztrząsając, co się jej proponuje". A co poradzić, kiedy "
owieczka" straciła "węch" i nie rozróżnia paszy zdrowej od zatrutej?
To dobry pretekst, by porozmyślać o aksjologii, językiem
prostym mówiąc - o wartościach.
Czy popularność za wszelką cenę?
Reklama
Jako pierwszą obserwację stawiam nurtujący od lat problem:
czy godzi się udzielać wywiadów, publikować teksty, czyli reklamować
własne przemyślenia i własne nazwisko, na łamach obcych mi lub obcych
kulturze ogólnoludzkiej pism?
Zasadnicze pytanie domaga się zasadniczej odpowiedzi.
Jest pozytywnym znakiem, że w skompromitowanym, brudnym tygodniku
nie pojawiają się poważne nazwiska szanujących się ludzi. Ale czy
w antyklerykalnym dzienniku bądź tygodniku powinny jawić się teksty
księży biskupów i poważnych, szanujących się autorów? Jest to pewnie
nie tylko mój osobisty problem i warto się nim podzielić. Wiem, że
publikowanie na łamach gazety niezbyt szanującej Dekalog może być
wyrazem dialogu, chęci przekonania do zasad etycznych, do prawdy
- ale jak się zachować, kiedy gazeta ta permanentnie kłamie, manipuluje
i prowadzi swoją niszczycielską, aczkolwiek zakamuflowaną robotę?
Wiem i rozumiem tęsknotę ludzi pióra do kontaktu z czytelnikiem i
wprost życiową potrzebę czytania własnych tekstów wydrukowanych w
poczytnych pismach, ale jak to wszystko pogodzić z wiernością ideałom,
konsekwencją życiową i miłością "tych, którzy nam źle czynią", którzy
źle czynią wszystkim?
Nie da się zamknąć ust, "złamać pióra", ale lepiej jest
zdjąć królewski aksamit butów, zanim się wejdzie na błotnistą drogę.
Bose nogi umyje się łatwiej. Ale znów z drugiej strony, co to za
król, który chodzi boso i zna właściwości błota? - bliżej jest prawdy,
bliżej człowieka biednego, upokorzonego, słabego...
Pisząc na duchowo obcych łamach, powinno się zachować
szczególną odpowiedzialność za redakcję i czytelników i tym głębiej
realizować misję ewangelizacji, zgodnie z zaleceniem: "nastawaj w
porę i nie w porę, wykazuj błąd, napominaj..." (por. 2 Tm 4, 2).
Przed tygodniem pisałem o decyzji prezydenta USA pozwalającego
na eksperymenty biologiczne, etycznie nie do przyjęcia. Pragmatyzm
nakazał decyzję, którą podjął. Aksjologia ostrzega, że to początek
niedobrej drogi. Owszem, badania finansowane z kieszeni podatników
mogą doraźnie pomóc iluś osobom. Jednak spirala badań może doprowadzić
do sytuacji trudnej dziś do przewidzenia. Odkrycia starożytnych malowideł
ujawniają, że już wówczas ostrzegano przed naruszaniem zasad moralności.
Na jednym z odkrytych obrazów widać obcujących ze sobą mężczyzn,
a zaraz potem jest rycina śmierci. Obrazy te ostrzegają przed chorobą,
jaką niesie pogarda dla moralności. I cóż z tego, że otrzymaliśmy
takie ostrzeżenia. Relatywizm moralny spowodował, że na te choroby
umiera rocznie tysiące tysięcy, a ilu z nich umiera na wieczność...nikt
nie jest w stanie określić liczby. Oszukujemy się, że to dzieje się
gdzieś daleko. Zagrożenie zbawienia tkwi w naszej bliskości.
Świat wartości jest bardzo delikatny. Nie znosi pogardy.
Domaga się pełnego poszanowania. Dlatego chwała tym, którzy porzucając
wyrafinowany pragmatyzm, narażają się na śmieszność. Ich głos wołający
na puszczy daje nadzieję uratowania tego, co istotne.
Owoce wierności wartościom
Spójrzmy zatem na te niepragmatyczne, zdaniem przywołanego
autora, zachowania. Ośmieszony przez jednego z redaktorów św. Maksymilian
Kolbe poszedł do głodowego bunkra za ojca rodziny. Tak nakazywało
mu jego poczucie wartości. Pragmatyzm podpowiadał, że to nie ma najmniejszego
sensu. Nie wiadomo, czy rodzina Gajowniczka przeżyje wojnę. Pewne
było natomiast, że mimo strat, wojna nie zniszczy dzieła Ojca Maksymiliana.
Właśnie po zakończeniu wojny potrzebny będzie jego medialny trud.
To poważne usprawiedliwienie dla bierności. A jednak jak kiedyś,
o czym nieśmiało się przypomina, otworzył bramy klasztoru dla tysiąca
prześladowanych Żydów, tak teraz zamyka się w straszliwych okolicznościach
na swoją ostatnią misję.
Ksiądz Popiełuszko otrzymywał sygnały o możliwości opuszczenia
Ojczyzny i wyjazdu za granicę. Pragmatyzm kazał tę ofertę przyjąć.
Cóż wszak znaczył wówczas jeden duszpasterz wobec potęgi militarnego
ramienia stanu wojennego. Aksjologia kazała pozostać na pozornie
straconych pozycjach. Kościół i Polska ma jednak niezwykłego świadka,
a wkrótce będzie miała nowego błogosławionego. Tak każe wierzyć historia.
A cóż powiedzieć o innych kapłanach i tylu ludziach, którzy tylko
w swoich środowiskach żyją w pamięci tych, dla których poświęcili
swoje życie!
"Jestem zniechęcona" - kilkakrotnie powtarza się w artykule
wspomnianej polemistki pasterskiego listu. Wszyscy jesteśmy zniechęceni.
Dziś bardziej niż wtedy, kiedy żona jednego z polityków wypowiedziała
te słowa: "jesteśmy zniechęceni". A mówiła przed rokiem: "Miałam
naiwne wyobrażenie, że jeśli ktoś piastuje jakieś stanowisko, to
przede wszystkim zależy mu na dobru publicznym. Stawia sobie cele
i próbuje je realizować. Ale często okazuje się, że wcale tak nie
jest. Jest rzesza działaczy, dla których istotny jest sam fakt kręcenia
się w tyglu publicznym".
Mamy zatem dwa wyjścia - uznać, że tygiel stanie się
nieodłącznym elementem naszego życia publicznego i źródłem pogardy
ze strony państw sąsiednich, lub znaleźć ludzi, którzy porzucą chocholi
taniec i staną w obronie wartości. Inwazja pragmatyzmu każe wątpić
w takich ludzi. Poczucie, że każdy człowiek posiada własny świat
wartości, nakazuje jednakże szukać herosów, idealistów.
31 października 2000 r. Jan Paweł II ogłosił św. Tomasza
Morusa patronem rządzących i polityków. Ten XVI-wieczny kanclerz
Anglii, o względy którego zabiegał król Henryk VIII, poniósł śmierć
męczeńską wraz z biskupem Janem Fisherem i 18 duchownymi, dlatego
że nie zgodził się na oderwanie Kościoła w Anglii od Stolicy Apostolskiej,
wskutek małżeńskich kłopotów króla. Henryk VIII do końca zabiegał
o to, aby Tomasz oficjalnie zaakceptował jego niesakramentalny związek
i związaną z nim decyzję o oderwaniu od Rzymu. Warto przytoczyć rozmowę,
jaką z inicjatywy króla przeprowadził z kanclerzem królewski zausznik
Rich:
"Rzecz to powszechnie wiadoma, panie Morus, żeś jest
człowiekiem mądrym i uczonym zarówno w prawach tego kraju, jak i
w innych rzeczach, proszę cię zatem, Sir, pozwól mi na tę śmiałość,
iż przedstawię ci - w uczciwym zamiarze takie pytanie: przypuśćmy
- mówił - że parlament wydałby ustawę, wedle której cały kraj miałby
uznać mnie za króla; czy wówczas, panie Morus, nie uznałbyś mnie
za króla?
Tak Sir - odparł Tomasz Morus - uczyniłbym to. Przypuśćmy
zatem - mówił dalej pan Rich - że parlament wydałby ustawę, wedle
której cały kraj miałby uznać mnie za papieża; czy wówczas, panie
Morus, nie uznałbyś mnie za papieża? Co się tyczy twego pierwszego
pytania - odparł sir Tomasz Morus - to parlament ma prawo wnikać
w wewnętrzne sprawy doczesnych władców; zanim jednak odpowiem na
drugie, pozwól przedstawić sobie inny przypadek: przypuśćmy, że parlament
wyda ustawę, iż Bóg nie ma być Bogiem; czyż wówczas, panie Rich,
powiesz, że Bóg nie jest Bogiem? Nie, Sir - odparł - tego bym nie
uczynił, gdyż żaden parlament nie ma władzy stanowienia takich praw.
Tak samo - rzekł sir Tomasz Morus, jak doniósł o tym pan Rich - żaden
parlament nie może uczynić króla głową Kościoła".
Wierny sumieniu Tomasz takiej zgody wyrazić nie mógł,
co stało się pretekstem do oskarżenia go o zdradę.
Dziś, kiedy przeżywamy gorycz spowodowaną antagonizmami
w sferach rządowych, niepokój budżetowego "kataklizmu", warto, aby
słowa te przemyśleli nasi parlamentarzyści, których obdarzyliśmy
zaufaniem. Jednocześnie dla wyborców jest to także inspiracja do
wysiłku rozpatrzenia się wokół nowych kandydatów. Św. Tomasz był
pierwszym "świeckim" kanclerzem Anglii. Też wydawać by się mogło,
że nie sprosta zadaniu. Jednak jego głębokie umiłowanie prawdy, ciągłe
doskonalenie życia duchowego doprowadziły do heroizmu, który porzucił
pragmatyczne rozważania na rzecz wierności. Byłoby wielkim zaniedbaniem
przyjęcie tezy, że w Polsce nie ma ludzi bezkompromisowych wobec
świata aksjologii. Są, tylko giną w odmętach medialnych szumów, powielanej
mody. Świat, który ginie, o czym wspomniałem na wstępie, można wskrzesić.
Potrzebna jest do tego nasza wspólna wola, społeczny wysiłek samodzielnego
myślenia, potrzebne obudzenie sumień.
Przed laty starano się wmówić, że Prymas Wyszyński nie
dorasta do swoich czasów. Głosy te wychodziły ze środowiska mieniącego
się katolickim. Sługa Boży bardzo bolał nad tym. Z jednej strony
rodziły nieufność niektórych ludzi Kościoła, wątpiących w słuszność
działań Wyszyńskiego, z drugiej - wyzwalały krytykę ze strony pewnych
kręgów inteligencji i podważały autorytet nauczycielski pasterza
Kościoła. Przyszedł jednak moment, kiedy należało powiedzieć "nie"
za cenę trzyletniego więzienia. Pragmatyzm ma swoje granice, aksjologia
nie zna takiego pojęcia jak "mniejsze zło" czy "półprawda". Dziś
jedna z ówczesnych antagonistek Prymasa przyznaje w wywiadzie-rzece,
że nie miała rozeznania, była zbyt młoda. A jednak podpisywała się
pod kalumniami. Obyśmy nie musieli przeżywać goryczy, zrodzonej z
lenistwa, z niechęci do samodzielnego i perspektywistycznego myślenia.
Nie ustawać w zmaganiach o dobro
Widzę potrzebę i możliwości zaktywizowania społeczeństwa. Są
księża, parafie, ruchy i stowarzyszenia katolickie, jest Radio Maryja
i sieć rozgłośni diecezjalnych. Widzimy, że są w stanie pomóc w rozmodleniu
społeczeństwa i doraźnym pobudzeniu ludzi do wspólnoty z cierpiącymi
i potrzebującymi. Z przykrością muszę zauważyć, że mimo wysiłków,
daleko jesteśmy od poważnej, pogłębionej formacji i rozwiązania kwestii,
które są w "zasięgu ręki", jak chociażby udział chrześcijan w niedzielnej
Mszy św., szacunek wobec dnia Pańskiego czy życzliwość codzienna
bądź opanowanie brudnego języka. Bezradnie patrzymy na nowoczesną
formę niewolnictwa, jaką jest przydrożna prostytucja, i zarobek wołający
o pomstę do nieba, jaki z tego czerpią stręczyciele. Bezradni zdajemy
się być wobec złodziei małych i wielkich, wobec przemytu i mafii
i tylu innych epidemii moralnych. Trzeba, żeby o nich wiedzieli parlamentarzyści
i wyborcy i żeby chcieli ich rozwiązania, żebyśmy wszyscy poznawali
i uznawali aksjologię, czyli hierarchię wartości.
Włoski ksiądz Oreste Benzi, który od wieku lat pomaga
zniewolonym kobietom z ulicy, powtarza charakterystyczne słowa: "
Nie boję się siły złych ludzi, przeraża mnie natomiast milczenie
uczciwych". Warto to przemyśleć: bezczynność paraliżuje dobro.