Co roku od dziesięciu lat, razem z pielgrzymami z Warszawy, w grupie "16" idą dzieci z Żytomierszczyzny na Ukrainie pod opieką ks. Jerzego Skwierczyńskiego. Wyróżniają się nie tylko symbolami narodowymi, ale i wiekiem. W tej 40-osobowej grupie przeważają dzieci 11- i 12-letnie. Są bardzo dzielne, a przecież żeby dotrzeć do Warszawy, musiały najpierw spędzić kilkanaście godzin w autokarze. Może to młodość daje im tyle sił, a może wiara w to, że ich prośby zostaną wysłuchane. A za tymi intencjami często kryją się ludzkie dramaty wyrosłe z sytuacji, w jakiej przyszło im żyć. U stóp Pani Jasnogórskiej złożą przede wszystkim błaganie o nawrócenie rodziców. Mają nadzieję, że Matka Boża przytuli ich i zabiorą do swoich domów choć odrobinę ciepła i matczynej miłości.
Zaczęło się od "Niedzieli"
Tradycja pielgrzymowania tej grupy zaczęła się w 1990 r. w naszej Niedzieli. Ks. inf. Ireneusz Skubiś odwiedził parafię ks. Skwierczyńskiego pod Kielcami. Już wtedy ks. Jerzy miał kontakt z Ukrainą i właśnie oczekiwał na grupę 40 chłopców, którzy mieli przyjechać do Polski przed Wigilią. Ks. inf. Skubiś zaprosił pielgrzymów do Częstochowy. Tu przyjęciem dzieci zajął się ks. Zdzisław Gilski. I tak się to zaczęło. Do dziś ks. Skwierczyński z wdzięcznością wspomina, jak jechał z obawą, gdzie się zatrzymają i jak to będzie, a w Częstochowie czekało na nich aż 80 rodzin, które chciały wziąć dzieci na święta do domu. Potem co roku cztery grupy z Ukrainy przyjeżdżały do Częstochowy.
"Strojka kościoła" jako lekarstwo
Ks. Skwierczyński przygotowywał się do wyjazdu na misje do
Afryki. Został jednak wysłany na Ukrainę. Kiedy tam przybył, usłyszał
od ks. Jana Purwińskiego - obecnego biskupa - słowa: "Tu też są misje.
Tu jest Twoja Afryka". Już 10 lat żyje, pracuje z tymi ludźmi i wie,
że gdyby ich opuścił, nie mieliby żadnego kapłana. Duszpasterską
opieką obejmuje 5 parafii: Bykówka, Marianówka - to dwie większe;
i mniejsze: Jawne, Jałyszuł, Niwna i Tołsza. Szkoły polskiej na tych
terenach już nie ma, jedynie w jednej ze szkół ukraińskich jest możliwość
nauki języka polskiego. Dlatego ksiądz zaprasza polonistkę na zajęcia
do parafii. Tym sposobem wiele dzieci mówi po polsku. I właśnie te
dzieci są przyszłością parafii i wiary na Ukrainie.
Żytomierszczyzna należała do Polski od 1569 r. W 1793
r. znalazła się w zaborze rosyjskim. I już do Polski nie wróciła.
Jednak w Żytomierzu i okolicach mieszkało wielu Polaków. Najstarsi
ludzie pamiętają jeszcze, jak rodzice uczyli ich języka polskiego.
Jednak oni nie potrafili już przeciwstawić się sowieckiemu antypolonizmowi
i przekazać wartości i polskie tradycje swym dzieciom. Gdyby nie
te staruszki - mówi ks. Skwierczyński - nie byłoby życia na parafiach,
nie byłoby nawet kościołów! Bo sami ludzie stawiają kościoły i bardzo
często prace budowlane wykonują 70-letnie staruszki. Kiedy jedna
z nich poszła do miejscowego lekarza i powiedziała, że praca przy
kościele sprawia, że czuje się lepiej, wypisał jej na recepcie obok
leków zalecenie: "strojka kościoła". Najgorzej jest z pokoleniem
średnim. Ono nie jest związane z Kościołem ani katolickim, ani prawosławnym (
nawet ci, którzy deklarują się jako prawosławni). Stąd dzieci z takich
rodzin czują się odpowiedzialne za swoich rodziców. I dlatego przyszły
na Jasną Górę w ich intencji. Wierzą, że gdy rodzice się nawrócą,
to tata przestanie pić, mama wyzdrowieje, a przede wszystkim mama,
tata i dzieci staną się prawdziwą rodziną, czego tak bardzo im brakuje.
Z Berdyczowa do Częstochowy
Dzieci, które chcą przyjechać na pielgrzymkę do Polski, jest
bardzo dużo. Trzeba jednak wybrać tylko 40, bo księdza nie stać na
dwa autokary. Jednym z kryteriów jest kondycja fizyczna. Sprawdzianem
jest 3-dniowa piesza pielgrzymka do Berdyczowa, którą prowadzą klerycy
z Płocka. W lipcu dzieci przyjeżdżają do polskich rodzin. Te, które
są pierwszy raz na takim wyjeździe, mogą nie tylko "dotknąć" Polski
i polskości, ale zobaczyć, przekonać się, jak wygląda prawdziwa rodzina,
relacje rodzinne, czego nie mają w domu. Jedna z dziewczynek podczas
takiego pobytu u rodziny pochwaliła się księdzu, że pani, u której
mieszkała, pocałowała ją, czego nigdy nie zrobili jej rodzice.
Dopiero po takim przygotowaniu, po uczestnictwie w katechezach
mogą jechać do Częstochowy. Rodzice, mimo że sami w 80, 90 procentach
nie chodzą do kościoła, nie robią trudności, zgadzają się na to,
żeby dzieci poszły na pielgrzymkę. Większość dzieci szła pierwszy
raz. Towarzyszył im kleryk Jerzy Bugajenko z seminarium pod Kijowem.
Jak podkreślał, dzieci są zdyscyplinowane i rozmodlone.
Nie jest to jedyna grupa z Ukrainy w pielgrzymce warszawskiej.
Za tabliczką z numerem "16" idzie też 45-osobowa grupa dorosłych
z ks. Jerzym, 25-osobowa grupa dzieci z Żytomierszczyzny prowadzona
przez paulinów oraz grupa 62 osób z Kijowa, która przyjechała dzięki
pomocy Wspólnoty Polskiej. Ks. Skwierczyński jest z dziećmi i podczas
drogi, i podczas posiłków, i podczas odpoczynku. Wszystkim, co dostają
od życzliwych ludzi, uczą się dzielić, a każdy, kto ofiaruje im różańce
czy książeczki, jest proszony o adres, by potem mogły podziękować,
bo ksiądz uczy dzieci wdzięczności za każdą życzliwość.
Kiedy żegnałam się z dziećmi podczas ich ostatniego noclegu
w sanktuarium Matki Bożej Miłosierdzia we Mstowie pod Częstochową,
zapadał już zmrok, pielgrzymi szli spać. Te dzieci na kolanach na
placu kościelnym głośno i czystą polszczyzną odmówiły modlitwę. Na
chwilę zamarło całe zamieszanie pielgrzymkowe, starsi zaczęli podchodzić,
włączać się w modlitwę i z wielkim szacunkiem, ze łzami w oczach
patrzyli na to młode pokolenie Polaków ze Wschodu, którzy swoją obecnością
i postawą w takich chwilach zmuszają nas do pielgrzymki w głąb siebie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu