Tak się składa, że pod koniec wakacji (27 sierpnia) Kościół
wspomina św. Monikę, matkę, która przez ponad trzydzieści lat modliła
się o łaskę nawrócenia syna. Pewnie była wysłuchana znacznie wcześniej,
ale Augustyn, korzystając z wolności, łaski tej długo nie przyjmował.
W końcu przyjął i ów dzień był chyba najszczęśliwszym dniem w życiu
Moniki. Zanim umarła, zdążyła jeszcze wypowiedzieć słowa, które znalazły
się w Wyznaniach jej syna: "Niczego już nie spodziewam się na tym
świecie. To jedno zatrzymywało mnie dotąd, że chciałam, zanim umrę,
widzieć cię chrześcijaninem katolikiem. Bóg hojniej mnie obdarował,
bo zobaczyłam, że wzgardziwszy powabami świata, stałeś się Jego sługą".
Św. Monika jest patronką wszystkich matek, które opłakują
grzechy swoich dzieci. Jej modlitwa łez stanowi wspaniały przykład
nadziei pomimo wszystko. Myślę, że nie jest łatwym doświadczeniem
dla rodziców patrzeć na życiową klęskę syna czy córki. Nie jest łatwo
patrzeć na moralny upadek dziecka, które dobrze czy źle, ale jednak
się kocha. Trudno być mimowolnym świadkiem, jak dziecko plącze sobie
i komuś życie, jak wpada w nałóg, jak odchodzi do sekty, jak wiąże
się z rozwodnikiem, jak się uzależnia. Nie jest łatwo patrzeć, jak "
kość z kości" i "krew z krwi" gubi się i pogrąża niejako na własne
życzenie - nie mogąc wiele zrobić! Ten ból bezradności rodzi często
w rodzicach dozgonne poczucie winy. Oto grzechy ojców przeszły na
synów! Jak mówi prorok: "Rodzice jedli dzikie owoce, a dzieciom ścierpły
zęby". Grzech się udzielił, bo taka jest natura zła - przenika niemal
osmotycznie.
Jest więc mądrością Kościoła, że przypomina tę świętą
kobietę właśnie teraz, kiedy wielu młodych ludzi wraca z wakacji.
Rodzice witają swoje dzieci. Wielu spostrzega, że są ubogacone wewnętrznie
i wypoczęte. Wielu jednak rodziców powita, ale nie pozna swoich dzieci.
Wielu nie powita, bo nie wrócą. Bo zostały w jakiejś sekcie, urzeczone
np. mantrą czy osobowością jakiegoś guru, bo weszły w świat tej czy
innej subkultury, bo uzależniły się afektywnie, bo zaczęły "brać",
bo zaślepione grą zmysłów i wrażeń dały się komuś poprowadzić donikąd!
Przecież na polu namiotowym, na molo, na stadionie, w dyskotece,
na Przystanku Woodstock, na mrągowskim Pikniku Country, w berlińskiej "
paradzie miłości", w internetowych kafejkach, w salach kinowych -
dorośli wodzą ich bez przerwy na pokuszenie, gotowi łamać ich niewinność
i wstyd. Gotowi ośmielać i przełamywać wszelkie tabu, z którym młodzi
wyszli z domu. Ogłuszeni krzykliwą muzyką, ośmieleni presją i luzem
otoczenia, szukają akceptacji za wszelką cenę, nawet jeśli miałoby
się to skończyć kacem, salą rozpraw czy poprawczakiem.
Nie jest moim celem opisywanie świata pokus młodego człowieka,
ale refleksja nad sytuacją, kiedy młodzi ludzie wracają, tak jak
Augustyn, oczarowani, a przez to rozczarowani, urzeczeni, a przez
to uwiedzeni! Jaka powinna być wtedy reakcja rodziców?
Pierwsze, co powinni sobie uświadomić: że ich reakcja
jest reakcją na fakty dokonane i właśnie dlatego bywa spóźniona!
Zło już się dokonało! Pierwszy kieliszek, pierwszy papieros,
pierwszy "skręt", inicjacja seksualna, seans spirytystyczny, uwiedzenie,
lektura "Mein Kampf" czy "Biblii szatana", ćwiczenia jogi czy medytacja
transcendentalna itp. Wszystko to się dokonało i albo było zaspokojeniem
dziecięcej ciekawości, albo będzie początkiem trudnego procesu, który
skończy się nie wiadomo kiedy i jak. Może jest to pierwszy zwiastun
kryzysu!
Drugie, co warto sobie uświadomić: że dziecko konfrontowane
z pytaniami rodziców uruchamia wszystkie mechanizmy obronne!
Pierwszy to mechanizm zaprzeczenia: nie biorę, nie palę,
nie spotykam się itp. Kiedy to przestaje wystarczać, bo pojawiły
się dowody oczywistego kłamstwa, dziecko zaczyna minimalizować problem:
to było tylko raz, nic się nie stało, wiem, co robię, inni robią
to samo itp. W istocie ta strategia jest bałamutna i samobójcza.
Ma uśpić uwagę rodziców. Ma ich uspokoić. Ma wmówić im, że nie mają
do czynienia z żadnym problemem dziecka i że ich obawy są przesadzone
i na wyrost. A ten właśnie moment wymaga roztropnej i niezwykle konsekwentnej
czujności. Może się okazać początkiem równi pochyłej! Kiedy pytania
nie ustają, mechanizmem obronnym staje się pełne agresji poczucie
niezależności: to moja sprawa, to moje życie, nikt mi nie będzie
mówił, co mam robić itp. Nie obejdzie się bez trudnych rozmów, bez
trzaskania drzwiami, a nawet szantażu ze strony dziecka: bo sobie
coś zrobię. Dziecko reaguje wtedy jak usidlone, zranione zwierzę.
Nie rozumie, że ta ręka akurat nie chce ranić, lecz uwolnić!
Trzecia istotna kwestia, o której rodzice zapominają,
to fakt, że na pewnym etapie życia dziecka znaczenie rodziców ulega
przewartościowaniu.
Ważniejsza jest wtedy grupa rówieśnicza, idol, przyjaciel,
poradnik z kolorowego świerszczyka dla młodych gniewnych, po prostu
ktoś z zewnątrz. Dziecko ma rozbudzoną ciekawość. Widzi, że świat
rodziców to kraina zakazów i powinności, to kraina zasad i wartości,
czyli ograniczeń. Natomiast wszystko na zewnątrz kojarzy się z przyzwoleniem.
Stąd to napięcie: dom ogranicza, wszystko inne wyzwala! Młodzi wtedy
jeszcze nie wiedzą, że z reguły dom to najbezpieczniejsze miejsce
z możliwych. Poza i potem nie będzie już tak bezpiecznie! Jeśli rodzice
nie ulegną dla "świętego spokoju", jeśli wykażą się konsekwencją,
jeśli nie zrezygnują z wartości i zasad w imię małoletnich kaprysów,
jeśli zachowają jedność między sobą - będą jak falochron silniejszy
od fali!
Czwarta sprawa niezwykle ważna - dziecko jest kuszone
przez demona!
Przecież np. narkomania jest dziełem szatana. Mamy więc
do czynienia nie tylko z problemem psychologicznym czy środowiskowym,
ale z problemem chorej duszy, z problemem dręczonego sumienia. Oto
młody człowiek wszedł w grzech, czyli w konflikt nie tylko z nami
- rodzicami, ale przede wszystkim z sobą samym, ze wspólnotą Kościoła
i z Bogiem. Zaczął życie prawdziwe zamieniać na pozorne. Zaczął tworzyć
sobie świat fikcji, świat substytutów, świat ucieczki od odpowiedzialności.
Dodatkowym problemem jest ubezwłasnowolnienie i zanik motywacji.
Jeden z psychoterapeutów powiedział mi, że nałóg jest
tak inteligentny, jak osoba, która go ma. Im większa inteligencja,
tym większe uzależnienie. Podobno narkoman może zostawić ponad sto
pięćdziesiąt śladów swojego uzależnienia, aż strach pomyśleć o dziesiątkach
masek, które przywdzieje, aby się ukryć! Tu nie wystarczą terapie, "
wszywki", "odtrutki" - tu potrzebna jest łaska Boża! Rodzice tylko
wtedy mogą podjąć się swoistego "egzorcyzmu", jeśli sami są wolni
i jeśli sami są w stanie łaski. Potrzeba postu i modlitwy - ponieważ
niektóre rodzaje demonów można wypędzić tylko tak!
Piąta kwestia - dziecko w okresie dojrzewania przechodzi
radykalne przeobrażenie - larwa zmienia się w motyla!
Dlatego chce za wszelką cenę opuścić kokon. Jest delikatne,
wręcz słabe. Wiele rzeczy w nim się zawaliło, a te, które powstają,
nie muszą być lepsze. Pojawiają się paradoksy i sprzeczności: superkrytycyzm
wobec innych i bezkrytycyzm wobec samego siebie, nadmiar emocji z
niedoborem myślenia, odwaga z brakiem rozwagi, mocne słowa z brakiem
argumentów.
Tu niezbędny jest jakiś autorytet. Ale ponieważ o autorytety
coraz trudniej, rodzicom zaczyna brakować siły przekonania.
Ostatnia sprawa - kryzys dziecka jest wyzwaniem dla całej
rodziny! Może trzeba zmienić wiele, może nawet wszystko, aby dziecko
na nowo "udomowić". Przecież nie ucieka od nadmiaru prawdziwej miłości!
Przecież nie wyrzuca go z domu nadmiar prawdziwej troski i akceptacji!
Raczej jest to konsekwencja błędów, zaniedbań i utraty wiarygodności.
Raczej jest to kwestia koncentracji rodziców na samych sobie, nadmiernego
zaangażowania się w życie zewnętrzne kosztem rodziny. Raczej jest
to konsekwencja odkładania w czasie, na jakieś potem, którego nie
ma, spraw dzieci. Odsyłania ich pod adresy zastępcze. Karmienia ich
tanimi afektami - "protezami" miłości. Mówiąc językiem Ewangelii, "
dziecko prosi o chleb, a zamiast chleba dostaje kamień, prosi o rybę,
a zamiast ryby dostaje węża" (por. Mt 7, 9-10). Wartości pozorne
zamiast prawdziwych!
Jeśli to trwa długo, pojawi się w rodzinie efekt śnieżnej
kuli, która im dłużej toczona, tym szybciej stanie się lodową górą.
Zderzenie z nią, mówiąc delikatnie, jest ryzykiem!
Oczywiście, to nie wszystko, co można i należałoby powiedzieć
- potraktujmy to raczej jako zaproszenie do dyskusji! A zanim oskarżymy
kogokolwiek, że ukradł nam młode pokolenie, że je zdemoralizował
i wykorzystał, zapytajmy samych siebie: Czy jako dorośli zrobiliśmy
wszystko, co można i należało zrobić, aby młodzi nie chcieli uciekać
z tzw. dobrych domów lub żeby mieli odwagę wrócić, wiedząc, że mają
dokąd i do kogo?
Monika - wzór zatroskanej matki - wymodliła swojemu synowi
powrót na łono Kościoła i utrzymanie więzi z rodzinnym domem. Teraz
- jako święta - modli się o taką łaskę dla każdego zagubionego dziecka.
Pomóż w rozwoju naszego portalu