W życiu chrześcijan są takie chwile i takie sytuacje, gdy oślepieni
- niczym św. Paweł w drodze do Damaszku - nagłym promieniem Miłości,
muszą upaść na twarz. Nie są w stanie inaczej przeżyć tego przemożnego
doznania. Dociera do nich cząstka wspaniałości Boga, cząstka istoty
Jego oddania człowiekowi. Mnie zdarzyło się parę razy "paść na twarz"
wobec wspaniałości Kościoła, tego największego daru Chrystusa dla
nas. Nie ma tu potrzeby wyliczać wszystkich okoliczności.
Tak jak dla wielu Polaków stanowiły je, nade wszystko,
pielgrzymki Ojca Świętego, jedyne w swoim rodzaju połączenie miłości
i geniuszu Głowy Kościoła, piękna liturgii duchowego poruszenia i
entuzjazmu uczestników tych spotkań. Bóg daje znaki tak hojną ręką,
w czasie, gdy wielu ludzi jest przekonanych, że trudy życia są ponad
ich siły.
Jedną z dziedzin największej biedy i zaniedbania jest
w naszym kraju opieka medyczna i społeczna nad osobami chorymi psychicznie.
Każdy, kto odwiedzał miejsca zwane szpitalami czy domami opieki dla
tych osób, długo nie może otrząsnąć się z przygnębienia. W jakiś
zdumiewający i bardzo niepochlebny dla naszego systemu społecznego
sposób, obrazy wyniesione stamtąd nasuwają inne, sprzed ponad czterystu
lat. Św. Jan Boży zobaczył w Grenadzie w 1539 r., z bliska, w Szpitalu
Królewskim nędzę i upodlenie chorych psychicznie, skazywanych na
zamknięcie w miejscach odosobnienia, gdzie przykuwano tych ludzi
łańcuchami do ściany, a główną stosowaną terapią było ich bicie.
Dzisiejsze oddziały psychiatryczne państwowych szpitali w Polsce
nie są tego rodzaju katowniami. Jednak panujące w nich warunki nasuwają
wyraźne analogie. Chronicznie niedoinwestowane, ubożejące z każdym
dniem, wyposażone w źle wentylowane, niewygodne i obskurne pomieszczenia.
Na ubogie wyżywienie pacjentów ledwo wystarcza tu pieniędzy, na sensowną
terapię - poza podstawową farmaceutyczną - już prawie zawsze nie.
Niewiele jest pejzaży w polskiej opiece zdrowotnej i socjalnej równie
beznadziejnych. Cierpienia psychicznie chorych często nie znajdują
zrozumienia u personelu, ich samotność jest tu spotęgowana. Sami
lekarze - choć są pośród nich ludzie wspaniali - ulegają w jakiś
sposób nastrojowi beznadziejności, poczuciu braku wyjścia z zaklętego
kręgu, odczłowieczonej atmosferze tych placówek. Niezrozumiani, zaniedbani
w sensie zdrowotnym, fizycznym i duchowym pensjonariusze chodzą na
co dzień w obszarpanych piżamach, nie dba się o ich toaletę. Stłoczeni
w ciasnocie przypominają więźniów. Wszystko to, co można wyczytać
z ich twarzy, potwierdza tylko to porównanie.
Kiedy więc spotyka się ludzi dotkniętych tymi chorobami,
którzy są radośni, pełni życia, a przy tym starannie i czysto ubrani,
ogoleni i pachnący, nie sposób krzyczeć niemal ze zdumienia. Nie
trzeba dodawać, że takich ludzi spotkać można jedynie w Kościele.
I tu musimy "paść na twarz", widząc jego wspaniałość, mądre, autentyczne
pochylenie nad człowiekiem: najtrudniejszym z trudnych, najbiedniejszym
z biednych. Dane mi było zobaczyć Dom Pomocy Społecznej dla chorych
psychicznie i umysłowo, prowadzony przez Zakon Szpitalny św. Jana
Bożego, czyli Bonifratrów w Zebrzydowicach pod Krakowem. Co się składa
na jego fenomen? Czterysta lat tradycji, poświęcenie i wysokie kompetencje
Braci? Niezwykle sprawna organizacja życia Domu, wszechstronne, nowoczesne
formy terapii (łącznie z terapią warsztatową na najwyższym poziomie:
chorzy malują, tkają, szyją, zajmują się stolarstwem i szewstwem
- co kto lubi - korzystają z hipoterapii)? To wszystko byłoby za
mało, żeby stworzyć ośrodek powrotu do życia, do pełni istnienia,
mimo nieuleczalnej najczęściej choroby, także do życia duchowego
- na takim poziomie. Potrzebna jest jeszcze miłość. A tej nie zdobędzie
się bez Pana Jezusa. Jeśli więc mówię o wspaniałości Kościoła, to
właśnie mam na myśli to jedyne w swoim rodzaju połączenie miłości
z fachowością, gospodarskiej, mądrej zapobiegliwości z nowoczesną
wiedzą medyczną, zwyczajnej dobroci, która staje się "zaraźliwa".
Nawet mieszkańcy wioski - nierzadko zatrudnieni przy utrzymaniu klasztoru
i gospodarstwa - stają się braćmi i przyjaciółmi chorych, zapraszają
ich na święta do swoich domów, dzielą się tym, co mają najcenniejszego,
swoim czasem, swoją prywatnością. Brat dyrektor Domu - Feliks Borkiewicz
oprowadził mnie po wszystkich oddziałach dla chorych, łącznie z tym
najcięższym, gdzie przebywają ludzie dotknięci nieodwracalnym kalectwem
umysłowym. Zapewne nie uwierzyłabym, gdybym nie dotknęła tej rzeczywistości:
ci, dla których świadomość świeckich ma zarezerwowane pogardliwe
określenie "kadłubki", którzy nie potrafią nawet mówić, wydając tylko
nieartykułowane dźwięki, potrafią bezbłędnie odpowiadać miłością
na miłość.
Bonifratrzy mają dla nich cały zestaw gestów i słów miłości,
opanowany z wielką maestrią. Tak oto potwierdza się prawda, której
nie chce uznać współczesny świat: tylko Kościół potrafi właściwie
docenić i chronić godność ludzką. Dostrzec w najbiedniejszej, najskromniejszej
istocie ludzkiej całe bogactwo złożone tam przez Stwórcę.
Przedmiotem dumy duchownych i świeckich pracowników Domu
- zgodnie z tradycją Bonifratrów świeccy pracują ręka w rękę z zakonnikami
- są warsztaty terapii zajęciowej. Widziałam urzekające prostotą,
piękne przedmioty sztuki użytkowej i pełne ekspresji obrazy malowane
przez chorych. Starannie oprawione, wyeksponowane na ścianach Domu
stanowią najlepszy dowód, że twórczość jest szansą ludzi cierpiących
i zarazem wspaniałą nagrodą dla ich opiekunów i terapeutów. Rozmawiałam
z osobami prowadzącymi terapię zajęciową - to nie są tylko pracownicy,
którzy zarabiają tu na życie, to ludzie przeżywający wszystkie wzloty
i upadki swoich podopiecznych, towarzyszący im w ich zmaganiach ze
swoją chorobą, ludzie całkowicie spełnieni zawodowo, szczęśliwi,
bo maksymalnie zaangażowani w swoją pracę.
Uderzające jest fizyczne piękno zebrzydowickiego Domu.
Chorzy mieszkają w Pałacu Zebrzydowskich i w obiektach dobudowanych
współcześnie na potrzeby Domu. Siedemnastowieczny pałac z przepiękną
kaplicą, refektarzem, z malarstwem najwyższej próby, jest perłą architektury.
Spośród obrazów najbardziej przemówił do mnie ten, który przedstawia
św. Jana Bożego w chwili śmierci, tulącego do siebie krucyfiks z
czułością, podobną do tej, jaką dostrzegłam w relacjach między Bonifratrami
a ich podopiecznymi. Pałac jest darem rodziny Zebrzydowskich dla
Zakonu Szpitalnego. Cały zespół zabytkowy, wraz z pięknym ogrodem
malowniczo utkanym wśród podkrakowskich wzgórz, sąsiaduje z sanktuarium
Ojców Bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej. W całym środowisku społecznym
tych miejscowości: Zebrzydowic i Kalwarii Zebrzydowskiej czuje się
oddziaływanie tych ośrodków życia duchowego. Jest coś w uprzejmości
ludzi, ich kulturze, pieczołowitości, z jaką dbają o swoje domy i
miejsca pracy - Kalwaria jest tradycyjnym centrum stolarstwa meblowego;
Zebrzydowice słyną z szewstwa - co nie jest przypadkowe, co nasuwa
myśl o źródle, z którego ludzie czerpią siły do solidnej pracy, do
dbałości o swoje rodziny.
Chorzy z Zebrzydowic nie spędzają w swoim Domu całego
roku. Bracia organizują im letni wypoczynek w górach lub nad morzem.
W klasztorze działają słynne z kulinarnego kunsztu na całą okolicę
panie kucharki. Chorzy są tu więc jak dzieci pod skrzydłami kochających
rodziców, którzy dbają, by im "ptasiego mleka" nie zabrakło.
Warto poznać niezwykłą biografię św. Jana Bożego, żeby
zrozumieć to wszystko. Św. Jan był założycielem pierwszego na świecie
szpitala dla psychicznie i umysłowo chorych, w którym wreszcie nie
byli oni bici i zakuwani w kajdany jak najgorsi przestępcy. Święty
i jego pomocnicy, bracia i ludzie świeccy, nosili ich na rękach,
myli, karmili i leczyli z największą miłością. Gdy zważy się, jakim
przełomem w systemie lecznictwa i opieki było powstanie takich miejsc,
można będzie spojrzeć na wszystko to, co dzieje się dziś w zebrzydowickim
Domu - a jest on jedną z kilku tego typu placówek Bonifratrów w Polsce
- inaczej, nie jak na ewenement. Okaże się to jeszcze jedną stroną
zwykłej, codziennej wspaniałości Kościoła.
* * *
Znane jest wielkie uznanie, jakie żywi dla działalności
Bonifratrów Jan Paweł II. W 1979 r. na audiencji członków Kapituły
Generalnej powiedział: "Do jednej rzeczy chciałbym Wam dodać odwagi,
ponieważ jest pilną i aktualną, a z drugiej strony jest na pewno
obecną w Waszych sumieniach i w Waszym poczuciu odpowiedzialności.
W czasie, kiedy życie człowieka narażone jest z wielu stron przez
różne fakty niehumanitarne, wy jesteście promotorami oraz tymi, którzy
gwarantują wyższe i lepsze poziomy człowieczeństwa. Jest to szczególnie
ważne w sektorze chorych i cierpiących, którym staracie się czynić
wszystko, co najlepsze. W pewnym sensie powiedziałbym, że nie ma
nic bardziej ludzkiego, jak ból, który odsłania głęboki wymiar stworzenia
ziemskiej egzystencji i daje szczególną okazję schylenia się z miłościwą
pobłażliwością ku cierpieniom braci potrzebujących".
Zaś w kwietniu 1981 r. Ojciec Święty, odwiedzając dom
generalny Bonifratrów na Wyspie Tybrzańskiej w Rzymie, powiedział: "
Jakiś poemat miłości, zaparcia się siebie, służby dla drugiego człowieka
Bonifratrzy zapisali, począwszy od tego pamiętnego dnia 25 marca
1581 r., kiedy to bracia zaczęli leczyć i dbać o biednych tego miasta.
Nie zapomnę też dzieła, cichego i dyskretnego, a tak bardzo skutecznego,
jakie pełnicie w Aptece Watykańskiej, od czasu gdy papież Pius IX
w 1874 r. powołał was do tzw. nocnej służby w Watykanie".
Przyjmując Bonifratrów 11 grudnia 1982 r., Jan Paweł
II zauważył: "Przypomnijcie sobie dramatyczną i wzruszającą scenę
Męki, kiedy Piłat, ukazując Jezusa zranionego, skrwawionego, uwieńczonego
cierpieniami, powiedział ludowi: Ecce homo. Kiedy w swoich szpitalach,
izbach chorych, aptekach widzicie osobę cierpiącą, zagubioną, smutną,
wtedy wy, oświeceni wiarą, mówicie: Ecce Christus (...) Powołaniem
bonifraterskim jest więc nie tylko służyć chorym, ale też świadczyć
o Chrystusie i prowadzić ludzi ze swego kręgu działania do wiary
i do zbawienia. W przeciwnym razie opieka nad chorymi przeradza się
łatwo w zawód".
Wszystkim, którzy zechcieliby wesprzeć dzieło Bonifratrów
w Zebrzydowicach, podajemy numer konta: Bank Spółdzielczy Kalwaria
Zebrzydowska 81190001-505-27006-1/6.
Pomóż w rozwoju naszego portalu