IZABELA MIKUŁA: - Panie Waldemarze! Poznałam Pana jako bohatera niezwykłego wyczynu. Udało się Panu popularnym "Antkiem" - jednosilnikowym dwupłatowcem - oblecieć świat. Wychowana na romantycznej poezji, z podziwem patrzę na tych, co "wznoszą się nad poziomy, a okiem słońca ludzkości całe ogromy mogą przeniknąć z końca do końca" .
Jest Pan też twórcą obrazu Matki Bożej Loretańskiej
- Patronki lotników. Jest Pan obdarzony wieloma talentami, ale nawet
przez twórczość - związany z lotnictwem. Proszę powiedzieć, jak do
tego doszło?
WALDEMAR MISZKURKA: - Wszystko zaczęło się na dawnym
lotnisku Gądów Mały we Wrocławiu. Obecnie jest to dzielnica ulic
nazwanych imionami osób związanych z lotnictwem: Bolesława Orlińskiego,
Stanisława Skarżyńskiego, Eugeniusza Horbaczewskiego, i stoi tam
kościół z kaplicą lotników. Gdy miałem siedem lat, jako zuch szczepu "
Błyskawica" 9. Drużyny Lotniczej, odbyłem pierwszy lot nad Wrocławiem.
Po kilku latach zaczynałem skakać na spadochronie, a w wieku 16 lat,
w lipcu 1967 r., odbyłem pierwszy samodzielny lot na szybowcu "Czapla"
.
- Przyciąganie ziemskie to nie tylko grawitacja, to pokonywanie zwyczajnych ludzkich trudności, które niekiedy stają się kłodą na drodze. Czy tam, w górze, jest inaczej?
- Widzenie świata z lotu ptaka to jedyne w swoim rodzaju przeżycie. W powietrzu są nieco inne drogowskazy i rzeczywiście nie ma tego, co tu ogranicza, a czasem przeszkadza. Tam jest przestrzeń poddająca się woli i technice wypracowanej przez człowieka. Dokładnie po trzydziestu latach od pierwszego startu, na jubileusz pięćdziesięciolecia dwupłatowca AN-2 wyprodukowanego w Mielcu, spoglądałem nie na skrawek wrocławskiej ziemi, ale na kontynenty, które przemierzałem w locie dookoła świata. W skromnym ułamku zapisała to towarzysząca nam kamera. Organizatorem był "Promlot" - organizacja Promocji Lotnictwa Polskiego.
- Proszę powiedzieć, jak to się stało, że odkrył Pan w sobie zdolności plastyczne?
- Już w dzieciństwie interesowałem się rysunkiem
i malarstwem. Moje prace zdobiły często szkolny korytarz. Ukończona
w 1972 r. "Szkoła Orląt" w Dęblinie i praca pilota samolotów transportowych
w Dowództwie Wojsk Lotniczych w Poznaniu nie osłabiły tej drugiej
pasji. Zawsze lubiłem zwiedzać wystawy malarstwa, miałem ulubionych
malarzy i szkoły. Szkoda, że w tamtych czasach nie uzyskałem zgody
na wyjazd do Paryża i poznanie dzieł słynnego Luwru. Sztalugi i farby
towarzyszyły mi zawsze w wolnych chwilach, a gdy w Państwowej Wyższej
Szkole Sztuk Plastycznych w Poznaniu otwarto wydział zaoczny, wywalczyłem
zgodę dowództwa na studiowanie. Studia ukończyłem w 1982 r. Ciągle
latając, podjąłem pracę nauczyciela rysunków.
Początek lat osiemdziesiątych to czas bogaty w przeżycia,
nastroje i trudności... Nie mogłem latać w żadnej instytucji lotniczej
- ani wojskowej, ani cywilnej. Mogłem natomiast opuścić kraj.
Przebywałem w Kanadzie, Meksyku, utrzymując kontakt tylko
z moją mamą.
- I wtedy znowu przypomniał Pan sobie o farbach i sztalugach?
- Tak. W Meksyku wystawiłem kilka swoich obrazów
na wystawie tematycznej Macierzyństwo,
kilka sprzedałem.
- Ale skąd pomysł, żeby namalować święty obraz, który już jest przedmiotem kultu, a z pewnością jako "święty obrazek" wejdzie do wydawnictw dewocjonaliów?
- Tam, skąd pierwszy raz wzniosłem się w górę, a
gdzie teraz stoi kościół-pomnik 46. Międzynarodowego Kongresu Eucharystycznego,
pw. św. Maksymiliana Kolbego, przy skrzyżowaniu ulic Bolesława Orlińskiego
i Eugeniusza Horbaczewskiego, powstał Klub o tkliwej nazwie "Loteczka"
. Skupia on polskich lotników, młodych i sędziwych, rozrzuconych
po różnych miejscach świata. Raz w roku, na początku grudnia, na
spotkanie z seniorem okresu wojny, asem polskiego lotnictwa - gen.
Stanisławem Skalskim przyjeżdżają wszyscy, którzy mogą. Przyjeżdżają
także rodziny pilotów i sympatycy. Uczestniczą w uroczystym nabożeństwie,
któremu najczęściej przewodzi o. Dominik - lotnik kapucyn.
W tym kościele powstała kaplica lotników, a ja zdecydowałem,
że namaluję obraz. I znów po dziesięciu latach przerwy wziąłem pędzel
do ręki i zacząłem mieszać farby.
- Tajemniczość i cudowność dodają uroku opowieściom
i legendom. Przewodnicy wprowadzając pielgrzymów do sanktuarium Matki
Bożej w Loreto, ukazują wkomponowany w okazałą świątynię "Święty
Domek" z Nazaretu, znak Zwiastowania i Wcielenia Syna Bożego. Archeolodzy
stwierdzają jego dawność, artyści w różnym kształcie ukazują jego
wędrówkę w powietrzu lub na falach morskich, nadzorowaną przez Matkę
Bożą, ale nie wyjaśniają ani czasu, ani okoliczności zdarzenia.
Papież Benedykt XV ogłosił w 1920 r. Najświętszą Maryję
z Loreto Patronką podróżujących samolotami i odtąd czczą Ją jako
swoją Opiekunkę lotnicy, a także wygnańcy i emigranci. A Pan jest
realizatorem całkiem nowego obrazu. Skąd ta inspiracja?
- Był duży kłopot ze zdobyciem odpowiedniego wizerunku.
Dopiero z Biura Radia Maryja w Toruniu otrzymałem obrazek, który
posłużył mi za wzór. Starałem się także poznać inne obrazy - w Krakowie,
Hodlu, Gołąbiu k. Dęblina. Realizowałem jednak własne wyobrażenie.
Samo wydobycie postaci z przestrzeni ołtarza i uniesienie jej w obłoki
jak na dawnych drzeworytach, a równocześnie zachowanie wierności
strukturze i idei postaci przysporzyło mi wiele trudu.
Kompozycja, drapowanie szaty zbliżone są do oryginału,
ale elementy lilijki i orła to symbole harcerskiego dzieciństwa i
polskości. Gest ręki Dzieciątka jest ostrzeżeniem dla tych, którzy
podejmują się pokonania przestworzy.
- Moją uwagę przykuwa twarz. Jest to twarz młodej, mocnej, polskiej dziewczyny. Myślę wtedy o Krystynie Krahelskiej - młodziutkiej autorce piosenki "Hej, chłopcy, bagnet na broń...", która tuż przed wojną była modelem warszawskiej Nike. Jest również autorką pięknej "Modlitwy o Stacha", który był lotnikiem i trwał wtedy w śmiertelnym boju o Polskę. Los jego jest nieznany. Ona zginęła w Powstaniu Warszawskim. Czy Pan, Panie Waldemarze, miał takie zapatrzenie w kogoś?
- Tak. Jest to twarz młodej, polskiej, ślicznej dziewczyny.
- Czy obdaruje Pan któryś z naszych rzeszowskich kościołów obrazem Madonny - Patronki lotników?
- Podjąłem ryzyko na wyraźne życzenie kolegów. Czy
wykonam podobny obraz po raz drugi?
Musi przyjść stosowna chwila.
- Szczęść Boże!