Był z nami zaledwie 2 lata i 2 miesiące. Z niepokojem patrzyliśmy,
jak niezwykła aktywność duszpasterska, obfitująca w rozliczne wydarzenia
i inicjatywy, gwałtownie niszczyła siły Biskupa Jana. Jako bliscy
współpracownicy dostrzegaliśmy narastające zmęczenie, widoczne na
jego twarzy. "Przy takim trybie życia daleko nie zajedzie" - dawało
się słyszeć zewsząd. Nikt nie miał jednak dość śmiałości ani siły,
by próbować wpłynąć i powstrzymać narastającą spiralę jego duszpasterskiego,
doskonale przekładającego się na media, zaangażowania.
Skierowano do mnie, jako do jego wikariusza, wprost sformułowane
prośby, aby spróbować "porwać Księdza Biskupa gdzieś na miejsce ustronne",
gdzie mógłby nieco odpocząć. Sugerowano, żeby to zrobić szybko i
żeby miejsce odosobnienia było dość dalekie, "by nie mógł szybko
powrócić...".
Pewnego dnia sam Biskup Jan zwrócił się do mnie ze słowami: "
Księże Stanisławie, jestem śmiertelnie zmęczony, czuję się źle, potrzebuję
odpoczynku". Przystąpiłem więc natychmiast do działania. Mój wybór
padł na Afrykę Południową. Od kilku lat przebywa tam misjonarz, mój
wychowanek, ks. Zdzisław Hendzel. Będzie dobrym przewodnikiem - pomyślałem.
Aby Biskup Jan mógł trochę odpocząć również od mojej twarzy, zaprosiłem
do towarzystwa ks. kan. Franciszka Zalewskiego z Trenton N. Jersey,
znanego już Księdzu Biskupowi z wcześniejszych kontaktów. Chciałem
połączyć przyjemne z pożytecznym. Ksiądz Biskup odpocznie, a zarazem
zaspokoi swoje duszpasterskie oczekiwania. Muszę przyznać, że kiedy
przedstawiłem mu z grubsza zarysowany plan odpoczynku, zatwierdził
go w całości. Cieszył się tym wyjazdem, bo Afryka była mu mało znana.
Rozpocząłem przygotowania - trzeba było ustalić program
w detalach, poczynić konkretne ustalenia czasowe, załatwić wizy.
Wkrótce zobaczyłem, że program urlopowy zaczyna się w szczegółach
zamykać. Dostałem wiadomość, że nasz misjonarz otrzymał nową placówkę
duszpasterską - tym razem w samej stolicy RPA - Pretorii. Kiedy go
powiadomiłem o planowanym pobycie bp. Chrapka w RPA, bardzo się ucieszył
i prosił, aby Ksiądz Biskup dokonał oficjalnego wprowadzenia go w
parafię.
Pobyt zaplanowałem na 2 tygodnie - od 21 lipca do 4 sierpnia
br. Wylecieliśmy wcześnie rano w sobotę 21 lipca, aby po kilkunastu
godzinach lotu, o godz. 21.00, wylądować na lotnisku w Jhb, gdzie
oczekiwali na nas misjonarze, jak również pan ambasador Krzysztof
Śliwiński, który - jak się okazało - był dobrym znajomym i przyjacielem
Biskupa Jana. Tych przyjaciół i znajomych przybywało zresztą z każdym
dniem naszego pobytu w Afryce - bo gdzież Ksiądz Biskup nie miał
przyjaciół...
Afryka przywitała nas mrozem i opadami śniegu - co było
anomalią od kilkudziesięciu ostatnich lat. Przygotowani byliśmy na
upały. Mieliśmy krótkie i przewiewne ubrania, toteż od pierwszych
godzin pobytu rozpoczęliśmy kompletowanie ubiorów. Okazało się, że
niepotrzebnie, bowiem za kilka dni wszystko powróciło do normy, tj.
do temperatury ok. 30oC.
Niedzielę, drugi dzień naszego pobytu, przeżyliśmy niejako
w marszu. Był to dzień ogromnie pracowity, tak jak zresztą pracowity,
bogaty w inicjatywy i spotkania duszpasterskie okazał się cały urlop
Księdza Biskupa. Godziny ranne - to uroczyste powitanie Biskupa w
nowej parafii ks. Hendzla i wprowadzenie przez Biskupa w urząd nowego
proboszcza. Po Mszy św. w sali parafialnej - ciąg dalszy spotkań
z parafianami ks. Zdzisława.
Niedzielne godziny południowe - to nie przewidziane wcześniej
w programie, ale podjęte ochoczo przez Księdza Biskupa zaproszenie
na ekumeniczne spotkanie w
prawosławnej katedrze w Pretorii, z udziałem miejscowej
hierarchii, korpusu dyplomatycznego, Nuncjusza Apostolskiego i innych
zaproszonych gości. I chyba na tym spotkaniu - w drugim dniu naszego
pobytu w Afryce -
w wyniku zainicjowanych tam kontaktów przesądzony został
charakter urlopowego pobytu Biskupa Jana. Miał to być - tak było
zaplanowane - kontakt z bogatą afrykańską przyrodą, w ciszy, z dala
od zgiełku, a stało się zupełnie inaczej. Runęły wszystkie plany.
Ksiądz Biskup przejął inicjatywę i tonem nie dopuszczającym sprzeciwu
podyktował swój urlopowy czas.
Wiele kontaktów z miejscową hierarchią kościelną, z Przewodniczącym
miejscowego Episkopatu, z Kardynałem Durbanu, wiele spotkań oficjalnych
i wynikającego z tych rozmów zatroskania o tamtejszy Kościół, ale
również o implikacje dla Kościoła w Polsce. Zrodziły się konkretne
projekty, które miały prowadzić do dalszego rozwoju stosunków. Biskup
Jan, jak powiedział, planował dość szybko powrócić na tamtejszy kontynent,
aby podtrzymać nawiązane kontakty i rozpoczęte inicjatywy.
Przyglądając się już wtedy z bliska jego pasji poznawania
i docierania do ludzi z chęcią pomocy w rozwiązywaniu ich najbardziej
dręczących problemów - wiedziałem, że planowany wypoczynek i urlop
biskupi staje się fikcją. Dotarło do mnie z całą wyrazistością, że
Ksiądz Biskup po prostu wypoczywać nie umie i nie może... I już wtedy
głośno myślałem, że tak ustawiony urlopowy czas nie przyniesie potrzebnego
wypoczynku, a wręcz przeciwnie - prowadzi do jeszcze większego wyczerpania.
Ale on był w swoim żywiole. Tryskał niesamowitą energią, rzucał dookoła
siebie inicjatywy dotyczące niemal wszystkich dziedzin naszego życia.
Z wielkim trudem udało mi się wreszcie oderwać go od
podjętych rozmów i ustalonych spotkań i porwać na kilka dni do oddalonego
o 2 tys. km Kapsztadu. Wtedy zobaczyłem innego Biskupa Jana. Zauroczony
otaczającą go przyrodą, cieszył się wszystkim. Wielką radość sprawiło
mu stado słoni na drodze, niezwykle piękny zachód słońca, którym
się zachwycał, czy też wjazd kolejką linową, na niezwykle stromą
Górę Stołową w Kapsztadzie. Tego wjazdu ogromnie się lękał, ale po
szczęśliwym powrocie był bardzo wdzięczny, że dotarł na górę. Była
również niezapomniana wspólna Eucharystia na klifowym wybrzeżu Oceanu
Indyjskiego, w sercu Przylądka Dobrej Nadziei. Ksiądz Biskup cieszył
się wtedy i promieniał jak dziecko. Chciałem te chwile przedłużyć,
układając dalszy harmonogram tych wspaniałych kontaktów z przyrodą.
Niestety - przegrałem. Otrzymał telefoniczną wiadomość od ambasadora
Śliwińskiego, że stan jego zdrowia się pogorszył i wkrótce czeka
go operacja. Od tego momentu nic już Księdza Biskupa nie cieszyło
- ani piękno przyrody, ani wspaniałe krajobrazy. Wiedziałem, że chce
wracać, aby pocieszyć swojego przyjaciela i być dla niego oparciem
w trudnych chwilach. I tak się stało. Jak tylko można było najszybciej,
przerwał swój odpoczynek i powrócił do Pretorii. Wiem, że udzielił
Panu Ambasadorowi sakramentu ostatniego namaszczenia, pokuty i Eucharystii,
przygotowując go w ten sposób na trudny czas operacji. Bardzo się
tą swoją posługą duszpasterską cieszył i o niej wspominał.
Potem to już był szybki powrót do kraju. A po powrocie
codzienność wyrażała się jeszcze bardziej zawrotnym tempem życia,
wynikającym m.in. z określonych terminów wizytacji biskupich w parafiach,
spotkań i akcji duszpasterskich, diecezjalnych czy ogólnopolskich,
jak chociażby ostatniego Dnia Papieskiego, w którego uświetnienie
tak bardzo się zaangażował.
Czy można się dziwić, że tak obciążone serce nie wytrzymało
napięcia i pękło gdzieś w drodze między jedną a drugą posługą duszpasterską?
Dzisiaj razem z nami z pewnością pogrążeni są w głębokim
bólu Benedyktyni w Subiaco - maleńkim klasztorze w najuboższej diecezji
RPA, których Ksiądz Biskup odwiedził, poświęcając na to wiele godzin
jazdy. Jego śmierć przeżywają z pewnością również Siostry Miłosierdzia
wraz z uczniami szkoły dla niewidomych, do których dotarł, wspierając
zapewnieniem, że dołoży wszelkich starań, aby polskie franciszkanki
z podwarszawskich Lasek pomogły im w pracy edukacyjno-wychowawczej
wśród niewidomych. Z wielkim żalem i bólem wreszcie wspomina go tamtejsza
Polonia, która na wiadomość o jego przyjeździe licznie przybyła na
wieczorne niedzielne spotkanie w polskiej Ambasadzie.
Może gdyby w czasie tego ostatniego urlopu było więcej
wytchnienia, jego serce wytrzymałoby jeszcze trochę... Ale taki już
był nasz Pasterz - Biskup Jan Chrapek.
Pomóż w rozwoju naszego portalu