Katowice, ul. Andrzeja 12 a, naprzeciw jednego z wyjść Dworca Głównego. Przechodzę przez jezdnię, trafiam do bramy nie najmłodszej już kamienicy. W jej świetle dostrzegam sporych rozmiarów napis: Dom Aniołów Stróżów. Jestem na miejscu. Punktualnie o godz. 10.00 pojawia się ks. Adrian Kowalski. To on jest głównym pomysłodawcą i inicjatorem ruchu, który zgromadził się wokół Domu. Od 1 lipca 2001 r. jest to już poważna instytucja - Stowarzyszenie Pomocy Dzieciom i Młodzieży.
Wchodzimy do środka
Stajemy przed drzwiami świetlicy. Ksiądz wyłącza alarm i możemy
wejść do środka. Najpierw zaglądamy do przytulnego schludnego pokoju.
Jest to miejsce pierwszego kontaktu, miejsce najważniejszych i najtrudniejszych
spotkań. Często wszystko, co dalej się zdarzy, zależy właśnie od
tej pierwszej rozmowy. Następnie przechodzimy przez kuchnię i jesteśmy
w jadalni. Długi, solidny stół i ustawione przy nim ławy stwarzają
możliwość wspólnego posiłku ok. 40 osobom. Daje to bardzo ważne tu
poczucie wspólnoty i bliskości. Na tym piętrze największym
pomieszczeniem jest kaplica. Dość nietypowa. Odprawiane
są w niej Msze św., a poza tym odbywają się tu grupowe zajęcia, wspólne
granie czy śpiew. Centralne miejsce zajmuje w kaplicy duży, bardzo
oryginalny Krucyfiks. Na parterze są jeszcze łazienki i sala "sportowa"
. Stoły do tenisa, choć wykonane metodą chałupniczą, świetnie spełniają
swoją rolę. Tu również odbywają się dyskoteki. Pokoje na piętrze,
w zależności od potrzeb, spełniają funkcje biura, sali obrad lub
pomieszczeń reprezentacyjnych. Odbywają się tutaj rozmowy o tym,
skąd wziąć pieniądze, jak działać, co zrobić w jakiejś konkretnej
sprawie. Powstają programy i projekty. Tu wreszcie gromadzona jest
wszelka dokumentacja i korespondencja.
Wśród dzieci ulicy Katowic
Reklama
Właśnie w tym pokoju wysłuchałam opowieści o Domu Aniołów Stróżów. Wszystko zaczęło się 10 lat temu. Jeszcze jako kleryk, ks. Adrian pomagał młodzieży z ulic Katowic. Spotykał narkomanów, młodociane prostytutki, złodziei. Żyli praktycznie na ulicy, chadzali własnymi ścieżkami. Okaleczone, często pozbawione miłości dzieci. Nieufne, wrogie wobec wszystkich i wszystkiego. Przerażająco dojrzałe, nierzadko agresywne. W 1991 r. kleryk Adrian spotkał s. Leonię - boromeuszkę. To jej przyszedł do głowy pomysł Mszy św. na katowickim dworcu. W sylwestrową noc tego właśnie roku bezdomnym i samotnym ludziom dano pierwszą okazję do wspólnej modlitwy. Ta Eucharystia była specjalnie dla nich. Mogli jako wspólnota nie tyle bezdomnych, co przede wszystkim wiernych poczuć trochę normalności, którą każdy z nich gdzieś w głębi duszy nosił. To było bardzo ważne wydarzenie i cenne doświadczenie ks. Kowalskiego. Powoli dokonywał wyboru swojej drogi kapłańskiej. Ksiądz Rektor wykazał dużo cierpliwości dla kleryka. Rozumiał, że to, co robi, jest naprawdę potrzebne, zwłaszcza że młodzi ludzie w poszukiwaniu Adriana (tak go nazywali) docierali nawet do seminarium. Jeden z nich którejś nocy pokazał niewiele starszemu od siebie klerykowi prawdziwy świat dzieci ulicy; świat, który dziś ks. Adrian określa słowami: widziałem piekło! Jego pierwszą reakcją na to, co zobaczył, była modlitwa. Od tego czasu gromadził wokół siebie coraz większe grupki młodzieży. Przez niemal trzy lata spotykał się z nimi w różnych dziwnych miejscach. Czasem były to ich domy, innym razem domy przyjaciół. Rozmawiał, pomagał finansowo, duchowo, radził, jak można uzyskać pomoc z instytucji państwowych. Po prostu ofiarował im jakąś cząstkę siebie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wreszcie w Domu
Reklama
Po trzech latach "gromadka" liczyła już ok. 150 dzieci! Splot różnych okoliczności sprawił, że właśnie wtedy powstał problem lokalu. Wigilia mogła się w ogóle nie odbyć. Takiej możliwości przecież nikt nie dopuszczał. Ks. Kowalski postanowił działać. Pukał do różnych drzwi i wreszcie uzyskał od władz miasta budynek po byłej hurtowni, który zdążył już stać się meliną. Stan pomieszczeń był tragiczny. Ponieważ jednak wszyscy bardzo chcieli prawdziwych świąt Bożego Narodzenia, szybko "zreanimowano", co się dało. Upłynęło trochę czasu, zanim osiągnięto stan obecny, ale dzięki energii ks. Adriana, zaangażowaniu tak młodzieży, jak i przyjaciół Księdza, Dom Aniołów Stróżów jest i działa. W chwili obecnej to jeden z trzech projektów działalności Stowarzyszenia Pomocy Dzieciom i Młodzieży. Kolejne z nich to: projekt: " Ulica" i dwa projekty: "Być" - dla dzieci w wieku 6-10 i 10-13 lat. Stowarzyszenie zatrudnia na stałe 10 fachowców. Wszyscy odpowiednio przeszkoleni z olbrzymim sercem i zapałem do pracy. Każdy z nich, zanim podjął tu pracę, sprawdził się jako wolontariusz. Ok. 40 ludzi, najczęściej młodych, bierze udział w prowadzeniu zajęć z dziećmi. Odbywają się one codziennie. Stałą opieką objętych jest ok. 90 dzieci. Ideą ośrodka jest stała opieka, mająca na celu odzyskanie dziecka dla społeczności, przywrócenie mu wiary w dobro i we własne siły, przybliżenie Boga i człowieka. Najważniejszym i najtrudniejszym zadaniem Domu jest próba rozniecenia w zranionych duchowo dzieciakach najmniejszej bodaj iskierki miłości.
Dobrzy ludzie
Uderza mnie w opowieści ks. Adriana to, jak mówi o ludziach.
On nie obwinia nikogo. O rodzinach podopiecznych mówi ciepło, z dużą
wyrozumiałością i troską. Nie ocenia. Widzi człowieka potrzebującego
pomocy i chce mu ją dać, niezależnie od przyczyn sytuacji, w jakiej
się on znalazł. Nie da się wymienić wszystkich, którzy przyczynili
i przyczyniają się do takiego, jak obecnie, funkcjonowania Domu Aniołów
Stróżów. Ks. Kowalski mówił, że wydrukowanie ich nazwisk zajęłoby
więcej miejsca niż sam artykuł. Cała działalność, jaką prowadzi Stowarzyszenie,
kosztuje rocznie 500 tys. zł. Część kwoty dostaje Ksiądz z budżetu
Urzędu Miasta, budżetu województwa śląskiego. Resztę musi znaleźć
sam. Szuka więc wszędzie i... znajduje. Ma przyjaciół w kraju i poza
nim. Przyjeżdżają z Holandii, USA, Kanady, a nawet Zambii. Pomagają
finansowo lub rzeczowo. Wszystko się przydaje. W Domu przy ul. Andrzeja
jest pracownia komputerowa urządzona właśnie dzięki takim przyjaciołom.
Na tę pomoc ks. Adrian ze swoim zespołem po prostu zapracował. To,
że Dom Aniołów Stróżów istnieje i rozwija swoją działalność - to
dowód na to, że jak się mocno chce, to można.
Osobą, która ma swój niekwestionowany udział w takim,
a nie innym wyborze drogi ks. Kowalskiego, jest abp Damian Zimoń.
Zaufał młodemu kapłanowi i dał mu swoje błogosławieństwo. Ksiądz
Biskup do dziś nie zapomina o Domu Aniołów Stróżów. Przynajmniej
dwa razy w roku odwiedza go.
Anioł Stróż czuwa
Rozmowa dobiega końca. Na biurku zauważam torbę pełną medalików.
Dowiaduję się o nowej akcji. Medalik z Aniołem Stróżem jest jej podstawowym
elementem. Akcja zaczęła się przed kilkoma laty i trwa do dziś. Każdy,
kto chce, może wspomóc działalność Domu. Może zostać jego przyjacielem
i darczyńcą. Wystarczy napisać do Katowic z prośbą o przysłanie medalika
z Aniołem Stróżem. Następnie wypełnić i wysłać do Domu otrzymaną
wraz z nim deklarację codziennej modlitwy do Anioła Stróża w intencji
swojej i dzieci z Domu Aniołów Stróżów. Od czerwca do września 2001
r. rozdano już 200 tys. medalików! Każdy z nich jest darem modlitwy
i serdecznym datkiem.
Początkiem całego przedsięwzięcia była uroczystość, która
odbyła się 1 czerwca ub.r. w katedrze w Katowicach. Ks. Kowalski
zawierzył miasto opiece Aniołów Stróżów. Rangę wydarzeniu nadała
obecność abp. Damiana Zimonia i prezydenta Miasta Katowic - Piotra
Uszoka. Serca wszystkich radowała ponadpięciotysięczna grupa dzieci,
która z tej okazji modliła się w katedrze razem ze swoimi rodzinami.
Ks. Adrian Kowalski to dziś człowiek-instytucja. Nie
bał się podjąć i odczytać wyzwania, jakie skierował do niego Pan
Bóg. Odważył się walczyć o dzieci, które przez innych zostały pozostawione
same sobie, którym nie dano szansy poznać Boga i zwykłej, ciepłej
miłości. Próbuje zamienić im zdemoralizowany, zły, narkotykowy świat
ulicy w ciepły, jasny i bezpieczny świat przyjaciół. Zło zastąpić
dobrem. Nie mógłby ks. Adrian dokonać tego sam, dlatego postawił
Pan Bóg na jego drodze wielu oddanych i dobrych ludzi. Razem codziennie
realizują przykazanie Miłości - najważniejsze i najtrudniejsze z
przykazań. Każdego dnia, każdą chwilą swej pracy udowadniają, że
można wiele osiągnąć, gdy się zaufa Bogu.