Świeżo ustanowiony "pełnomocnik rządu ds. informacji o integracji
z UE", w randze ministra, jakoś nie może rozpocząć swej działalności...
Czyżby dlatego, że nie czuje się na siłach rozwiać poważnych wątpliwości,
ujawnionych już przez media, a dotyczących tejże integracji? Tak
przynajmniej wolno sądzić z jego nieobecności na kolejnym posiedzeniu
stosownej komisji sejmowej.
Tymczasem w ostatnich dniach niektóre media ujawniły
opinii publicznej kolejną niepokojącą perspektywę: Polska może stać
się tzw. płatnikiem netto, czyli - ludzkim językiem mówiąc - dopłacać
do UE więcej niż stamtąd otrzymywać środków finansowych!
Tę niepokojącą perspektywę zdają się potwierdzać słowa
samej Michaliny Schreyer, komisarza UE ds. budżetu, która w minionym
tygodniu oświadczyła wprost, że "składka Polski do budżetu UE musi
wynosić od 2,5 do 3 miliardów euro rocznie". Zważywszy, że budżet
Polski wynosi ok. 40 miliardów euro - oznaczałoby to konieczność
wpłat do budżetu unijnego 7-8 proc. krajowego budżetu... Byłaby to
ekonomiczna ruina kraju. Enuncjacje unijnego komisarza potwierdzają
wyliczenia komisji ds. budżetu Parlamentu Europejskiego: podczas
obrad 18 marca stwierdziła ona także, że "polska składka oscylować
będzie wokół 2,5 miliarda euro".
Rząd Millera szermuje argumentem, że przy płaceniu tej
składki korzystać będziemy w pierwszych 5 latach z rabatu (redukcji
składki), ale zarazem rząd nie jest w stanie podać realnej wielkości
rocznej tejże "zredukowanej" składki. Tymczasem oświadczenia strony
unijnej wskazują, że o żadnej redukcji mowy nie ma, a wspomnianą
kwotę (2,5-3 miliarda euro) płacić będziemy już od pierwszego roku
ewentualnego akcesu.
Także kolejni polscy politycy zauważają już niebezpieczeństwo
niemieckich roszczeń sądowych wobec polskiej własności na Ziemiach
Zachodnich, o czym pisaliśmy wielokrotnie na łamach Niedzieli. Jarosław
Kaczyński, udzielając w tych dniach wywiadu tygodnikowi Najwyższy
Czas, mówi: "Ciągle nie do końca wiemy, jaki będzie nasz status w
Unii. Na przykład - jaka jest kwestia ostatecznego wyjaśnienia sprawy
polskiej własności na Ziemiach Odzyskanych. Nie wiadomo, czy nie
będzie ona kwestionowana przez sądownictwo europejskie".
Ostatnie dni zdają się także potwierdzać obawy, że akces
do UE zwiększy koszty biurokracji państwowej. Wiceminister rolnictwa
przyznał niedawno w wywiadzie prasowym, że po akcesie do UE dla zarządzania
samym tylko rolnictwem trzeba będzie w Polsce zwiększyć biurokrację
rolną "od 13 do 16 tys. osób"...
Tymczasem zamiast pożądanej dyskusji na argumenty, zamiast
rzeczowej debaty dotyczącej opłacalności przystąpienia Polski do
UE - odnotowałem takie zdanie marszałka Sejmu, Marka Borowskiego,
wypowiedziane w audycji TVN Kropka nad i (9 marca br.): "Z przeciwnikami
przystąpienia do UE rozmawiać nie będziemy".
Tego właśnie zawsze obawialiśmy się: że nie będzie rozmowy,
dialogu, argumentów - co najwyżej propaganda albo i udawanie, że
nie słyszy się innych racji.
Pomóż w rozwoju naszego portalu