Nie rozumiem, dlaczego tak być musiało,
Żeby Syn Boga umierał na krzyżu?
Nie odpowiedział nikt na to pytanie.
Jakże to mogę wytłumaczyć Kasi?
Czesław Miłosz, "Kasia"
Dlaczego tak być musiało?
Reklama
Zburzone piętra mediolańskiego wieżowca firmy Pirelli, które
jakby w miniaturowym wymiarze przypominają nowojorską tragedię, nie
ułatwiają odpowiedzi poetyckiej bohaterce. Dlaczego tak być musiało?
W naszym małym świecie rodzinnych domostw, sąsiedztw, wspólnot wiejskich
raz po raz zdarzają się tragedie, które takie pytania prowokują.
Teraz, kiedy świat przez media stał się przysłowiową globalną wioską,
ludzki dramat zagląda do każdego domu. Na oczach świata ciągle w
bezsile rozgrywa się tragedia Bliskiego Wschodu. Ekrany telewizorów
mokre są od łez ofiar z jednej i drugiej strony. Już nawet politycy
zrezygnowali z protokolarnego uśmiechu i nie ukrywają, że to, co
się dzieje, jest jakimś wielkim dramatem świata. Syn Boży umiera
na krzyżu i patrzą na tę tragedię Boga miliony ludzi. Patrzą bezradnie
w poczuciu bezsiły i beznadziei. Dlaczego tak być musiało?
Wspominaliśmy przed tygodniem, że dramat palestyńsko-żydowski
ujawnił bezradność i niemoc wielkich organizacji światowych. Determinacja
burmistrza Betlejem pokazała też światu, kto jest w nim prawdziwym
autorytetem. 17 kwietnia Han Nasser udzielił dramatycznej wypowiedzi
misyjnej agencji "Misna": "Jeśli do dzisiejszego wieczoru nie znajdziemy
rozwiązania, które zakończyłoby oblężenie Bazyliki Narodzenia Pańskiego,
napiszę list do Papieża i zaproszę go do Ziemi Świętej, aby mógł
zobaczyć, w jakim stanie znajduje się ´matka wszystkich Kościołów´"
. Od tego oświadczenia minęło już kilka dni. Sytuacja wokół Bazyliki
nie zmieniła się, a głos o. Lubeckiego, polskiego franciszkanina,
przesyłającego korespondencje z tego miejsca cierpienia, zdradza,
że zarówno gospodarze sanktuarium, jak i ci, którzy w nim szukają
azylu, są coraz bardziej zmęczeni i zdeterminowani. Świat nadal jednak
milczy.
Miejsca, z których wycofują się Izraelczycy, ujawniają
skalę tragedii. W jednym z wywiadów przedstawiciel Czerwonego Krzyża
przyznał, że brał udział w wielu podobnych akcjach, jednak to, co
zobaczył w Dżeninie, jest po prostu niewyobrażalne. Miasto stało
się jednym wielkim gruzowiskiem, zewsząd ogarnia przybysza odór rozkładających
się ciał. W tej apokaliptycznej ciszy słychać jedynie szloch zrozpaczonych
matek i sierot oraz głuchy jęk wydobywający się spod zwałów gruzów.
To ci, którzy, uwięzieni przez gruzy, wołają o pomoc. Nie ma czym
odkopywać ludzi. Krewni i nieliczni pozostali mieszkańcy gołymi rękami
starają się ich wydobywać. Z każdym dniem te głosy z podziemia będą
coraz cichsze. Tylko jak można bezczynnie słuchać tych jęków?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Miłosierdzie Boże - ratunkiem dla świata
Reklama
W ten klimat beznadziei wsączył się cichy, przez laickie media
nawet nie dostrzeżony, głos
ks. prał. Renato Boccardo, członka rzymskiej delegacji mającej
przygotować wizytę Ojca Świętego w Polsce. Tego samego dnia, gdy
o swojej decyzji poinformował burmistrz Betlejem, Ksiądz Prałat powiedział: "
Ojciec Święty, przybywając do Łagiewnik, które są centralnym punktem
jego pielgrzymki, będzie miał okazję dać osobiste świadectwo swej
czci dla Miłosierdzia Bożego, co zresztą jest dlań bardzo ważne od
lat. Jan Paweł II prawdopodobnie wezwie współczesny świat - który
dąży do samounicestwienia i jest pogrążony w nienawiści, lęku, walce
i śmierci - do poddania się Bożemu Miłosierdziu. Ukaże je jako źródło
nowej nadziei w tym szczególnym momencie historii, na progu trzeciego
tysiąclecia, jak również jako fundament cywilizacji miłości".
Te słowa przedstawiciela Watykanu niejako ukierunkowują
naszą refleksję na dni oczekiwania na spotkanie z Piotrem naszych
czasów. 30 listopada 1980 r. Ojciec Święty skierował do Kościoła
i ludzi dobrej woli swoje orędzie o Miłosierdziu, wyłożone w encyklice
Dives in misericordia. Można dziś zastanowić się, na ile świat byłby
dziś inny, gdyby narody i przywódcy państw przyjęli na serio i z
pewną powagą papieskie nauczanie. We wstępie do encykliki Jan Paweł
II zaznacza: "(...) ukazanie człowieka w pełnej godności jego człowieczeństwa
nie może się dokonać inaczej niż przez odniesienie do Boga, chodzi
zaś nie tylko o odniesienie czysto pojęciowe, ale uwzględniające
pełną rzeczywistość ludzkiej egzystencji. Człowiek i jego najwyższe
powołanie odsłania się w Chrystusie poprzez objawienie tajemnicy
Ojca i Jego miłości" (DM 1).
Co zrobiliśmy z Tobą, Polsko?
Reklama
Dwadzieścia dwa lata temu, gdy niektórzy z nas czytali te słowa,
wydawało się, że to właśnie w naszej Ojczyźnie urealnią się te nadzieje.
Właśnie w kościołach, w cieniu lampek ukazujących miejsce przebywania
Jezusa w tabernakulum, gromadzili się ludzie, domagając się prawa
do swej godności - jakby intuicyjnie czując, że właśnie bliskość
Wcielonego Słowa Bożego jest najpewniejszym fundamentem odbudowania
owej godności. To świątynie stawały się miejscem azylu w sytuacji
brutalnych naruszeń obywatelskiego prawa do protestu i domagania
się słusznych praw. Byliśmy tego wówczas tak pewni, że zawierzyliśmy
ludziom z bliskości Sanctissimum - obecnym tam wtedy politykom, artystom,
intelektualistom. Ludzie opowiadający się za uczynieniem z prawd
ewangelicznych fundamentu polskiej państwowości otrzymali społeczny
mandat zaufania. Niewiele lat minęło, gdy nagle okazało się, że wstydzimy
się imienia Bożego w polskiej Konstytucji. Ileż zabiegów kosztowało
wprowadzenie i tak kalekiego zapisu o obronie życia nienarodzonych.
Konsekwentnie za negacją praw Bożych szły ataki na naturalne, wydawałoby
się, prawo obecności Kościoła jako struktury społecznej w życiu społeczeństwa.
Wystarczy wspomnieć histeryczne wprost protesty w związku z wprowadzeniem
katechezy do szkół czy przeciągający się w nieskończoność proces
legislacyjny wprowadzenia w życie podpisanego Konkordatu. Wtedy ujawniliśmy,
jako społeczeństwo, słabość i brak konsekwencji wobec naszego świata
wartości. Nie reagując na walkę z wyimaginowanym wrogiem - Kościołem,
przyzwoliliśmy nie wprost na kolejne akty łamania ludzkiej godności.
W cieniu walki z medialnie nagłaśnianymi "zagrożeniami" pojawiły
się zagrożenia rzeczywiste - korupcja, wyprzedaż polskiej gospodarki,
ziemi, polskich kamienic. Nadzieje, które nabierały kształtów w cieniu
kościelnych wnętrz, paliły się jak pochodnie w dziennym świetle parlamentarnych
utarczek i załatwiania partykularnych interesów.
Przeoczyliśmy ostrzeżenia Ojca Świętego zawarte we wspomnianym
dokumencie. A napisał: "Umysłowość współczesna, może bardziej niż
człowiek przeszłości, zdaje się sprzeciwiać Bogu miłosierdzia, a
także dąży do tego, ażeby samą ideę miłosierdzia odsunąć na margines
życia i odciąć od serca ludzkiego" (DM 2).
Zlekceważyliśmy te słowa - miłosierdzie jako determinanta
w dążeniu do strukturalnego zabezpieczenia ludzkiej godności, która
możliwa jest na fundamencie prawa Bożego, zostało sprowadzone do
działalności instytucji, które w moim rozumieniu są potrzebne jako
pomoc w sytuacjach ekstremalnych. A jak to wygląda dziś? Fundacje,
akcje stają się instrumentem, nagłaśniane są jako działania ratujące
państwo w sytuacjach normalnego funkcjonowania. Skoro lekarz kardiolog
wypowiada się w państwowych mediach, że jedynie dzięki akcji p. Owsiaka
może realizować się jako kardiolog, to cóż to za państwo, które żyje
z datków biednych ludzi, a przejada fundusze podatników?!
Kościelna Caritas to świadek, jak wielka bieda dotyka
ludzi. I, oczywiście, znowu pragnie się całą misję Kościoła zmarginalizować
do działalności charytatywnej. Kościół robi, co może, ale nie może
zgodzić się, aby dostrzegano jego obecność i "przyzwalano" głosić
Ewangelię jedynie w jadłodajniach dla biednych czy przez okolicznościowe
zbiórki. To już nie jest miłosierdzie, to prosta droga do filantropii,
a Chrystus przyszedł, głosząc i ujawniając miłosiernego, a nie filantropijnego
Ojca. Już dwadzieścia lat temu Ojciec Święty zwrócił uwagę na zagrożenia
ludzkiej godności. Były nimi wówczas, zdaniem Autora:
- egzystencjalny lęk, który łączy się z perspektywą konfliktu,
jaki przy dzisiejszych arsenałach atomowych musiałby oznaczać przynajmniej
częściowo samozagładę ludzkości;
- słuszny lęk człowieka, że może paść ofiarą nacisku,
który pozbawi go wewnętrznej wolności, możliwości wypowiadania prawdy,
o jakiej jest przekonany, wiary, którą wyznaje, możliwości słuchania
głosu sumienia, który wskazuje prawą drogę jego postępowaniu (por.
DM 11).
Świat a konflikty religijne
Zatrzymajmy się przy tych dwóch przestrogach. Nie wiadomo,
którego dnia niemoc światowych elit, wobec, powiedzmy, bardzo lokalnego
konfliktu doprowadzi do konfrontacji pokrzywdzonego świata arabskiego
z cywilizacją Zachodu, którego jednym z symboli są USA. Wiadomo,
że takie zarzewie nienawiści ma tendencje rozrastania się.
Obojętność świata wobec konfliktów religijnych w różnych
kręgach świata, o czym pisałem przy okazji relacji z Synodu Biskupów,
spowodowała eskalację tychże nacisków. Biskupi Azji i Afryki wołali,
prosili o przebudzenie sumień świata wobec męczeństwa, które pochłania
dziennie nieraz setki ofiar. Wydawało się, że to tak odległe, że
w cywilizacji Zachodu każdy może wyznawać swoją wiarę bez ograniczeń.
Ostatnie wydarzenia na lotnisku w Moskwie bardzo skutecznie tę pewność
zachwiały. W środku Europy zostaje zatrzymany biskup największej
terytorialnie diecezji świata i nie wiadomo, kiedy będzie mógł tam
wrócić. Tuż obok nas ponawia się dramat kard. Van ThuaQna z Wietnamu
czy chińskich biskupów, którzy nie mogli przyjechać na rzymski synod.
W 14. numerze czasopisma Pastores jakby proroczo umieszczono
wywiad z bp. Jerzym Mazurem. Wobec podsycanych już od kilku lat antagonizmów
z "łacinnikami", przeprowadzający wywiad zapytał: "Na Syberii warunki
pracy misjonarzy są równie trudne, jak w krajach Trzeciego Świata.
Ale wiemy, że prawosławni są bardzo wyczuleni na określenia: ´misjonarz´,
´misje´, które im się kojarzą z prozelityzmem. Na swoich ´terenach
kanonicznych´ nie życzą sobie katolickich misjonarzy. Jak Ksiądz
Biskup postrzega ten problem?".
"(...) Istotnie - odpowiedział bp Mazur - niekiedy słyszę
to sformułowanie: Rosja to teren kanonicznie prawosławny. Zadaję
wówczas moim rozmówcom proste pytanie: ´Jeżeli Polskę, niejako w
opozycji do Rosji, uważacie za kraj katolicki, to co tam robi Cerkiew
prawosławna?´ Nie otrzymuję na nie odpowiedzi. Ważny jest więc człowiek,
którego Chrystus pragnie zbawić, a nie to, co politycznie i historycznie
´moje´".
A jednak światu współczesnemu nie zależy na człowieku
i na jego prawie do własnej drogi zbawienia. Nieważne są pragnienia
milionowej rzeszy katolików, obywateli Rosji, jakże często noszących
na sobie wspomnienia zsyłki, poniewierki i upokorzenia przodków.
Wymuszony akt polityczny, jak przestrzegał przed dwudziestu przeszło
laty Ojciec Święty, łamie wszelkie prawa. To tak, jakbyśmy żyli w
latach, kiedy napisano encyklikę.
Polskie "zmagania" o media mają podobny cel: utrudnić
ludziom postępowanie według własnego sumienia, postępowanie drogą
przejętych z domu tradycji.
Apostolstwo ludzi świeckich
Myślę, że warto i trzeba będzie wracać do treści wspomnianej
encykliki. Trzeba zgłębiać papieskie nauczanie. Ono niesie odpowiedź
na postawione na początku pytanie: "Dlaczego tak być musiało?". Wydarzenie
z bp. J. Mazurem ujawnia, że potrzebne jest apostolstwo ludzi świeckich.
Teraz na rozległych terenach irkuckiej diecezji trwanie wiary zależeć
będzie od współpracy świeckich i ich posłuszeństwa Duchowi Świętemu.
"Joe był pijakiem, który doznał cudownego nawrócenia
w misji Bowery. Przed nawróceniem zyskał reputację skończonego lumpa,
dla którego nie ma już nadziei i który dokona nędznego żywota gdzieś
w slumsach. Po tym, jak wrócił do Boga i rozpoczął nowe życie, wszystko
się zmieniło. Nic nie było dla niego za trudne. Najwyraźniej uważał,
że żadna praca nie hańbi. Wykonywał najbardziej upokarzające prace
w miejscu, gdzie gromadzili się podobni, jak on kiedyś był. Można
było na niego liczyć, gdy trzeba było nakarmić przychodzących do
misji żebraków, a potem rozebrać i położyć do łóżka tych spośród
nich, którzy dawno już zapomnieli, jak to się robi.
Pewnego wieczoru, kiedy przełożony misji głosił wieczorne
kazanie do tłumu cichych i markotnych ludzi, słuchających z opuszczonymi
głowami, jeden z nich nagle podniósł wzrok, podszedł do ołtarza,
uklęknął i płacząc, zaczął głośno prosić Boga, aby pomógł mu się
zmienić. Ów skruszony pijaczyna wołał:
- Boże! Uczyń mnie takim, jak Joe! Uczyń mnie takim,
jak Joe! Uczyń mnie takim, jak Joe! Przełożony misji pochylił się
nad nim i powiedział:
- Synu, powinieneś raczej prosić: ´Uczyń mnie takim,
jak Jezus!´.
Pijak spojrzał na niego zdziwiony i zapytał:
- A czy Jezus jest taki jak Joe?".
(Tony Compolo)
To nie tylko piękna opowiastka. Dzisiaj Ewangelię czyta
się także z twarzy drugiego człowieka i dzisiaj Kościół jest postawiony "(
...) na znak, któremu sprzeciwiać się będą" (Łk 2, 34). W sytuacji,
kiedy w Rosji planuje się głosowanie nad wnioskiem deputowanego Wiktora
Ałksnisa, postulującego zdelegalizowanie działalności Kościoła katolickiego
- takie świadectwo wiary każdego z nas będzie szczególnie ważne,
a w takiej sytuacji staje się wprost koniecznością, warunkującą kontynuację
dzieła ewangelizacji.
Wśród tych smutnych, często tragicznych wydarzeń, jak
gwiazda nadziei dla Kościoła w Polsce zajaśniała wiadomość o ogłoszeniu
św. Andrzeja Boboli patronem Polski. W kontekście wydarzeń na lotnisku
w Moskwie i w Dumie ta postać przypomina, że ci, którzy szukają Boga,
odnajdują Go w posłudze świadków. To on, św. Andrzej Bobola, łacinnik,
godził zwaśnionych prawosławnych, a nawet niewierzących. Świadek,
w doskonały sposób ujawniający w swoich rysach Oblicze Jezusa, staje
się zwykle obiektem ataków i agresji...
To wielka radość dla Polski, ale także dla członków Akcji
Katolickiej, która w Przemyślu obrała już wcześniej św. Andrzeja
za swego patrona. Niech stanie się wzorem zdobywania dla Jezusa ludzi
z elit intelektualnych, twórców kultury i wszystkich, którzy swoją
aktywnością mogą ukazać Boże Miłosierdzie w obrazie godności człowieka.
Każdego.
Ojciec Kasi w kościele klęka co niedziela,
Bo co wprowadzić na miejsce religii? (j.w.)