Piątkowy ranek 8 listopada. Centrum miasta. Przy bramie jednego z bloków dumnie łopoce biało-czerwona flaga. Na kilka dni przed 11 listopada spółdzielnia mieszkaniowa zadbała o ten skromny znak pamięci narodowej. W połowie. Pracownik spółdzielni nie zawiesił drugiej flagi, bo stylisko przeżarte przez rdzę odmówiło posłuszeństwa. Rok temu było widać, że już długo nie posłuży, ale kto by pamiętał. Trudno, będzie jedna flaga.
Sobota 9 listopada. Gospodyni jednego z mieszkań tego samego bloku wiesza biało-czerwoną na swym balkonie. Po co czekać do jutra? Jutro niedziela, po co więc przy niedzieli zmagać się z wiatrem, instalując flagę. Ta łopoce teraz do towarzystwa tej przy bramie.
Niedziela 10 listopada. Ziąb potęgowany deszczem doskwiera coraz mocniej. W mieszkaniach trwa wyliczanka, iść czy nie iść, modlić się czy się nie modlić, głosować czy nie głosować. Zimno, że psa nie wygnasz.
Poniedziałek 11 listopada. Deszcz, wiatr, czyli bez zmian. No, z jedną drobną. Na wietrze i deszczu łopocą dumnie dwie biało-czerwone flagi. Pierwsza na jednym z balkonów bloku, druga na balkonie sąsiedniej kamienicy. Ta przy bramie? Nie ma tej przy bramie. Stare poczciwe stylisko, to, które jeszcze w niedzielę patriotycznie spełniało swoją funkcję, nie wytrzymało i nie dotrwało do Święta Niepodległości. Dni na szczęście krótkie. Zmrok okrył swym kirem dwa balkony z flagami. Biało-czerwone jedynie łopotem dawały sygnały o swym istnieniu. Tylko komu. Emerytowani urzędnicy, dyrektorzy, rosnący w siłę biznesmeni, studenci, światli dziennikarze i nauczyciele, o ironio - również ci nauczający historii, drzemali w błogostanie przed telewizorami. Kto by tam słuchał łopotu? Bóg, Honor, Ojczyzna. Kto by pamiętał...
Pomóż w rozwoju naszego portalu