Co mówisz, górski strumieniu?
Człowiek się zadziwił!
Morze w górach ma swe Oko,
a Czarna Hańcza zauroczyła
Gąsienicowy Staw.
Człowiek szedł pod prąd,
do góry,
przez wodogrzmoty
do źródła,
które starannie ukryło
tajemnicę początku.
Wezwany z Ur rodzinnego,
obcemu miastu mówiłeś:
umiłowaneś jest
i błogosławiłeś mu
w obcym języku,
urbi et orbi,
na trzech stojąc koronach,
a sam bez korony.
Sosna jednak uwiędła
w kłębowisku
świętości i grzechu.
Wołałeś u nas:
Niech zstąpi Duch,
więc zstąpił.
I powiał wiatr od morza,
aż drgnęły kamienie.
Poleciały jak lawina,
runął mur,
pękły kraty,
spadła kurtyna.
Stary Ląd
miał odetchnąć
dwoma płucami.
Obudził się ten,
co gwiazdy zmiata
ogonem.
Plunął śmiercią
na Widzącego daleko.
Strzał.
Cisza.
Krew.
Modlitwa.
Płacz.
Niewiasta obleczona w słońce,
z Krzeptówek,
zobaczyła
w pękniętym lustrze
Morskiego Oka
skrwawiony pierścień Rybaka.
Pobladła.
Sięgnęła.
Otarła.
I ocaliła.
I znów jesteś,
a najbardziej jesteś,
gdy odchodzisz
po krawędziach medytacji
na Rysach Wszechmocy,
osłonięty obłokiem
na górze Tabor
i budujesz namioty szczęścia.
Odchodzisz pod dęby
w dolinę Mamre
uwielbiać Trój-Jedynego.
Odchodzisz
składać ofiarę
na wzgórzu Moria
Bez-kresnemu,
Niewypowiedzianemu,
Który Jest,
a Ty zapamiętałeś to miejsce
i przyszedł dzień.
Otworzyliśmy szeroko drzwi.
Przekroczyliśmy próg nadziei.
Zajaśniał Blask Prawdy.
Ucałowały się Rozum i Wiara.
Więc dobre czasy nadchodzą.
Niech wejdzie Odkupiciel Człowieka
Bogaty w Miłosierdzie.
Polećcie, polskie gołębie,
z biało-czerwoną w błękicie
na Plac Piotrowy, wysoko,
od naszej Księżnej Łowickiej.
Z mazurkiem Chopina lećcie,
z oberkiem wróćcie do wierzb.
Reszta niech będzie milczeniem.
Przecież Ty, Ojcze, wszystko wiesz.
Ty wiesz...
Pomóż w rozwoju naszego portalu