"Panie premierze, czy ma pan krew na rękach?" - takie pytanie usłyszał brytyjski premier Tony Blair po tym, jak rządowy ekspert ds. broni chemicznej i biologicznej David Kelly popełnił samobójstwo.
Tragiczna decyzja angielskiego uczonego miała istotne przyczyny i mieć będzie poważne konsekwencje.
Anglicy są tradycyjnymi sojusznikami Amerykanów. To fundament brytyjskiej polityki bez względu na to, kto rządzi: konserwatyści czy socjaliści. Gdy Bush postanowił usunąć siłą krwawego irackiego dyktatora,
brytyjski premier nie wahał się ani chwili. Gdy Bush nerwowo szukał dowodów przeciwko Saddamowi, brytyjskie służby specjalne szukały także. Raz jeszcze się okazało, że służba jest gotowa zaspokoić każdą
zachciankę pana. Bush i Blair otrzymali dowody zbrodni. Dziś już wiemy, że w jakimś stopniu dowody te zostały sfabrykowane. Wiemy to dzięki takim ludziom, jak David Kelly, który
przekazał BBC poufne informacje. Poddany wielogodzinnym przesłuchaniom przez komisję parlamentarną, po rozmowach, których przebieg nietrudno zgadnąć, odebrał sobie życie.
Informacja o tej tragedii dopadła Blaira w Waszyngtonie, gdzie był fetowany przez Kongres. Amerykańscy senatorowie kilkanaście razy owacjami przerywali mu mowę. Przed nim podobnie
wyróżniona była dwadzieścia lat temu premier Thatcher. Jednak dziennikarze nie dali Blairowi cieszyć się sukcesem. "Czy ma pan krew na rękach, panie premierze?" - zapytali. Poparcie dla lewicowego rządu
leci w dół, opozycja szaleje, Blair jest w tarapatach.
Być może w podobnych tarapatach, z tej samej przyczyny, choć z innych powodów znajdą się wkrótce także i polscy politycy. Jak Bush i Blair działali
bowiem arogancko. Jak Bush i Blair nie liczyli się dostatecznie z opinią publiczną. Poszli na słuszną wojnę bez oczywistych dowodów dla Amerykanów, Brytyjczyków i Polaków.
Wojna miała być przecież krótka i zwycięska. A opinia publiczna zawsze idzie za zwycięzcą. I poszła, gdy 1 maja obalony został pomnik Husajna w Bagdadzie.
Tyle że im wojna jest łatwiejsza, tym trudniejszy jest pokój. Na ten trudny pokój Amerykanie, Brytyjczycy i Polacy nie zostali należycie przygotowani. 58 procent Polaków uważa, że jeśli zaczną
ginąć nasi żołnierze, to trzeba będzie spakować manatki i wracać do kraju. Nikt nas jednak nie uprzedził, że są wyprawy, na które łatwiej się wyrusza, niż z których się wraca.
Dziś Bush i Blair tłumaczą się przed Kongresem i Izbą Gmin. Nasz Sejm, niestety, zrobił sobie wakacje.
Pomóż w rozwoju naszego portalu