Reklama
„Gdy 24 sierpnia (1939 r.- przyp. M. W.) gazety przyniosły wiadomość o Pakcie o nieagresji podpisanym w Moskwie przez von Ribbentropa i Mołotowa,
w Berlinie wybuchła prawdziwa euforia. Całe miasto tańczyło, szczęśliwi ludzie pozdrawiali się na ulicy, w nocnych lokalach panował tłok.
(...) W Warszawie panował natomiast nerwowy entuzjazm. Ludzie nie zdawali sobie sprawy z potwornego zagrożenia; wojna była na ustach wszystkich.
(...) Również rząd dał się ponieść atmosferze nieustającej parady wojskowej. Manifestacyjne przegrupowania oddziałów, gotowych ponoć w kilka dni zniszczyć potęgę niemiecką, były na porządku
dziennym. Jednocześnie z rosnącą regularnością powtarzały się ewidentnie zaplanowane incydenty graniczne, a stosunki pomiędzy Polakami i volksdeutschami stawały się coraz
bardziej napięte.
(...) Chodziłam po warszawskich ulicach, odwiedzałam domy zarówno arystokratyczne, jak i mieszczańskie. Wszędzie słyszałam, że Niemcy to rzecz droga, lecz możliwa do zdobycia. Niektórzy
patrzyli wręcz na zbliżający się konflikt z poczuciem dystansu i wyższości, tak jakby był on już właściwie rozstrzygnięty.
Bezskutecznie starałam się sprowadzić na ziemię przynajmniej najbliższych przyjaciół. Byli jednak tak samo nieprzejednani jak wszyscy inni. Gdy zaczynało im brakować argumentów, zasłaniali się
religijnymi przepowiedniami i nigdy nie zdejmowanymi medalikami, mającymi zapewnić coś na kształt nietykalności ich właścicielom i całemu krajowi. Mogłam więc albo milczeć, albo
znosić oskarżenia o osłabianie ducha narodu; wciąż jednak miałam w uszach straszne słowa Ruggeri Laderchiego, przywódcy berlińskiego Związku Walki: - Niemcy są znakomicie przygotowani
do wojny. Wejdą w Polskę jak nóż w masło.
(...) 31 sierpnia sytuacja uległa nagłemu zaostrzeniu z powodu niezwykle poważnych incydentów na granicy. Sztab Generalny podjął w tej sytuacji niemal tajną decyzję o powszechnej
mobilizacji: oznaczało to bez wątpienia wojnę, jednak nawet mając tę pewność, nikt nie spodziewał się, że wybuchnie ona już następnego dnia.
W Warszawie panował dziwny spokój: żadnej manifestacji, żadnych okrzyków na ulicach pełnych ludzi. Przechodnie pozdrawiali się, żołnierze salutowali. Wojna była już oczywistością, tak jak oczywista
była konieczność zwycięstwa, jednak wciąż uważano ją za wydarzenie odległe, które dopiero zostanie zapowiedziane, ogłoszone w gazetach i radiu.
I tak, jeszcze na kilka godzin przed wtargnięciem wojsk Hitlera dzwoniono do siebie i umawiano się na spotkania. Przerażające jest wspomnienie tamtych dni, kiedy się pomyśli o tym,
co wydarzyło się w następnych miesiącach i latach. Kolonie letnie funkcjonowały normalnie, urzędnicy przychodzili do pracy, a malarze przenosili na płótno piękne, spokojne
pejzaże.
Panowała zbrodnicza atmosfera nieświadomości, a ja byłam osamotniona w moim pesymizmie”.
10 lipca 1943 Pomóż w rozwoju naszego portalu Odjazd z Warszawy
Zostawiłam ten posępny cmentarz
|
Reklama
Tak opisała ostatnie dni i godziny przed wybuchem II wojny światowej mieszkająca w Warszawie Włoszka, Luciana Frassati-Gawrońska, w wydanej kilka miesięcy temu książce
Przeznaczenie nie omija Warszawy (przekład Jan Tygielski, Biblioteka „Więzi”, Warszawa 2003). Autorka tych wspomnień, urodzona w podalpejskim Pollone (w pobliżu Turynu), jest młodszą
siostrą bł. Pier Giorgio Frassatiego (1901-25), córką Alfredo Frassatiego (1868-1961), założyciela i wydawcy znanego dziennika włoskiego La Stampa (ukazuje się od 1895 r.), senatora, ambasadora
Królestwa Italii w Berlinie, i malarki Adelaide Ametis (1868-1945). Piękna, smagła, ciemnooka panna na wydaniu, brylująca na salonach w Berlinie, poznała tam polskiego
arystokratę, sekretarza poselstwa polskiego Jana Gawrońskiego (1892-1983), którego poślubiła na początku 1925 r. w Turynie. Przebywała z nim na placówkach dyplomatycznych w Ankarze
i Wiedniu, gdzie w latach 1934-38 Gawroński był ostatnim posłem RP. Urodziło się im siedmioro dzieci: Elena, Wanda, Alfredo, Giovanna, Maria Grazia, Jaś i Pier Giorgio.
Po anszlusie Austrii Gawrońscy zamieszkali w Warszawie. Tu zastała ich agresja Niemiec na Polskę. Ostatni samochód Pier Giorgia - lancię „Tricappa” pani ministrowa Gawrońska
ofiarowała na cele lotnictwa (ciekawe, co się z nim stało?!) i z jedną walizką na osobę dwoma samochodami opuścili stolicę wraz z pracownikami Ministerstwa
Spraw Zagranicznych. Przez Rumunię dotarli do Pollone 17 września 1939 r., gdy Sowieci wkraczali do Polski.
Korzystając z paszportu dyplomatycznego, Luciana Frassati-Gawrońska w okresie od listopada 1939 r. do grudnia 1942 r. siedem razy odwiedziła okupowaną Polskę. Współpracując
z naszym podziemiem, tak uzasadniła swoją misję: „Jako chrześcijanka i obywatelka świata byłam głównie zainteresowana niesieniem pomocy potrzebującym, lecz jako Włoszka obawiałam
się, żeby mój kraj nie stał się drugą Polską”. Podczas pierwszej podróży wystarała się o zwolnienie z gestapo około stu osób i wywiozła z kraju jako guwernantkę
swoich dzieci żonę gen. Władysława Sikorskiego (1881-1943), Helenę (1888-1972), a ich córce - Zofii Leśniowskiej (1912-43) załatwiła wizę wyjazdową.
Za drugim razem na prośbę gen. Sikorskiego wwiozła do kraju walizkę pełną polskich banknotów w celu ich ostemplowania, aby je uratować od utraty ważności i przekazać przedstawicielom
Polskiego Państwa Podziemnego. Podczas ostatniego pobytu przywiozła do Rzymu tajne filmy, wiadomości, notatki i dokładną warszawską książkę telefoniczną. „Nie wiedziałam, że ostatni raz
pomagam w znaczący sposób Polsce i Polakom, przekazując członkom rządu w Londynie ich stolicę, zamkniętą w tej cennej książce w czerwonej okładce”.
Ostrzeżona na początku 1943 r. w Rzymie przez niemieckiego arystokratę Wernera von der Schulenburga, że gestapo czyha na nią ze słynnymi torturami F 3 (nikomu nie udało
się ich przeżyć), zaniechała dalszych wyjazdów.
Pomoc Polsce Luciana Frassati-Gawrońska prowadziła także w Rzymie. Choć nie lubiła Benito Mussoliniego (1883-1945), odwiedziła go sześciokrotnie, zdając mu dokładne relacje z sytuacji
w Polsce. Na jej prośbę duce interweniował u Hitlera w sprawie uwolnienia krakowskich profesorów wywiezionych przez Niemców do obozu w Sachsenhausen w listopadzie
1939 r. i 8 lutego 1940 r. - stu jeden z nich opuściło obóz. O dramatycznych losach Kościoła polskiego poinformowała 19 grudnia 1941 r. papieża Piusa
XII.
* * *
Wolna Polska doceniła zasługi Luciany Frassati-Gawrońskiej - w maju 1993 r. prezydent Lech Wałęsa odznaczył ją Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Zasługi RP II klasy
(ordery I klasy otrzymują głowy państw), a po dziesięciu latach zrobiła jej trochę spóźniony prezent na 100. urodziny - publikując wreszcie w języku polskim barwny
zapis jej wojennych dokonań, wydany po raz pierwszy pod koniec 1949 r. w Bolonii. Poprzedza je przedmowa Stefana Frankiewicza, byłego ambasadora RP przy Stolicy Apostolskiej, zaprzyjaźnionego
od lat z donną Lucianą i jej rodziną, oraz wstęp prof. Renzo di Felice do drugiego, włoskiego wydania książki z 1985 r. Całości dopełniają staranne przypisy znanego
historyka Andrzeja Krzysztofa Kunerta.
Gorąco polecam lekturę ciekawych wspomnień „Włoszki walczącej o wolność naszą i waszą”, „świadka naszego narodowego martyrologium”, obdarzonej „niezwykle
inteligentnym darem obserwacji”, dzięki czemu - choć nie jest ona zawodowym historykiem - potrafiła opisać to, „co sama widziała, słyszała, przeżyła z całym dramatyzmem,
a często także sprzecznością poszczególnych sytuacji”.
* * *
Przechodząc warszawskimi ulicami - aleją Szucha i Nowym Światem, będąc w samym sercu Rzymu przy Vicolo del Malpasso, nawiedzając sanktuarium Czarnej Madonny w Oropie, skąd niedaleko do Pollone, w tych tak bliskich miejscach polskiej Włoszce pomyślmy z wdzięcznością o niej i o tym wszystkim, co zrobiła dla naszej Ojczyzny.
Luciana Frassati-Gawrońska jest także poetką - nazwaną przez austriackiego malarza i poetę Oskara Kokoschkę (1886-1980) „współczesną Safoną” - autorką kilku tomików wierszy, w tym jednego w języku polskim, zatytułowanego Miasta dalekie (Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1970), z którego pochodzi ten utwór.