Spór o Niceę
Reklama
W sprawach obrony ważnych, ba, podstawowych interesów narodowych, powinno się dążyć do uzyskania jednolitego stanowiska rządu i opozycji. Tym razem, o dziwo, udało się uzyskać jednolitość stanowiska opozycji sejmowej i rządu przeciwko próbom dalszego fatalnego pogarszania statusu Polski przez zmiany w konstytucji UE (inna sprawa, na ile postkomunistyczny rząd szczerze sprzeciwia się tym zmianom, a nie tylko „pręży muskuły” na pokaz). Szybko okazało się, że jednak nawet w tak podstawowej sprawie nie zabrakło w różnych wpływowych mediach osób próbujących podważyć nasze interesy narodowe, dość szczególnych prounijnych lobbystów. Ludziom tym nie wystarczają nawet tak fatalne dla nas warunki traktatu akcesyjnego, oni gotowi są poprzeć nawet jeszcze gorsze od Nicei rozwiązania. Swoistym rekordem demagogii prounijnej był publikowany w Gazecie Wyborczej z 29 września tekst b. sekretarza KC PZPR, a później m.in. prezydenta Warszawy z Unii Wolności - Marcina Święcickiego, pisany wspólnie z Rafałem Dymkiem, pt. Polska na zmianach nie traci. Autorzy, opierając się na różnych pokrętnych obliczeniach, „udowadniali”, iż nowy traktat konstytucyjny da Polsce jakoby nawet „większą siłę” głosu niż Nicea. Tę dość groteskową argumentację obalił w Rzeczpospolitej z 30 września korespondent Polski w Brukseli Jędrzej Bielecki (w tekście: Nicea: każda teza do udowodnienia). Bielecki podał, że - według najbardziej znanego instytutu badań europejskich w Brukseli - Polska „na zmianach nie tylko nie zyska, ale nawet straci kilkanaście procent swoich wpływów w Radzie UE”. Za to znaczenie Niemiec wzrośnie aż o 65 proc., z 8 do 13 proc. całości wpływów.
Saryusz-Wolski wyjaśnia
Reklama
Na tle ogromnej kakofonii głosów występujących w „sporze o Niceę” i świadomych zabiegów gmatwaczy - najbardziej klarowne wydaje się obszerne wyjaśnienie
istoty całej sprawy przedstawione przez b. ministra ds. europejskich w latach 1991-96 i 2000-2001 Jacka Saryusza-Wolskiego, założyciela wielu instytucji publicznych wspierających
proces integracji z UE. Przed czerwcowym referendum przedakcesyjnym Saryusz-Wolski był zdecydowanym euroentuzjastą - m.in. gorąco perorował za wejściem do UE w kilkuosobowej
rzeczowej debacie za i przeciw, zorganizowanej w Radiu Maryja. Ja sam miałem możliwość dłuższej polemiki z nim i innym b. ministrem ds. europejskich
Janem Kułakowskim w czasie debaty przed członkami Krajowej Komisji „Solidarności”. Tym bardziej godne uwagi jest więc teraz spóźnione stwierdzenie Saryusza-Wolskiego w artykule
Nie bójmy się weta (Gazeta Wyborcza z 30 września), gdzie pisze: „Wiadomo, że rozszerzenie Unii przeprowadzono bardzo tanio, warunki członkostwa, jakie uzyskały kraje kandydujące -
w tym Polska - są dużo słabsze, niż można było oczekiwać”. Przecież właśnie w tej sprawie wielu z nas biło na alarm w debacie przedakcesyjnej, a dziś
to przyznaje nawet sam b. minister ds. integracji europejskiej Saryusz-Wolski. Pisze on teraz jednak coś tym bardziej dającego do myślenia. Zwracając uwagę na dużo słabsze niż można było oczekiwać „warunki”
członkostwa narzucone Polsce i innym krajom kandydującym, Saryusz-Wolski dodaje, że: „Lepsza - nicejska - pozycja polityczna miała nam dać szansę na zrekompensowanie tego
w przyszłości. Jeżeli nasza pozycja polityczna osłabnie, szansa na polepszenie warunków zmaleje”.
W cytowanym artykule z Gazety Wyborczej Saryusz-Wolski szczegółowo wyjaśnia, na czym polega pogorszenie warunków z Nicei dla Polski w projekcie nowego traktatu konstytucyjnego
UE. Pisze m.in.: „(...) warto sprawę stawiać ostro, bo stawka jest bardzo wysoka. Chodzi o miejsce Polski i model Unii (...). - W nowym układzie Polska traci,
przestaje być potrzebnym koalicjantem. Z naszych porównań wynika, że rosną w siłę bardzo poważnie Francja i Niemcy, wzmacnia się pozycja sześciu krajów - założycieli
Unii (Niemiec, Francji, Belgii, Holandii, Luksemburga i Włoch). Maleje siła dziesięciu nowych członków. Spada też waga obozu ubogich oraz grupy krajów żywotnie zainteresowanych wydolną polityką
wschodnią UE (...).
- Proponowana zmiana nie leży w naszym interesie, a każdy ma prawo bronić swego interesu. (...) Mówienie, że użycie przysługującego nam prawa weta jest czymś niespotykanym
na salonach europejskich i że trzeba tego za wszelką cenę unikać, jest nie fair (...). Wszystko sprowadza się do tego, że z nicejskiej szóstki, w której wszyscy
są pożądanymi koalicjantami: Niemcy, Włochy, Francja, Wlk. Brytania, Hiszpania i Polska, po wprowadzeniu nowej konstytucji robi się czwórka, bez Hiszpanii i Polski. (...) Ta zmiana
narusza równowagę polityczną w Unii na korzyść dużych i bogatych krajów. W nowym układzie sił Polska spadnie z kategorii dużych krajów, no, może dużych z minusem,
do krajów średnich. Trudniej będzie konstruować pozytywne koalicje w obszarach dla nas priorytetowych, jak np. polityka wschodnia czy polityka spójności (czyli pomoc biedniejszym krajom w doszlusowaniu
do bogatszych).(...) Boję się zmiany relacji między krajami bogatymi a biednymi, niekorzystnej dla Polski i krajów Europy Środkowo-Wschodniej, już przecież historycznie pokrzywdzonych
podziałem Europy”.
W tej sytuacji Saryusz-Wolski akcentuje potrzebę prowadzenia takiej polskiej polityki zagranicznej, w której nie będzie złudzeń, „że uzyskamy równoprawne traktowanie bez własnego
wysiłku i bez presji na naszych partnerów. Nie można prowadzić polityki idealistycznej, jeśli nasi partnerzy hołdują Realpolitik (...). Oby rządowi starczyło determinacji i oby nie
przeląkł się tych europejskich dąsów salonowych!”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Minister Hübner Mataczy
Z bardzo klarownego tekstu Saryusza-Wolskiego jednoznacznie wynika, że czołowi europartnerzy Polski z Niemcami i Francją na czele chcą nas po prostu wyrolować i sprowadzić na trwałe do parteru w ramach nowego statusu w Unii. W tej sytuacji nawet tak euroentuzjastyczny rząd Millera i prezydent Kwaśniewski zaczęli - przynajmniej w oficjalnych deklaracjach - bronić Nicei jako ostatecznej gwarancji przed wykiwaniem Polski. Na tym tle swego rodzaju ciosem w plecy wydaje się najnowsza wypowiedź minister ds. europejskich Danuty Hübner, wyraźnie dążąca do osłabienia polskiej determinacji w sprawie Nicei. Min. Hübner „pozwoliła sobie” na publiczne stwierdzenie, jakoby: „Liczba krajów, dla których Nicea jest priorytetem, zmniejsza się. Jest właściwie ograniczona do Hiszpanii i Polski”. (Wg Rzeczpospolitej z 30 września). Po co min. Hübner strzela taką wypowiedzią samobójczego gola dla Polski w czasie, gdy oficjalnie tak mocno akcentujemy swoje obstawanie przy Nicei, trudno wprost zrozumieć. Być może dlatego, że min. Hübner już półtora roku temu wyznała na łamach Życia, że - jej zdaniem - bardzo trudno ocenić, co jest polskim interesem narodowym. Jeśli tego nie wie akurat polska minister, to już jest bardzo źle. A jeszcze gorzej, gdy taka właśnie nierozumiejąca podstawowych rzeczy p. minister ma zostać polskim komisarzem w Unii Europejskiej. Dodajmy, że p. min. Hübner, delikatnie mówiąc, rozminęła się z prawdą, mówiąc, że tylko dwa kraje faktycznie bronią traktatu z Nicei. Nieświadomej spraw min. Hübner przypomnę więc na przykład jednoznaczne stanowisko prezydenta Czech - Vaclava Klausa. Właśnie prezydent Klaus świeżo skrytykował na łamach gazety Mlada fronta Dnes obecny obalający Niceę projekt konstytucji europejskiej. Jak pisał korespondent PAP Jacek Szpakowski w tekście publikowanym na łamach Naszego Dziennika z 30 września pt. Zabiorą nam suwerenność: „Zdaniem Klausa - punktem wyjścia konstytucji UE jest zamiar powołania superpaństwa ograniczającego rolę poszczególnych krajów, a nie Europa-ojczyzna szanująca wolę zrzeszonych narodów”. Myślę, że „dziwne” zachowanie min. Hübner, publicznie dystansującej się od stanowiska rządu w sprawie tak ważnej dla polskich interesów narodowych, zasługiwałoby przynajmniej na zakwestionowanie w osobnej interpelacji sejmowej!
Uwaga na ignorantów
Poza gmatwaczami i mataczami chcącymi świadomie popchnąć Polskę do akceptacji kolejnego fatalnego dla nas dyktatu Brukseli, obserwujemy również groteskowe wprost wystąpienia zupełnych ignorantów
w tej sprawie typu - socjolog Paweł Śpiewak w Przekroju z 28 września. Śpiewak z całą siłą swego euroentuzjazmu, pozbawionego równocześnie dokładniejszej
wiedzy na temat istoty UE, mentorsko poucza posłów w tekście zatytułowanym Tromtadracja łączy, pisząc m. in.: „Myśląc o Unii, powinniśmy zapewne patrzeć na rzecz z punktu
widzenia interesów Polski, ale również całej struktury. Nie byłoby dobrze, żebyśmy - nawet gdyby wygrała nasza racja (w co nie wierzę) - spowodowali, że inni uczestnicy tych rozmów czuliby
się tym samym głęboko pokrzywdzeni, zniesmaczeni albo też stali się znów nieznośnym, trudnym do zaakceptowania partnerem. Z pewnością cała ta sejmowa tromtadracja narodowa jest miła, bo łączy
polityków, a nie dzieli, acz obawiam się, że jest mało przezorna i rozsądna. Trudno będzie się z twarzą z niej wycofać. (...) Rozumiem, że w polityce
musi znaleźć się szczypta demagogii, że obrona interesów narodowych jest sprawą ważną, ale, panie i panowie z Sejmu, chyba pomyliliście sztuki. Nie występujecie w narodowej
tragedii. Zachowajcie poczucie rzeczywistości i miary. Bo wasz spektakl zamieni się w farsę”.
Porównajmy te mentorskie pouczenia ignoranta P. Śpiewaka z wcześniej przytoczonymi wywodami specjalisty - J. Saryusza-Wolskiego. Sprawa nie wymaga dalszych komentarzy.
Warto wspomnieć, że P. Śpiewak ostro występuje we wspomnianym tekście w Przekroju przeciwko umieszczeniu w preambule konstytucji UE zapisu o znaczeniu tradycji
chrześcijańskich. Swe opory tłumaczy tym, że jakoby groziłoby to naruszeniem zasady tolerancji wobec wyznawców islamu, judaizmu i paru innych religii oraz wobec ludzi religii obojętnych lub
niechętnych. A więc w tej sytuacji dla P. Śpiewaka nie liczy się już prawda o faktycznym znaczeniu tradycji chrześcijańskich w rozwoju Europy. Z drugiej
zaś strony P. Śpiewak nazywa „uproszczeniem” zakorzenianie różnych wartości w tradycji chrześcijańskiej, akcentując, że „jeśli nowoczesna Europa znajduje w czymś
zakotwiczenie, to właśnie we francuskim i szkockim oświeceniu”. Nie pierwsze to, niestety, skrajne uproszczenie w tekstach P. Śpiewaka. Kiedyś występując z pozycji
skrajnie filosemickich, posunął się aż do nazwania „antysemitą” człowieka tak zasłużonego dla dialogu polsko-żydowskiego, jak ks. prof. Waldemar Chrostowski. (Por. moje uwagi w tekście
Kłamstwa Pawła Śpiewaka, publikowanym w książce Spory o historię i współczesność, Warszawa 2000, ss. 292-300).