Ludzie mówią, że biednemu wiatr zawsze w oczy... Że jak coś idzie źle, to do końca. A źle idzie zawsze tym, co mają pustki w kieszeni. Bo bieda odbiera człowiekowi resztki
honoru. Tak mówią...
Andrzej rozdaje nadwyżki z tego, co zarobi. A zarabia nieźle. Nie jest przy tym osobą chorą psychicznie ani specjalnie nadwrażliwą. Przynamniej z pozoru. Potrafi prowadzić
twarde negocjacje finansowe, zerwać umowę przy pierwszym niedotrzymaniu terminu, uderzyć ręką w stół, wyciągnąć tzw. konsekwencje. I regularnie wysyłać pieniądze do paru wielodzietnych
rodzin z Nadrzecznej. Tam się pije i bije bez umiaru, a dzieci mają szare buzie i ukradną, jak nadarzy się okazja. Od kilku lat przed świętami odbywa się na
Nadrzecznej swoiste przedstawienie. Pod numer 12 podjeżdża lśniące volvo z bagażnikiem wypchanym po brzegi pakunkami. W środku jest jedzenie i trochę zabawek. Andrzeja
natychmiast dopadają dzieciaki, wyrywają mu z rąk reklamówki, biegną przodem, łaszą się, przymilają. Kobiety płaczą, mężczyźni ściskają dłoń dobroczyńcy.
W feralny - rzec można - dzień, gdy Andrzej zniknął za rogiem Nadrzecznej i Wolnej, lśniące volvo zmieniło użytkownika. Cała Nadrzeczna poczuła się tym faktem splamiona
na honorze. Nikt bowiem nie zauważył złodziei, co oznacza, że byli to złodzieje „obcy”, którzy złamali wszelkie zasady świata kryminogennego - jak mawiają policjanci - wchodząc
na cudzy teren i „rąbiąc auto pana Andrzejka”. Należało coś w tej sprawie uczynić, choć sam zainteresowany, mimo że nieco przybity stratą drogiego samochodu, uspokajał
rozjuszonych mieszkańców Nadrzecznej. Rachunki trzeba wyrównywać, tak przynajmniej dzieje się na Nadrzecznej i jej podobnych. Andrzej wkrótce zobaczył więc lśniące volvo zaparkowane przed jego
domem. Inny był tylko kolor. Ludzie z Nadrzecznej do dziś nie rozumieją, dlaczego ich „pan Andrzejek” zadzwonił wtedy na policję. Jest przecież różnica między tandetnym złodziejstwem
a bronieniem honoru.
Pomóż w rozwoju naszego portalu