Gwiazdy są jednym z nieuchwytnych elementów otaczającego nas
świata. Wydają się być w zasięgu ręki, możemy je podziwiać, śledzić
konstelacje, wyciągać wnioski z ich położenia - ale nie są od nas
zależne, nie możemy ich zasadzić lub wyrwać jak kwiaty, nie możemy
zmienić ich biegu, jak nauczyliśmy się to robić w przypadku rzek,
nie mamy wpływu na ich blask. Można je porównać do klejnotów oglądanych
w gablocie, chronionych przez grube szkło przed dotykiem niedowierzających,
chciwych lub nieostrożnych. Gablotą jest sklepienie nieba, szkłem
- lata świetlne, dzielące nas od gwiazd.
Przez wieki gwiazdy były natchnieniem dla człowieka,
przede wszystkim dla poetów - ludzi, którzy otrzymali dar wrażliwości
głębszej niż zwykle spotykana i na tej podstawie również zadanie
ożywiania świadomości innych. Budziły też zainteresowanie i fascynację
z odmiennych powodów: były drogowskazami, przewodniczkami, skarbnicą
tajemnic przyszłości. Wierzono, że zwiastują szczególne wydarzenia:
najlepiej chyba znanym przykładem jest gwiazda, która pojawiła się
na niebie jako zapowiedź narodzin Chrystusa, gwiazda, za którą podążali
mędrcy ze Wschodu.
Refleksje z dziedziny astrologii i astronomii pozostawiam
kompetentnym; jako filologowi o specjalizacji literackiej bliższe
mi są inspiracje poetyckie. Przychodzi mi tu na myśl wiele cytatów;
chciałabym wspomnieć przynajmniej kilka z nich.
W dramacie G. G. Byrona Manfred gwiazdami ponad ośnieżonymi
szczytami Alp (akcja rozgrywa się w Szwajcarii) zachwyca się główny
bohater. Cierpiąc ogromne rozterki wewnętrzne, wyczerpany emocjami,
znajduje otuchę w obecności Nocy - jej twarz jest mu bliższa niż
twarz człowieka. Mówi o niej z wdzięcznością, wspominając, że w jej "
gwieździstym cieniu" samotnego piękna nauczył się mowy innego świata.
Fragmentu tego nauczyłam się na pamięć jeszcze zanim przeczytałam
Manfreda, i dość niesamowitym zbiegiem okoliczności cytowałam go
zaprzyjaźnionym Szwajcarom, patrząc na rozgwieżdżone niebo nad Alpami.
Dopiero na seminarium magisterskim z literatury romantycznej ku mojemu
zaskoczeniu dowiedziałam się, że wówczas do wypowiedzenia tych słów
zainspirował mnie być może ten sam widok, który przyczynił się do
ich napisania podczas podróży Byrona po Szwajcarii.
Gdy w Anglii trwała epoka romantyzmu, w Ameryce rozwijał
się transcendentalizm - trend pokrewny. Ralph W. Emerson, główna
postać tego okresu, rozpoczyna pierwszy rozdział eseju zatytułowanego
Nature (Przyroda) piękną refleksją: człowiekowi poszukującemu odosobnienia
poleca spojrzenie w gwiazdy. Słowa, które zapadły mi w pamięć szczególnie
głęboko, niosą w sobie żal związany ze "spowszednieniem" ich istnienia. "
Gdyby gwiazdy ukazywały się w jedną tylko noc na tysiąc lat, jakże
głęboko ludzie wierzyliby i uwielbiali; i zachowywaliby przez długie
pokolenia wspomnienie o Mieście Bożym, które zostało im ukazane".
Prosta prawda, ale wciąż aktualna: o ileż więcej uwagi poświęcamy
zjawiskom, rzeczom czy ludziom widywanym rzadko, niż tym "codziennym",
zawsze dostępnym, a czasem nawet niepożądanym. Gdyby na zachmurzonym
niebie w północnej Anglii tęcza pojawiała się dwa lub trzy razy dziennie,
nikt nie wyszedłby przed dom, aby na nią popatrzeć; gdyby śnieg padał
na Florydzie co roku, cienka warstwa pokrywająca trawniki nie byłaby
uwieczniana na tysiącach zdjęć.
Trzeci przykład pochodzi z prozy angielskiej, z książki
przeżywającej niejako "odrodzenie" z tytułu jej ekranizacji. We Władcy
Pierścieni J. R. R. Tolkiena gwiazdy mają nader ważne znaczenie.
Ich symbolika jest do głębi pozytywna, przeciwstawiona rozprzestrzeniającemu
się Złu. Ich widok zawsze napełnia nadzieją. Są gwiazdy ważniejsze
i mniej ważne - do tych pierwszych należy z pewnością Earendil, zawdzięczająca
swoją nazwę jednemu z bohaterów wspólnej historii Ludzi i Elfów.
Światło tej gwiazdy ma wielką moc, docenianą przez ród Elfów i dobrze
znaną Galadrieli, królowej Elfów Leśnych. To właśnie ona, żegnając
się z Drużyną Pierścienia, ofiarowuje Frodowi światło Earendila,
zamknięte w szklanej fiolce. Jej życzeniem jest, aby rozjaśniało
mu ciemność wtedy, gdy będzie największa - kiedy wszystkie inne światła
zgasną. Rzeczywiście, podarunek ten pomaga Powiernikowi Pierścienia
w najbardziej krytycznych momentach. Blask gwiazdy jest jak miecz
w rękach Froda, siejący postrach wśród stworzeń Ciemności. Sama zaś
polaryzacja, przeciwstawienie Gandalfa Białego (po pokonaniu mocy
otchłani, do której spada) Ciemnemu Władcy, a mroków i nieprzeniknionej,
czarniejszej niż smoła ciemności - światłu Słońca, Księżyca i gwiazd,
wszelkiemu światłu, które te mroki rozprasza, jest jednym z najpopularniejszych
elementów odwiecznego spojrzenia człowieka na świat.
Nie sposób mówiąc o literaturze angielskiej pominąć wielkiego
mistrza, Williama Szekspira. W jego ogromnym dorobku również pojawiają
się odniesienia do gwiazd. Wspomnę tu o jednym, którego niestety
nie mogę bliżej określić, bo wpisałam je kiedyś do mojego zeszytu
cytatów jedynie z nazwiskiem autora. Po polsku brzmi mniej więcej
tak: "Noc jest ciemna, ale rozjaśniają ją gwiazdy, których istnienie
tylko ona ujawnia". Słowa te były powtarzane przez wielu innych pisarzy
i poetów; być może sam Szekspir przeczytał je lub usłyszał i włączył
do swojego dzieła. Ale jak w przypadku wszystkich pięknych myśli,
ważniejsza niż ich autor jest inspiracja w nich zawarta, oraz liczba
serc, które te myśli poruszą. Ta ostatnia uwaga na temat gwiazd i
nocy jest wspaniałą metaforą cierpienia. Istnieje piękno, które można
docenić tylko wówczas, gdy ogarną nas ciemności: gwiazdy, sztuczne
ognie, wieczna lampka w kościele, kiedy zgasną wszystkie światła
czy też obecność przyjaciela w chwili, gdy wszyscy inni odchodzą.
Jak napisał ks. Twardowski, "Gdyby nie cierpienie, nikt nie wiedziałby,
jak bardzo ktoś kogoś kocha".
Jeszcze jedno skojarzenie z innej bliskiej mi dziedziny:
wczesna historia Ameryki Północnej. Wśród wielu szczepów Indian przetrwały
opowieści o gwiazdach. Niektóre mówią o ich pochodzeniu, inne o ich
naturze. Nathaniel, jeden z głównych bohaterów książki J. Coopera
Ostatni Mohikanin, w pięknych słowach opowiada w jednej ze scen ostatniej
ekranizacji powieści o wierzeniach plemienia swego przybranego ojca.
Popularne było również pośród rdzennych mieszkańców Ameryki przekonanie
podobne do późniejszej wizji rozgwieżdżonego nieba jako ukazującego
się ludziom miasta Bożego, jak w eseju Emersona; może nawet było
jej źródłem? Często odnosimy to, co jest dla nas okryte tajemnicą,
do naszej codzienności, starając się w ten sposób zmniejszyć przepaść
niewiedzy. Wielu Indian, patrząc, jak pojawiają się gwiazdy, widziało
w nich ogniska, zapalane przez tych, którzy odeszli: wojowników poległych
w bitwach i potyczkach, starszych plemienia, osławionych wodzów.
To była wizja Wiecznych Łowisk, gdzie po trudach życia na ziemi Stwórca (
Manitu oznacza potęgę, nadludzkie pochodzenie, świętość) ofiarowywał
pokój i niezliczone stada bizonów - synonim obfitości. Duchowość
Indianina była nierozerwalnie złączona z przeżywaniem codzienności.
Obecność zmarłych była czymś naturalnym - w języku np. Siouxów gramatyczny
czas przeszły nie istnieje, o nieżyjącym od dawna krewnym nadal powie
się, że "dobrze strzela", "zna się na ziołach", itp. Nic dziwnego,
że w gwiazdach Indianin dostrzegał ogniska i słyszał uroczyste śpiewy
przodków tańczących wokół nich.
Patrząc na gwiazdy zawsze można dostrzec wiele takich,
które wydają się drżeć. Owszem - drżą z obawy, że ktoś odbierze im
tajemnicę ich niezwykłej urody; iż ludzie odwrócą się od nich z lekceważeniem
mając świadomość, że ich nieziemski blask jest jedynie wspomnieniem
potęgi Słońca...
Pomóż w rozwoju naszego portalu