Premier Miller zadeklarował, że jeśli plan Hausnera nie zyska aprobaty większości parlamentarnej, rząd poda się do dymisji. Trudno powiedzieć, czy jest to deklaracja szczera, ale z grzeczności
nie wypada nie wierzyć. Na razie znane są jedynie bardzo ogólne założenia planu Hausnera. Wynika z nich, że główny ciężar planu poniosą ludzie biedni, natomiast rozbuchaną i pazerną
demokrację wyrzeczenia dotkną leciutko, ot, ledwie ją musną: powiedzieć można - całkiem symbolicznie. Z założeń tego planu można też wnioskować, że fiskalizm i najwyższe w Europie
opodatkowanie przygniatające polskiego pracownika najemnego i przedsiębiorcę zostaną utrzymane.
Deklaracja Millera (że rząd ustąpi, gdy plan Hausnera nie uzyska poparcia parlamentarnej większości) z pewnością zmobilizuje posłów i senatorów SLD i UP, bo wcześniejsze
wybory - przy obecnym malejącym poparciu dla lewicy - oznaczałyby pożegnanie się z dietami poselskimi lewicowych parlamentarzystów i utratę posad biurokracji, nominowanej
przez rządzącą lewicę. Można też przewidywać, że grupa posłów p. Jagielińskiego - drożej czy taniej - sprzeda przecież swe głosy rządzącej koalicji. Cóż więc w tej sytuacji oznaczać
mogą rozmowy SLD z Platformą Obywatelską co do poparcia przez PO planu Hausnera? Czy to asekuracja, na wszelki wypadek, gdyby w głosowaniu zabrakło jednak kilku-kilkunastu głosów?
Jakby nie oceniać tych wspólnych rozmów - w ich wyniku PO przedstawiła coś na kształt własnego programu: uwzględnienie postulatów PO byłoby warunkiem poparcia przez nią planu Hausnera.
Najważniejsze z tych postulatów, na razie ujawnione (prace nad całością propozycji potrwać mają do końca lutego), sprowadzają się do zastąpienia w Polsce podatku progresywnego podatkiem
liniowym, w wysokości 15 proc. (CIT, PIT), oraz ustalenia również na poziomie 15 proc. podatku VAT (podatek wliczony w cenę każdego towaru).
Propozycja PO nie jest przełomowa. Podatek liniowy jest niewątpliwie bardziej sprawiedliwy od podatku progresywnego, jest także łatwiejszy dla podatnika i mniej kosztowny w obsłudze.
Budzi jednak poważne zastrzeżenia fakt, że - wobec rychłego akcesu Polski do UE - PO proponuje ten podatek w takiej wysokości, w jakiej właśnie obowiązuje przeciętnie
w krajach UE, krajach znacznie od Polski zamożniejszych, z którymi przyjdzie nam konkurować. W trosce o polskiego pracownika, a także przedsiębiorcę
(który przecież tworzy miejsca pracy) podatki w Polsce powinny być ustalone na znacznie niższym poziomie. Niepokój budzi także milczenie PO w kwestii pożądanej, odczuwalnej i znaczącej
redukcji biurokracji państwowej, a także likwidacji tzw. pozabudżetowych funduszy, niebędących niczym innym jak nader kosztowną dla podatnika przechowalnią aparatu partyjnego rządzących partii.
Jeśli jakakolwiek reforma finansów w Polsce ma być wiarygodna - powinna zacząć się właśnie od znaczących, a nie kosmetycznych ograniczeń biurokracji - jako żyjącej z pieniędzy
podatnika. Taka reforma wskazywałaby kierunek dalszych zmian: obniżenie kosztów funkcjonowania aparatu władzy. Gdyby więc SLD zaczął te reformy wiarygodnie, bo od siebie - dawałby pewną gwarancję,
że w proponowanych „planach” nie chodzi raz jeszcze o obrabowanie biednych...
Na razie premier Miller dość szybko odrzucił nawet te nader skromne propozycje naprawcze, jakie wstępnie ujawniła PO. Rozmowy, oczywiście, będą toczyć się dalej. Czy SLD nie gra w ten sposób
na czas - aby do maja, a potem niech się martwi Bruksela?... Warto zwrócić uwagę na fakt, że inicjując rozmowy z PO, SLD uzyskał od niej ww. zręby programowe (propozycje podatkowe).
Jeśli wybory (czy to wcześniejsze, czy późniejsze) poskutkowałyby sukcesem PO (obecnie jej notowania oscylują w granicach 25 proc.) - musiałaby ona jednak zawiązać koalicję i to
nie z jednym, ale przynajmniej z dwoma partnerami. W grę wchodzi PiS oraz PSL; PiS już lekko zdystansował się wobec propozycji podatkowych PO, wolno sądzić, że PSL zdystansuje
się jeszcze bardziej... Koalicja PO, PiS, PSL byłaby zatem koalicją szalenie kruchą... Czy zatem PO nie za wcześnie rozpoczęła rozmowy z SLD? Czy nie lepiej byłoby wcześniej przeprowadzić
takie rozmowy z potencjalnymi koalicjantami, uzgodnić program? Wspólnie taki program przedstawić... Chyba że to niemożliwe już dziś, a co dopiero mówić - jutro...
Na razie można odnieść wrażenie, że PO upaja się swymi sondażowymi wynikami popularności. Z całym szacunkiem dla sondaży - ale i z całą ostrożnością -
trudno znaleźć jakąś widoczną przyczynę, która tłumaczyłaby taki nagły skok popularności PO, a nie np. Ligi Polskich Rodzin czy PiS-u, znacznie przecież krytyczniejszych wobec rządzącej lewicy
niż PO. Jeśli różne „niewidzialne ręce” kierują tak często „demokracją”, to i „sondażami” pokierować im zapewne nietrudno.
Czy flirt PO z SLD zakończy się jakimś zgniłym kompromisem, czy zerwaniem?... Czas pokaże, ale już dziś upowszechnia się przekonanie, że w kraju potrzebny jest kolejny, istotny
przełom ustrojowo-gospodarczy, a nie powierzchowna kosmetyka na doraźny użytek wyborów - czy to krajowych, czy do Parlamentu Europejskiego...
Pomóż w rozwoju naszego portalu