Reklama
Publikujemy tekst homilii, którą do pielgrzymów wyruszających
na Jasną Górę wygłosił biskup płocki prof. dr hab. Stanisław Wielgus.
Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.
Od wielu już lat, w święto Przemienienia Pańskiego, gromadzą
się w naszej katedrze tysiące osób, w różnym wieku, ale przeważnie
młodych, pełnych dobrej woli i chcących służyć dobru, aby pomodlić
się przed długą, prawie dziesięć, a dla niektórych czternaście, dni
trwającą pielgrzymką do stóp naszej Jasnogórskiej Matki i Królowej.
Tak jest także w tym roku. Jako Biskup Kościoła płockiego
witam was serdecznie i wyrażam słowa najwyższego uznania dla waszej
decyzji uczestniczenia w pielgrzymce. Osobom duchownym i świeckim,
kapłanom, siostrom zakonnym, dziewczętom i chłopcom, wszystkim uczestnikom
pielgrzymki, za ofiarę trudnego wędrowania, a przede wszystkim za
pielgrzymią modlitwę, z serca już z góry dziękuję.
Jak przed dwudziestoma wiekami Jezus wezwał kilku najbliższych
sobie uczniów do pielgrzymki na szczyt Góry Przemienienia, tak dziś
wzywa was, których naprawdę wybrał spośród wielu innych, do drogi
na Jasnogórski Szczyt. Wzywa was do tej drogi po to, abyście wobec
tysięcy ludzi, których spotykać będziecie po drodze, okazali i wyznali
waszą przemieniającą życie wiarę. Wzywa was, abyście za posiadany
skarb wiary dziękowali. Wzywa was także, byście o wiarę dla ludzi
niewierzących, dla wątpiących w Boga i dla szukających Go po omacku
- całym sercem prosili. Wzywa was, abyście swoją wiarę, w czasie
tej pielgrzymki, która ma mieć wymiar formacyjny, pogłębili i umocnili
przez modlitwę, śpiew, lekturę, udział w liturgii, konferencje i
homilie, a także przez dobry przykład ludzi głęboko wierzących.
Cud przemienienia umacnia wiarę uczniów
Reklama
Zarówno święty Piotr jak i Ewangelista Mateusz opowiadają w dzisiejszych
czytaniach mszalnych o cudzie przemienienia, o tym przedziwnym wydarzeniu,
kiedy Jezus przemienił się wobec swoich uczniów: Twarz Jego zajaśniała
jak słońce, szaty Jego stały się białe jak światło, obok Niego ukazali
się dwaj wielcy prorocy Starego Testamentu, a z obłoku odezwał się
głos: "To jest mój Syn umiłowany (...) Jego słuchajcie!" (Mt 17,
5).
Od wieków teologowie tłumaczący Pismo Święte rozważają powody,
dla których Jezus okazał się najbliższy swoim uczniom w swojej Boskiej
chwale na Górze Przemienienia. Podkreślają zgodnie, że przez ten
cud chciał umocnić ich wiarę w swoją boskość i w swoje posłannictwo;
wiarę, która została zachwiana, gdy nieco wcześniej tłumaczył im,
że będzie musiał cierpieć i że umrze na krzyżu, a później, po trzech
dniach zmartwychwstanie.
Wiemy z Ewangelii, że Apostołowie byli wstrząśnięci tą zapowiedzią.
Nie mogli pojąć, jak to możliwe, żeby ich Mistrz, Bóg-Człowiek musiał
iść na mękę i śmierć. Nie rozumieli także jeszcze, co miało znaczyć
słowo "zmartwychwstanie". Piotr, który czuł się odpowiedzialny za
osobiste bezpieczeństwo Jezusa, wziął Go - jak pisze Ewangelista
- na bok i począł Mu robić wyrzuty, mówiąc: "Panie, niech Cię Bóg
broni! Nigdy się to nie stanie" (por. Mt 16, 22). Został surowo przez
Chry-stusa skarcony za to, że myśli po ludzku, a nie po Bożemu, i
że zupełnie nie rozumie Jego zbawczej misji.
Rzeczywiście, ani Piotr, ani inni Apostołowie, wychowani
w rabinackiej kulturze religijnej i całkowicie naturalistycznie,
po ludzku wyobrażający sobie Mesjasza jako potężnego wyzwoliciela
narodu izraelskiego z politycznej rzymskiej niewoli, nie mogli zrozumieć,
że Zbawiciel odkupi świat nie przy pomocy siły militarnej i fizycznej
przemocy, lecz przez cierpienie, poniżenie, upokorzenie i przez przeogromną
miłość do rodzaju ludzkiego, miłość sięgającą aż po mękę i aż po
śmierć krzyżową. Dlatego w głębi serca zaczęli powątpiewać. Ich wiara
uległa zachwianiu. Potrzebowali duchowego wzmocnienia i otrzymali
je na Górze Przemienienia. Światło wiary rozproszyło gromadzące się
w ich duszach ciemności zwątpienia i niedowierzania.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Nasza wiara również potrzebuje umocnienia
Reklama
Scena, którą Apostołowie przeżyli na wysokiej górze, powtarza
się w życiu niejednego współczesnego chrześcijanina. Z różnych powodów
do dusz wielu ludzi, ochrzczonych i po chrześcijańsku wychowanych,
wkrada się w naszych czasach zwątpienie, niewiara, bagatelizowanie
prawa Bożego i całkowity życiowy materializm.
Nasza religijna wiara, która była taka żywa i jednoznaczna,
gdy byliśmy dziećmi, i gdy żadne przykazanie, ani żadna głoszona
przez Kościół prawda nie budziły zastrzeżeń, ta wiara z upływem lat
i w konfrontacji z goryczą trudnego dnia codziennego, pełnego trosk,
cierpień i wszelkiego rodzaju lęków, być może słabnie, powszednieje
i schodzi na margines naszego życia, nie wpływając zupełnie na jego
treść.
Być może niejednego z nas ogarniają duchowe ciemności, a
w sercu rodzi się pytanie: Gdzie jest Chrystus, który przemienia
świat ku dobremu, skoro w moim świecie jest tyle niepokoju, udręki,
chorób, samotności i wszelkiego rodzaju zagrożeń? Skłonni jesteśmy
powtarzać symptomatyczne słowa pierwszych chrześcijan niecierpliwie
czekających na nowe przyjście Chrystusa, które cytuje w dzisiejszym
czytaniu mszalnym św. Piotr: Gdzie jest obietnica przyjścia Zbawiciela,
który obiecał wyzwolić nas z wszelkiego zła?
Mimo że upływa już dwa tysiące lat od czasu, kiedy Jezus
głosił na ziemi swoją naukę, my, Jego wyznawcy, ciągle skłonni jesteśmy,
tak jak kiedyś Apo-stołowie, a później wielu innych chrześcijan,
do popełniania tego samego błędu. Chcemy mianowicie widzieć w Zbawicielu
tylko wybawcę od naszych doczesnych utrapień. Zgodnie z rozpo-wszechnionym
obecnie szeroko światopoglądem konsumpcjonizmu i hedonizmu, który
wpływa na każdego z nas, skłonni jesteśmy traktować Boga wyłącznie
jako gwaranta naszego ziemskiego powodzenia, naszego zdrowia i naszego
doczesnego poczucia bezpieczeństwa. Skłonni jesteśmy do takiego poglądu,
że to nie my mamy służyć Bogu przez spełnianie Jego woli zawartej
w wypełnianiu przykazań i życiowych obowiązków, lecz, że to Bóg ma
służyć nam, gwarantując nam doczesne szczęście, bez względu na to,
czy jesteśmy Mu wierni, czy też nie. Ciągle zapominamy o obowiązującej
chrześcijanina hierarchii wartości, którą nakreślił Chrystus.
Nieść krzyż swojego życia
Nasz Zbawiciel nie był cierpiętnikiem. Kochał przyrodę, zachwycał
się jej pięknem. Rozumiał wszystkie ludzkie doczesne potrzeby. To
dlatego uzdrawiał ludzi, gdy byli chorzy; karmił, gdy byli głodni;
podnosił ich na duchu i pocieszał, gdy byli smutni i załamani. To
przecież On zachęcał nas w tej modlitwie, której nas sam nauczył,
byśmy prosili Ojca Niebieskiego o chleb powszedni, o to, co dla naszego
życia ważne i niezbędne. Tak bardzo serio traktował nasze codzienne
doczesne życie.
Ale Chrystus dobrze wiedział, że po grzechu pierworodnym,
po tym do końca niezrozumiałym buncie człowieka przeciw Bogu, ludzkie
życie będzie zawsze naznaczone cierpieniem, niepokojem, samotnością
i nieodwołalną śmiercią. Że będzie ono czasem wielkiej próby, czasem
podjęcia ostatecznej decyzji: czy opowiadamy się za Bogiem i wiecznym
życiem, czy też za wieczną śmiercią. Dlatego w Chrystusowej hierarchii
wartości sprawy ducha będą zawsze ważniejsze.
"Cóż pomoże człowiekowi, gdyby nawet cały świat zdobył,
jeśli na duszy swojej poniesie stratę?" (por. Mt 16, 26) - pyta każdego
z nas Jezus. Dlatego nikomu ze swoich uczniów nie obiecywał drogi
życiowej po płatkach z róż. Nikomu nie obiecywał niezmąconego spokoju,
dobrobytu, wspaniałego zdrowia i nieskończonego życia na tym doczesnym
świecie. Przeciwnie, mówił o cierpieniach, o prześladowaniach, o
obelgach i upokorzeniach, jakie będą z powodu Jego Imienia musieli
znosić wierni Mu uczniowie. Mówił o dźwiganiu krzyża. Pamiętamy przecież
Jego słowa: "Kto chce być moim uczniem, niech weźmie na ramiona krzyż
swój i niech mnie naśladuje" (por. Mt 16, 24).
Niech każdy z was weźmie krzyż swój - powiada Jezus. Krzyż
swojego, nie cudzego życia, w którym jest tyle problemów i cierpień,
zmartwień i upokorzeń, rozczarowań, lęków i upadku ducha. Niech każdy
z nas weźmie krzyż swoich cierpień, swojego bólu, swoich problemów
i swoich trudnych spraw, na tę zwłaszcza pielgrzymkową drogę. Niech
każdy z nas pamięta, że cierpiąc, naśladuje Jezusa dźwigającego krzyż
na Golgotę; że cierpiąc, łączy się z Jego zbawczą Męką, która z pewnością
zaowocuje zmartwychwstaniem.
Każde bowiem nasze doczesne cierpienie, jak mówi św. Paweł,
jest podobne do bólu rodzenia, który jest bardzo wielki, ale kończy
się wielką radością narodzenia nowego życia. Każdy człowiek boi się
cierpienia i śmierci. Cierpienia i śmierci bał się sam Chrystus,
który był Bogiem, ale także człowiekiem. Dlatego przed swoją męką
modlił się w Ogrójcu: "Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie
ten kielich! Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty" (Mt 26, 39).
Nie da się przejść przez życie, nie dźwigając krzyża swoich
problemów i słabości. Kłamstwem jest rozpo-wszechniana przez współczesną
płytką kulturę i przez wszechobecną reklamę teza, że świat jest tylko
dla młodych, zdrowych, pięknych, sprawnych fizycznie, bogatych i
bezmyślnie pewnych siebie. Na świecie nieporównanie więcej jest ludzi
chorych, niepięknych, ubogich, cierpiących głód, prześladowanych
i zagubionych.
Wielu z was dręczą także różne problemy. Tyle intencji nagromadziło
się w waszych sercach. Za tyle błogosławieństw chcecie podziękować
Bogu przez pośrednictwo Matki Najświętszej. O tyle rzeczy chcecie
Go poprzez swoją pielgrzymkę ubłagać: może o zdrowie, może o wierność
waszych kochanych, może o pracę i środki do życia, może o pomoc w
nauce, może o przemianę serc waszych najbliższych, którzy popadli
w nałogi, którzy egoistycznie zdradzają, którzy odeszli od Boga.
Nieście te intencje do stóp Matki Najświętszej. Gorliwie
módlcie się, by nastąpiło przemienienie życia ku dobremu - waszego
i waszych najbliższych. Obiecajcie Jej, że kochać będziecie i słuchać
Jej Boskiego Syna i że prosić będziecie, aby cały nasz naród wsłuchiwał
się w Jego słowa.
"Jego słuchajcie"
Jak słyszeliśmy w dzisiejszej Ewangelii, Apostołowie obserwujący
cud przemienienia Jezusa, usłyszeli z nieba słowa: "Oto jest Syn
mój umiłowany, Jego słuchajcie" (Mt 17, 5). Czy nasz naród słucha
Jezusa i Jego Kościoła, który On założył i o którym On powiedział: "
Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi; Mną gardzi" (Łk 10,
16)?
Jakże często spotykamy takie postawy: jestem wierzący, ale
postępuję tak, jak mi wygodnie. Jestem wierzący, ale nie interesuje
mnie to, co mówi Pismo Święte, Dekalog, Kościół, Papież, biskupi,
księża. Ja wiem swoje i nikt mnie nie będzie pouczał, w co mam wierzyć
i jak postępować. Czy to jest chrześcijańska postawa? Czy tacy ludzie
mają coś wspólnego z Ewangelią? Czy zastanowili się kiedykolwiek
w życiu nad słowami, które dziś usłyszeliśmy z Ewangelii: "Jego słuchajcie!"?
W czasie tej pielgrzymki, którą większość z was dziś rozpoczyna,
a którą trzy grupy pielgrzymkowe, które wyruszyły już kilka dni temu,
będą kontynuować, pamiętajmy o tych, którzy przestali słuchać Zbawiciela
i żyją tak, jakby za nich nie umarł na krzyżu. Prośmy o ich we-wnętrzną
głęboką przemianę, bo chodzi o skarb bezcenny, z niczym doczesnym
nieporównywalny, o życie wieczne ich nieśmiertelnych dusz.
Na pełną trudu, ale piękną, wspaniałą drogę pielgrzymkową;
drogę wiary, modlitwy i wewnętrznej przemiany, z serca wam, jako
wasz biskup błogosławię, prosząc Wszechmogącego Boga, by czuwał nad
każdym waszym krokiem, by nie zdarzyło się wam nic złego, byście
szczęśliwie doszli na Jasną Górę, by spełnione zostały wasze wszystkie
dob-re prośby i intencje. Amen.
Biskup płocki