Bóg, stając się człowiekiem, jest dla nas zrozumiały
we wszystkich swoich ludzkich atrybutach,
po prostu staje się naszym bratem.
Dolny Mokotów
Zielona dzielnica Warszawy. Gdy wchodzi się do Bryllów, od razu rzuca się w oczy tabliczka z napisem: „Uwaga, dobry pies!”. Po Cyrusie, Szuwarze - teraz jest to Liffey, suczka nazwana
tak od rzeki w Irlandii.
Gospodarze prowadzą mnie na górę. - Ta część domu należy do męża - mówi pani Małgorzata, drobna brunetka, w dżinsach i kraciastej koszuli. Podchodzimy do okna, w którym wiszą zielone zasłony.
Obok porcelanowe ptaszki, koniki. - Kiedy Ernest zamyka drzwi swego pokoju, wiadomo, że „coś się dzieje”. Nie ucieka od nas, ale w głąb siebie. I wtedy najczęściej pisze wiersze. Na
starej maszynie, która stoi na stylowym biurku, obok gdańskiej szafy z książkami. - Gdybym pisał na komputerze, miałbym złudne wrażenie, że coś udoskonaliłem. Tymczasem poezja jest szukaniem adekwatnego
słowa na określenie pewnych rzeczy i stanów. Dlatego lubię też pisać ręcznie, chętnie używam ołówka, bo wtedy łatwiej jest kreślić - wyznaje Ernest Bryll. Za natchnienie służy mu stara grusza, która
zagląda do okna. - Ale nie piszę pod natchnieniem - wyjaśnia.
O Bogu, który jest Bratem
Reklama
Julian Przyboś powiedział mu kiedyś, że nigdy nie będzie poetą. - Było mi przykro - wspomina Bryll. Wszystko zaczęło się od tego, że redakcja Przeglądu Kulturalnego, wbrew Przybosiowi, opublikowała
wiersze Brylla. A że Przyboś był z natury dosyć gwałtowny, dostał szału. Ale po dwóch latach przyjechał do mieszkania Brylla w Otwocku i przyznał, że się pomylił. - Zresztą w pierwszych moich wierszach
było sporo grafomaństwa. Za dużo słów. I to widocznie Przybosia denerwowało - oznajmia Bryll.
Poezji nie traktuje jako zawodu, sposobu na życie. - Nie wolno żyć z pisania wierszy - mówi. Cieszy się jednak, że mimo iż pracował w różnych zawodach: w elektrowni portowej, nawet jako
ambasador w Irlandii, ludzie kojarzą go właśnie jako poetę. I chętnie biorą udział w spotkaniach autorskich. Zadają pytania, a czasem się dziwią, skąd tak wiele w tych wierszach inspiracji chrześcijańskich.
- Jeżeli jest się poetą osadzonym w polskości, w literaturze, języku, obyczaju, to nie można się nie odnosić do spraw religijnych - tłumaczy Bryll. Nie można nie dostrzegać miejsc „namodlonych
historią”, jak choćby Jasna Góra. - Pięknie jest przebywać przed Cudownym Obrazem, bo tam otwiera się okno na wieczność - wyznaje.
W ostatnich tomikach usilnie zmaga się z polską tendencją „skumplowania się z Bogiem”. - Tak bardzo lubimy Dziecię w żłóbku, bo nie stajemy wtedy wobec kogoś, kto nam zadaje trudne
pytania. A ja ostatnio zwracam uwagę raczej na braterstwo Chrystusa - twierdzi Poeta. Jak w jednym z ostatnich wierszy: Rozmowa o formie, gdzie pisze o Bogu, który chce być naszym bratem.
- Bóg, stając się człowiekiem, a więc ciałem, staje się naprawdę. On nie robi dla nas teatrzyku, przedstawiając się jako słaby, bezradny, lecz naprawdę taki jest. Dzięki narodzeniu czujemy braterstwo
z Bogiem. Bóg, stając się człowiekiem, staje się dla nas zrozumiały we wszystkich swoich ludzkich atrybutach. Możemy być wobec Niego opiekuńczy, możemy Go objąć, przytulić, obronić. Dlatego właśnie najbardziej
bliska jest mi religia chrześcijańska, gdyż jako jedyna mówi, że Bóg staje się właśnie naszym bratem. Bóg nie udawał człowieka, podobnie jak nie udawał dziecka, narodzenia, śmierci. On naprawdę jest człowiekiem,
i co więcej, nie przestał nim być w momencie zmartwychwstania - tłumaczy Bryll. Ilekroć słyszy stwierdzenie: „Wszystko w rękach Boga”, irytuje się. Bo człowiek nie może być wolny tylko
w przyjemnościach, ale też w tym, co sam ze swoim światem zrobił. I potem płacze: „Jak Bóg mógł na to pozwolić?”. Dlatego nie powinien żądać nagłych interwencji. - Także w przyszłym
życiu spotkamy się z Bogiem jako wolni ludzie. Piekło jest dla mnie również kwestią wyboru, a nie skazania - podkreśla.
W poezji Ernesta Brylla często przewija się motyw krzyża. - Ale nie chciałbym, by rozumiano, że adoruję krzyż jako znak cierpienia. Trzeba rozróżnić w życiu kłopoty i momenty tragiczne. To bowiem,
co mnie się może wydawać krzyżem, dla innych być może byłoby szczęśliwym życiem. Krzyż zaś pojmuję jako umiejętność pozytywnej walki. Bo życie jest walką, którą mamy wygrywać, a nie udawać się w kąt w
poczuciu wspólnoty z Jezusem, który został, jak my, „niesłusznie skazany” - mówi Poeta.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
„Ach, te polskie dzieje...”
Ernest Bryll to rocznik 1935. Urodził się w przedwojennej Warszawie, ale świadectwo urodzenia jest w Różanie nad Narwią, bo tam był chrzczony. Jego dzieciństwo przypadło na czas okupacji. Rodzice byli
zapracowani, opiekowała się nim babka, która zresztą bardzo zaważyła na wychowaniu małego Ernesta i na jego poczuciu języka polskiego. - Mówiła gwarą Powiśla, zbliżoną do dialektu warmińskiego.
Szkoły miała w języku niemieckim, jak wszyscy na Pomorzu pod zaborem pruskim - wspomina Poeta. Pamięta też, że babcia śpiewała Godzinki, a także Kiedy ranne wstają zorze, Wszystkie nasze dzienne
sprawy oraz wiele pieśni i ballad. Dzięki temu Bryll zna dzisiaj te pieśni na pamięć.
Studiował polonistykę. - Wydawało mi się wtedy, że będę mógł się zajmować poezją i literaturą - opowiada. - Tymczasem zajmowałem się językiem i gramatyką. Był to zresztą chyba jeden
z nielicznych wydziałów, na który mogłem się dostać ze względu na moją przeszłość - ojciec przed wojną był zawodowym wojskowym, a potem oficerem AK. Pielęgnował w domu tradycję historyczno-patriotyczną,
czytał mnóstwo książek. Dzięki niemu znałem na pamięć pieśni powstania listopadowego, styczniowego, wiedziałem o powstaniu wielkopolskim, bo mój ojciec sam je w Inowrocławiu zaczynał.
Debiut poetycki Brylla przypadł na rok 1958, kiedy to ukazał się pierwszy tomik jego wierszy: Wigilie wariata. Potem kolejne: Mazowsze, Rok polski. Pisał dramaty, jak choćby słynny Wieczernik czy
Rzecz listopadowa, w której stawiał diagnozę Polski: „Ach, te polskie dzieje, gdzie wszystko poskręcane w agonii. Gdzie zawsze obok najpodlejszego tętni najczyściejsze, obok najtchórzliwszego pulsuje
najkrwawsze”. Był krytykiem filmowym, kierownikiem literackim Teatru Telewizji, autorem audycji radiowych. W latach 1991-95 był ambasadorem w Irlandii. - Możemy się dzisiaj uczyć od Irlandczyków
otwarcia gospodarki i promocji swego kraju - mówi Bryll. Dziś jest konsultantem Telewizji Puls, prowadzi wykłady, bierze udział w audycjach, m.in. w katolickim Radiu Józef.
Wiem, że Pasterz mnie nigdy nie zdradzi
Dom, który sam zbudował przed dwudziestu laty i w którym mieszka teraz z żoną i dwiema córkami, Magdaleną i Martą, jest otwarty na ludzi: - Taki właśnie jest Ernest, bezpośredni, zwyczajny, nienapuszony
- ocenia Ewa Błaszczyk. - W jego domu panuje zasada „gości nieprzewidywalnych” - mówi Marek Jaromski, zaprzyjaźniony z Poetą artysta i dziennikarz. - Jak z nikim innym
- potrafię z nim rozmawiać o sprawach naprawdę ważnych.
Wciąż ktoś tutaj przychodzi: artyści, filmowcy, poeci i księża. Ale też ci, którzy potrzebują pomocy. Bo żona Brylla to „Madonna od popaprańców” - jak określa ją mąż. Łączy ich miłość
i praca, razem tłumaczyli np. poezję irlandzką. W lipcu razem obchodzą imieniny. Wtedy w ich pięknym ogrodzie zbiera się cała „śmietanka” towarzyska. Jak mówi ks. Wojciech Drozdowicz, tworzy
się prawdziwy „salon literacki”. - Ale złożony z popaprańców - dodaje Bryll.
O. Jacek Salij ocenił, że ostatnie tomiki wierszy Brylla: Nie proszę o wielkie znaki i Jezioro kałuża to prawdziwe wydarzenie religijne. - Poeta pokazuje nam wiele prawdy o świecie, który zgubił
gdzieś po drodze Pana Boga.
Ta poezja wiele ma w sobie z modlitwy. Szczególnie wiersze, które odwołują się do Psalmów. - Jak Dawid, idę nieraz ciemną doliną, ale nie w przekonaniu, że Dobry Pasterz mnie ze wszystkiego
wybawi, lecz w poczuciu, że Go wielokrotnie zdradziłem. Nie powtarzam więc radosnej pieśni człowieka, który idzie bez lęku. Ja idę z lękiem - mówi Bryll. - Mam jednak przekonanie, że ów Pasterz
nigdy mnie nie zdradzi. I to jest moja nadzieja.