Prowokacja Związku Wypędzonych
Reklama
Władysław Bartoszewski znany był od wielu lat z unikania krytycznych tonów w kontekście stosunków z Niemcami, a nawet ich wyraźnego idealizowania. Jednak nawet on uznał pomysł zorganizowania wieczoru
z okazji 60. rocznicy Powstania Warszawskiego przez niemiecki Związek Wypędzonych za niedopuszczalny wybryk. W wywiadzie dla Gazety Wyborczej z 19 lipca, udzielonym Jackowi Pawlickiemu, pt. To prowokacja
Bartoszewski, powiedział m. in.: „(...) na pewno (...) nie potrzebujemy współczucia ze strony Związku Wypędzonych. (...) możemy uważać to za prowokację”. Zdaniem Bartoszewskiego: „pani
Steinbach jest kłamczynią”. Znamienne, że nawet autor komentarza Gazety Wyborczej z 21 lipca Piotr Stasiński przyznał, że: „Aktywność Eriki Steinbach z okazji rocznicy Powstania Warszawskiego
przypomina nieco opowieść o wilku w owczej skórze”.
21 lipca Danuta Zagrodzka pisała w Gazecie Wyborczej w artykule pt. Udane współczucie Steinbach m. in.: „Z wydanej niedawno książki Ewy Nasalskiej o polsko-niemieckich dyskusjach edukacyjnych
wynika, że dla Niemców wojna zaczęła się dopiero w 1945 r., gdy sami zaczęli cierpieć (...). Pozostaje problem, którego wielu Niemców nie rozumie - dlaczego Polacy nie przyjmują „wyciągniętej
ręki” Związku Wypędzonych? Myślę, że jesteśmy bardzo wyczuleni na fałsz. Ta organizacja przez lata nie pomagała pojednaniu, lecz mu szkodziła. (...) Związek zgłaszał coraz to nowe roszczenia”.
„Wroga przyjaźń” Niemiec
Z nadzwyczaj ostrą krytyką polityki niemieckiej wobec Polski wystąpił honorowy prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich Stefan Bratkowski w tekście pt. Wroga przyjaźń, opatrzonym podtytułem: Niepożądana jest obecność władz Niemiec na uroczystościach rocznicowych 1 sierpnia (Wprost z 25 lipca). Autor przypomniał, że roszczeniowa organizacja p. Steinbach korzysta z pomocy państwowej w wysokości 18 mln euro rocznie, podczas gdy organizacja byłych robotników przymusowych III Rzeszy działająca w Niemczech nie dostaje nic. Bratkowski zaakcentował, iż rząd RFN faktycznie wspiera pretensje potomków byłych właścicieli nieruchomości na naszych Ziemiach Zachodnich. W tej sytuacji uważam - pisze Bratkowski - „obecność oficjalnych przedstawicieli RFN na uroczystościach rocznicowych 1 sierpnia za co najmniej przedwczesną (...). Jest haniebnym tupetem potomków zbrodniarzy domaganie się dzisiaj odszkodowań, zwłaszcza że przesiedleńcy otrzymali odszkodowania od własnego rządu”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Niemieckie roszczenia
Reklama
Przez tyle lat różne oficjalne gremia uspokajały Polaków, że nie powinniśmy się obawiać żadnych roszczeń niemieckich, że roszczenia takie są bezpodstawne. A teraz coraz bardziej otwarcie zaczyna się mówić
o realności takich roszczeń. Gazeta Wyborcza z 14 lipca wielkimi literami anonsowała tytuł tekstu Anny Rubinowicz-Gründler: Odszkodowania dla Niemców wracają. Autorka podkreślała, że ani prezydent Köhler,
ani kanclerz Schröder, odwiedzający Polskę w najbliższych dniach, nie zrzekną się odszkodowań majątkowych w imieniu wszystkich Niemców. Cytowała przy tym tekst komentatora poczytnego niemieckiego dziennika
Der Tagesspiegel, który niedawno ostrzegał, że „sytuacja prawna nie jest jednoznaczna i może się okazać niekorzystna dla Polski”. Stało się tak dlatego, że Polska nie uchwaliła w porę „inteligentnej
ustawy o zwrocie nieruchomości, odszkodowaniach lub rezygnacji z obu”. Teraz może być zastosowany wobec Polski „unijny zakaz dyskryminacji”. Tuż obok tekstu A. Rubinowicz-Gründler czytamy
znamienną opinię prawnika - Antoniego Boleckiego, który akcentuje: „Kolejne polskie ekipy rządowe nie podjęły wystarczających kroków w celu rozwiązania problemu utraconego przez (...) Niemców
majątku. Podstawowym zaniedbaniem w tej dziedzinie była rezygnacja z uchwalenia ustawy reprywatyzacyjnej jeszcze przed przystąpieniem Polski do UE. Obecnie jakiekolwiek próby uregulowania tej palącej
kwestii muszą uwzględniać roszczenia wypędzonych, którzy od 1 maja 2004 r. nie mogą być dyskryminowani w stosunku do polskich obywateli”.
Przypomnę tu, że głównym odpowiedzialnym za taki stan rzeczy jest Prezydent RP Aleksander Kwaśniewski, który parę lat temu zawetował ustawę reprywatyzacyjną.
Spóźnione przyznanie Bieleckiego
Jako premier RP Jerzy K. Bielecki „wyróżnił się” ostentacyjnym promowaniem niemieckiego produktu Müller Milch (mleko Müllera) na swej koszulce w czasie meczu futbolowego. Premier publicznie promował zagraniczny produkt kosztem polskiego mleka, co było wyjątkowym wręcz skandalem. I oto nagle obserwujemy spóźnione przebudzenie Bieleckiego. W wywiadzie udzielonym Łukaszowi Warzesze z Faktu (nr z 3 czerwca) pt. Nowe kraje zmienią Unię. A Zachód się tego obawia Bielecki powiedział m.in.: „Schröderowi trzeba przypomnieć, że to my pracowaliśmy, aby obalić sowieckie imperium, a Niemcy zgarnęli z tego korzyści”.
Zdesperowanie rybaków
Reklama
Trybuna z 25 czerwca w tekście Tomasza Rogowskiego pt. Pod żółty krzyż pisze o desperackim wystąpieniu grupy polskich rybaków z wybrzeża, którzy zwrócili się do ambasady królestwa Szwecji w Warszawie, akcentując chęć zamiany polskiej biało-czerwonej flagi na szwedzką - niebieską z żółtym krzyżem. Rybacy wskazują, że w Polsce, w odróżnieniu od krajów Unii Europejskiej, nie ma dotąd rekompensat za okres przymusowego postoju w porcie. A tymczasem od połowy czerwca obowiązuje dwumiesięczny okres całkowitego zakazu połowów dorszy, ryb, które są podstawą utrzymania naszego rybołówstwa bałtyckiego. Jeden z przedstawicieli wspomnianej grupy rybaków - Jerzy Wysoczański uskarża się, że: „Polski rząd zmierza do całkowitej likwidacji rybołówstwa”. Przypomnę, że już ponad rok temu ostrzegałem na temat skutków fatalnie wynegocjowanego z UE porozumienia o rybołówstwie. I oto widzimy tego skutki - zdesperowana część rybaków, pozbawionych szans zarobku, szuka już ucieczki pod obcą banderę. Obserwujemy podobne zjawiska w jakże wielu dziedzinach: duża część lekarzy i pielęgniarek myśli o opuszczeniu Polski (a kto będzie leczył Polaków?), wielu najzdolniejszych studentów myśli o wyjeździe z Polski, nie widząc tu żadnych perspektyw dla siebie etc., etc. Co zrobić, by jak najszybciej zahamować to coraz powszechniejsze uczucie apatii i zniechęcenia?
Skandaliczny pomysł Centrum im. S. Wiesenthala
W Niedzieli z 4 lipca pisałem już o oburzającym pomyśle Centrum im. S. Wiesenthala w sprawie nagród dla tych, którzy doniosą na Polaków kolaborujących w czasie wojny z Niemcami lub biorących udział w pogromach Żydów. Sprawa ta wywołała bardzo szeroki rezonans krytyczny w Polsce, liczne teksty piętnujące takie negatywne „wyeksponowanie” właśnie Polski, która poniosła tak wiele ofiar w dobie wojny i dała tyle dowodów heroizmu. Przypomnę, że w tekście zamieszczonym w Niedzieli pisałem o szczególnej hucpie tych, którzy chcieliby głównie piętnować Polaków, chociaż w samym Izraelu nigdy nie ukarano zhańbionych prześladowaniem własnych rodaków członków żydowskiej policji czy żydowskich kapo. I oto na łamach Najwyższego Czasu (z 17 lipca) ukazał się jak zwykle ogromnie interesujący artykuł świetnego żydowskiego korespondenta tego tygodnika z Izraela - Katawa Zara pt. Długie ręce Centrum Wiesenthala. Autor przypomniał m. in., że „nazajutrz po proklamacji państwa Izrael w 1948 r. izraelskie sądy umorzyły setki i tysiące spraw karnych wszczynanych przez policję izraelską przeciwko żydowskim katom i dręczycielom (...). Izrael zapoczątkował swoją egzystencję państwową od gremialnego przebaczenia byłym żydowskim kapo, wynaturzonym sadystycznie policjantom Judenratów i kolaborantów”.
Przywileje ubeków
Reklama
Wstrząsająca jest wymowa tekstu Niechciani bohaterowie, wywiadu publikowanego w Naszym Dzienniku z 22 czerwca z Januszem Olewińskim - przewodniczącym Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Internowanych i Represjonowanych z siedzibą w Siedlcach. Akcentując m.in. fatalne koszty, jakie ponieśli Polacy na skutek polityki „grubej kreski”, Olewiński powiedział: „Rzeczywiście, po 1989 r. sowicie nagrodzeni zostali prześladowcy, których renty i emerytury wynoszą przeciętnie po 5000 zł, czyli 10-krotnie więcej, niż otrzymują ich ofiary. Występuje tu jaskrawa dyskryminacja emerytalno-rentowa wobec osób represjonowanych, a więc tych, które były torturowane, pozbawiane zdrowia, a nawet życia, bezprawnie zatrzymywane, aresztowane, więzione, pozbawiane pracy, nauki itp. Taki stan jest niesłychanie niesprawiedliwy i kompromitujący władze Polski oraz niezmiernie poniżający dla represjonowanych”.
W obronie wartości chrześcijańskich
W Angorze z 4 lipca cenny tekst prof. Lucjana Pawłowskiego pt. Tolerancja czy jej zaprzeczenie?, piętnujący skrajną pobłażliwość wobec różnych przejawów profanowania symboli chrześcijaństwa, m.in. w „pseudodziele
pani Nieznalskiej”. Prof. Pawłowski pisze m. in.: „W świecie niewolnictwa i pogardy dla gorzej urodzonych Chrystus głosił równość wszystkich ludzi, potrzebę braterstwa, otwarcia się na drugiego
człowieka. Stworzył najdoskonalszy system samodoskonalenia się, poprzez żal za grzechy i związane z tym szanse na poprawę.
To są tak ogromne wartości, że same w sobie zasługują na szczególną ochronę. Stąd też pseudodzieła szukających w profanacji symboli chrześcijaństwa (a także innych wielkich religii) popularności są
nawet z czysto laickiego punku widzenia co najmniej niesmaczne, co jest wystarczającym powodem, aby uznać je za czyny złe, naganne”.
Przeciw zalewowi chamstwa
Na koniec, na pocieszenie - w dobie tak mocno zalewającej nas fali chamstwa - przytoczę publikowane w Przeglądzie z 25 lipca wyniki ankiety CBOS-u na temat braku kultury na co dzień. Dowiadujemy się z niej, że zdecydowana większość Polaków - ponad 90 proc. piętnuje przejawy niekulturalnych i wulgarnych zachowań. Np. 95 proc. osób piętnuje publiczne przeklinanie, używanie wulgarnych słów, 95 proc. piętnuje opryskliwe odzywanie się do klientów, 95 proc. krytykuje przepychanie się wśród ludzi bez przeproszenia.