KAI: Czy mógłby Ksiądz przytoczyć jakieś przykłady?
- Są świadectwa np. jej stosunku do Żydów, jeszcze sprzed wojny. Wprawdzie w regionie, w którym mieszkała, nie było jakichś szczególnych napięć we wzajemnych relacjach tych społeczności ale wiadomo było, że w obecności Stefanii nie może być mowy o żadnych niestosownych uwagach czy żartach nt. Żydów. Wszelka nietolerancja czy ksenofobia były jej obce.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Już w Auschwitz, dzięki swoim szczególnym możliwościom związanym m.in. ze znajomością języka, nawiązywała kontakty z kuchnią i z dodatkowo zdobytych kartofli i warzyw organizowała tzw. Zupy Ojczyźniane. Dokarmiała tymi zupami wszystkich, których tylko mogła – i Polaków i Cyganów i Żydów.
Jest też świadectwo jej postawy wobec Niemców, związane już z momentem opuszczania obozu w czasie jego ewakuacji w styczniu 1945 r. Mimo ostrzału prowadzonego przez wycofujących się ale wciąż pilnujących więźniów Niemców, Stefanii wraz z pięcioma koleżankami w nocy 23 stycznia udało się opuścić Auschwitz. Na moście nad rzeką Sołą zobaczyły uciekającego żołnierza Werhmachtu, który pytał o drogę do Bielska. Jedna z kobiet chciała go zepchnąć do rzeki. Stanowczo sprzeciwiła się temu Stefania przypominając słowa „i odpuść nam nasze winy…”
KAI: Przeżyła wojnę ale nie przeżyła jej udręk…
Reklama
- Po wydostaniu się z obozu poprzez Kęty, Andrychów, Kalwarię Zebrzydowską dotarła do domu rodzinnego do Woli Żelichowskiej. Wojna się skończyła.
Jesienią 1945 r. Stefania rozpoczęła studia na wymarzonej polonistyce w Krakowie. Była bardzo zdeterminowana, by je podjąć. Na uczelni – zachowała się na ten temat notatka – odczytano jej niezwykły talent pedagogiczny. Studiowała niestety tylko rok. Jej organizm był całkowicie wyniszczony, słabła coraz bardziej. Miała ciężką chorobę płuc, które według diagnozy lekarza „były dziurawe jak sito” oraz niezmiernie powiększone serce.
Bolesnym przeżyciem była dla niej śmierć matki w Uroczystość Bożego Narodzenia 1945 r. Spokojniej przyjęła zawód miłosny, który też nie został jej oszczędzony. Okazało się, że jej ukochany sprzed wojny ożenił się z kimś innym. Jak tłumaczył, myślał, że Stefania zmarła. Gdy dowiedział się, że żyje, porzucił swoją żonę i chciał związać się z dawną miłością. Ona jednak odmówiła w sposób zdecydowany, podkreślając, że nie weźmie na swoje sumienie dwóch grzechów.
Jesienią 1946 r. trafiła do szpitala klinicznego w Krakowie. Nie wiemy, jakimi drogami dotarło do niej lekarstwo przekazane przez jedną osobę uratowaną przez nią w obozie. Według słów ofiarodawczyni, mogło jej ono ocalić życie. Jednak okazało się, że to lekarstwo w szpitalu… ktoś ukradł! –„Widocznie bardziej go potrzebował niż ja” – miała powiedzieć Stefania ze spokojem.
Reklama
Zmarła 7 listopada 1946 r. Jej pogrzeb odbył się 11 listopada. Od tego czasu każdego roku na pamiątkę tego wydarzenia odprawiana jest Msza św., w której uczestniczą liczni wierni. To rodzaj prywatnego kultu i pamięci o tej niezwykłej dziewczynie. Pamięć ta przetrwała próbę czasu.
Przez te wszystkie lata od czasu jej śmierci, ludzie ciągle mówili o konieczności rozpoczęcia jej procesu beatyfikacyjnego. Opinia dotyczące chrześcijańskiego autentyzmu jej życia trwa do dzisiaj. Wierni dbają o jej grób, uczestniczą, jak wspomniałem, w Mszach świętych w rocznicę jej pogrzebu, proszą przez jej wstawiennictwo o potrzebne łaski Pana Boga - o zdrowie, o pomoc w trudnościach; młodzi modlą się o pomyślne zdanie egzaminu dojrzałości, dostanie się na studia. Doczekała się m.in. takich określeń jak „Kwiat Powiśla Dąbrowskiego”, „ Brylantowe Serce”, „Nasza Patronka”, „Anioł Auschwitz”. Dodałbym jeszcze jedno: „Diament pośród popiołów” .
KAI: Dlaczego zatem na rozpoczęcie procesu trzeba było tak długo czekać?
- Każdy kolejny pasterz diecezji tarnowskiej miał świadomość sławy jej świętości i byłby szczęśliwy, gdyby udało mu się doprowadzić do beatyfikacji Stefanii Łąckiej. Potrzeba jednak było na to czasu, sił i środków. Z pewnością sytuacja powojenna nie sprzyjała takim działaniom a i później możliwości były ograniczone, m.in. ze względu na inne procesy beatyfikacyjne toczące się w diecezji tarnowskiej. Mimo wszystkich niedogodności temat ten był stopniowo podejmowany. Udało się doprowadzić do beatyfikacji m.in. Karoliny Kózkówny i ks. Romana Sitki oraz kanonizacji bł. Kingi. Teraz przyszedł czas na Stefanię Łącką.
Reklama
26 lipca br. po zasięgnięciu opinii KEP i otrzymaniu zgody Kongregacji ds. Kanonizacyjnych w Rzymie biskup tarnowski wydał edykt rozpoczynający jej proces beatyfikacyjny i kanonizacyjny . Pierwsza uroczysta sesja tego procesu odbyła się w bazylice katedralnej w Tarnowie w uroczystość Narodzenia NMP, 8 września 2021 r. Od tego czasu Stefanii przysługuje tytuł Sługi Bożej.
Teraz naszym zadaniem jest zbieranie kolejnych świadectw, dokumentów oraz znaków nt. jej osoby i świętości. Spuścizna jest ogromna. Całość będzie przedmiotem analizy specjalnej komisji powołanej przez biskupa tarnowskiego Andrzeja Jeża.
KAI: Jakie materiały udało się już zgromadzić?
- Do tej pory zgromadziliśmy ponad 4 tys. stron wydruku rozmaitych zeznań, pism dotyczących Stefanii Łąckiej, pisanych przez Łącką ( jest autorką ok. 700 artykułów), pisanych przez jej współwięźniarki czy znajomych . Nowe dokumenty dotyczące jej osoby wciąż się pojawiają.
Reklama
Wiele relacji współwięźniarek Stefanii w formie pisemnej ocalił od zapomnienia ks. prałat Jan Marszałek, były więzień Dachau i budowniczy kościoła MB Fatimskiej w Tarnowie. Dysponujemy też świadectwami byłych więźniów zgromadzonymi w archiwum Muzeum Auschwitz.
Większość świadków jej życia już nie żyje, lecz dzięki pomocy specjalistów różnych dziedzin udaje mi się docierać do niektórych żyjących jeszcze osób. Zbieramy też, zwłaszcza dzięki pomocy nauczycieli, relacje tzw. „ze słyszenia”, przekazywane przez synów i córki bezpośrednich świadków.
KAI: Czy są świadectwa łask za jej wstawiennictwem?
- Tak, są spisane w specjalnej księdze łask. Będą przedmiotem badań. Czekamy też na kolejne świadectwa. Przygotowany został specjalny obrazek z podobizną Stefanii Łąckiej i modlitwą za jej wstawiennictwem do prywatnego jej odmawiania. Jeśli ktoś taką łaskę otrzyma, bardzo prosimy o pisemne powiadomienie postulatora.
KAI: Co nam dziś mówi postać Stefanii Łąckiej?
- Była osobą konsekwentnie naśladującą Chrystusa, każdego dnia, poprzez trudy i niedogodności, aż do końca. Można ją nazwać świętą dnia codziennego. Modliła się, pomagała innym, dawała świadectwo wiary, budowała wspólnotę Kościoła ale również wspólnotę ogólnoludzką, ponad wszystkimi podziałami. Ważne jest też jej misyjne przesłanie.
Reklama
Stefania może nam uświadamiać, jak ważny jest sakrament chrztu. Pisała o tym w licznych artykułach Podczas pobytu w obozie chrzciła z narażeniem życia dzieci skazane na śmierć. Apostolstwo chrztu jest wyzwaniem dla współczesnych rodzin, które zwlekają z udzieleniem tego sakramentu swoim dzieciom, albo też nie chrzczą ich wcale. Stefania była w tej sprawie bardzo konsekwentna.
Reklama
Jest też przykładem tego, jak zachować godność i człowieczeństwo, w najgorszych okolicznościach poniżenia. Wydaje się, że dużo się dziś mówi o godności człowieka, często jednak w sposób zakłamany, negując wartość życia osób nienarodzonych i najsłabszych.
W XX wieku teologowie i kanoniści wypracowują nową koncepcję męczeństwa, „ex aerumnis carceris”. Termin ten oznacza śmierć – nie nagłą lecz powolną, z powodu udręk, wycieńczenia, prześladowań w więzieniu czy łagrze. Ważna w tym kontekście jest gotowość na przyjęcie śmierci, co jest wyrazem wiary oraz gotowości na przyjęcie prowadzącego do śmierci cierpienia. Tę gotowość miała w sobie Stefania Łącka.
Jak wszyscy czujemy, Stefania Łącka realizowała cnotę wiary, nadziei i miłości w stopniu większym niż inni wierni. Czy w stopniu heroicznym? – zdecyduje Stolica Apostolska.
Rozmawiała Maria Czerska