- W tym roku święta będą ekstra! Takie, jakich nie było od lat. Słowo! - wyznaje pani w pomarańczowym futrze do ziemi pani w króciutkiej kurteczce.
- A co, twój stary trafił szóstkę w Lotto? - śmieje się kurteczka.
- No co ty! - prycha futerko. - Kredyt w banku wziął! Na bardzo korzystnych warunkach. Powiedziałam mu, że nie będziemy w tym roku dziadów z sobie robili. Dzieci muszą dostać porządne
prezenty pod choinkę i do mamusi też z gołą ręką nie pójdziemy.
Dialog cichnie w gwarnym, przegrzanym i pachnącym plastikiem wnętrzu gigantycznego supermarketu. Oto przedświąteczne pole bitwy jak na dłoni. Role rozdane. Kostiumy przywdziane. Teraz trwa licytacja.
Niedługo potrwa, już 24 grudnia zrobi się wielką przecenę wszystkiego, co świąteczne. Ale na razie liczy się tylko to, ile towaru da się wcisnąć ludziom - kalkulują handlowcy. Ile uda się kupić
na promocjach - rozważają klienci. Obie strony są przekonane, że przechytrzą przeciwnika, że zarobią (lub zaoszczędzą) na świątecznej fecie.
- O, cześć! Jak się macie? Wy też na zakupy? No tak, wszystko na ostatnią chwilę, normalne. A jak tam dzieciaki? Zdrowe? My nasze wysłaliśmy do kościoła. Ktoś z rodziny musi (śmiech). No, my
też już biegniemy. Musimy się kiedyś spotkać. Koniecznie - i odpływają dawni dobrzy znajomi ku kolejnym kanionom półek, włączając się z trudem w dwustronny ruch wypchanych po brzegi wózków.
Na centralnym placu marketu, nad basenami, w których kłębią się stłoczone karpie, faluje zwarty tłum.
- Niby w jaki sposób one wszystkie takie same? - dopytuje się zdenerwowany starszy pan. - Żeby jakiś był większy od kolegi, chudszy - grubszy. A one jak od linijki. Nawet pyski
mają podobne! Pan mi powie prawdę! To są mutanty?! Klony?!
- Dziadku, a skąd ja mam to wiedzieć - wyjaśnia rozbawiony sprzedawca. - One aż z Karaibów przypłynęły. Tam sprzedawali najtaniej. Cud, że żyją. A jak wyglądają? Napakowane jak trzeba,
co nie? Dadzą się zjeść.
- Mój Boże - wzdycha starszy pan. - I pomyśleć, że przed wojną ze stawu za dworem całe miasteczko karpiki od dziedzica w prezencie świątecznym dostawało... Palce lizać rybki... A
dziś phi, Karaiby!
Rzeź portfeli odbywa się jednak na z pozoru niewinnych stoiskach z prezentami dla dzieci. Ciągnie tam dzieciarnię i dorosłych jak misie do miodu.
- A w dzieciństwie człowiek miał raptem w spadku drewniane klocki obgryzione wcześniej przez starsze rodzeństwo i lale z ZSRR - wzdycha ktoś zazdrośnie, wpatrując się w cudnego pluszowego
zwierzaka.
Tymczasem między półkami trwa wojna na argumenty.
- Obiecałaś to chłopakowi już w zeszłym roku!
- Chcesz takie plastikowe świństwo? Śmierdzi tandetą przez opakowanie. Co z tego, że na promocji? Zabawka ma rozwijać wyobraźnię, a nie ją mordować!
- Odłóż tę lalkę. Wygląda jak ta z Egzorcysty. Mała się przestraszy.
Miejscami dochodzi nawet do szantażu emocjonalnego:
- Kupujemy, kupujemy! Nawet nie patrz na metkę. Własnemu dziecku będziesz żałował?!
- Raz do roku są święta. Ale z ciebie sknera na starość się robi!
A potem wrócimy do domów. Wysprzątanych, pachnących goździkami, makiem i świerkiem. Poupychamy pokarm do lodówki, a prezenty ukryjemy na dnie szafy. Otulimy dzieci kołdrami. Wyłączymy telewizor. Zaparzymy
sobie herbaty. I przed samym snem staniemy na chwilę przy oknie. Wciągniemy w płuca wieczorne ostre powietrze. Może, kto wie, zacznie właśnie padać śnieg. I wtedy - co daj Boże - przypomni
się nam, czym naprawdę są te święta. I zatęsknimy za świętami z Roratami, rekolekcjami, spowiedzią, słodkim uczuciem oczekiwania na cud Bożego Narodzenia.
Jeszcze nie jest za późno...
Pomóż w rozwoju naszego portalu